– Nie było mnie tu przez chwilę – odezwał się więzień Virginii.
– Ile trwała ta chwila? – zapytała, kończąc pisać protokół z oddania do depozytu rzeczy zatrzymanego.
Nate Laney wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła.
– Jakieś dwa miesiące – powiedział.
15
Zakończyli patrol śniadaniem w Presto. Brazil zupełnie nie był zmęczony i miał ochotę na dalsze przygody. Virginia padała z nóg, a przecież dzień dopiero się zaczynał. Wchodząc na podwórko, zauważyła w krzakach tubkę z klejem Super Glue. Obok leżał otwarty nóż. Przypomniała sobie jak przez mgłę komunikat podany w nocy o jakimś zatrzymanym, który obnażał się w Latta Park. Najwyraźniej używał też kleju. Zabezpieczyła ewentualne dowody, zastanawiając się, dlaczego znalazły się akurat na jej posesji. Potem nakarmiła Nilesa. O dziewiątej rano towarzyszyła już Judy Hammer w drodze przez hol ratusza.
– Co, do diabła, robi książka wezwań w twoim samochodzie? – zapytała szefowa, idąc jak zwykle energicznym krokiem.
To zaszło już za daleko. Jej zastępczyni spędziła całą noc na ściganiu przestępców, niektórych nawet na piechotę. Kilku aresztowała.
– To, że jestem twoją zastępczynią, wcale nie znaczy, że nie mogę brać udziału w takich akcjach – odpowiedziała Virginia, która starała się za nią nadążyć, odpowiadając na ukłony mijających je ludzi.
Nie mogę uwierzyć, że wypisywałaś mandaty. Dzień dobry, John. Cześć, Ben. I aresztowałaś tych bandziorów. Witaj, Frank. – Przywitała się z kolejnym radnym. – Znowu skończysz w sądzie. Jakbym nie miała dla ciebie roboty.
Porucznik West roześmiała się głośno. Dawno nie słyszała czegoś równie zabawnego!
– Ależ nie! – powiedziała. – A co ty mi kazałaś robić? Czyj to był pomysł, abym znowu zaczęła patrolować ulice?
Brak snu wywoływał u niej zawroty głowy.
Judy rozłożyła ręce w geście rozpaczy. Wchodziły już do sali, gdzie burmistrz zwołał nadzwyczajne zebranie radnych. W środku tłoczyli się obywatele Charlotte, dziennikarze i ekipy telewizyjne. Na widok najwyższych władz policji zgromadzeni zerwali się na równe nogi.
– Komendantka!
– Pani Hammer, co policja robi w związku z przestępstwami we wschodniej części miasta?
– Policja nie rozumie czarnej społeczności!
– Chcemy wrócić do pomocy sąsiedzkiej!
– Wybudowaliśmy nowe więzienie, ale nie uczymy dzieci, jak trzymać się od niego z daleka!
– W wyniku seryjnych zabójstw interesy w centrum miasta spadły o dwadzieścia procent! – krzyczał inny obywatel.
– Jakie podjęliście środki zaradcze? Moja żona umiera ze strachu.
Judy stanęła przed zgromadzonymi i wzięła do ręki mikrofon. Wokół ustawionych w podkowę wypolerowanych stołów siedzieli radni, a mosiężne tabliczki z nazwiskami wskazywały ich pozycję w radzie miasta. Oczy wszystkich skierowane były na pierwszego w historii Charlotte szefa policji, który sprawił, że ludzie poczuli się ważni, niezależnie od miejsca, w jakim mieszkali, i tego, kim są. Dla niektórych z nich Judy Hammer była w pewnym sensie jedyną matką, jaką w ogóle znali, a jej zastępczyni także wzbudzała sympatię. Stała razem z innymi, usiłując się dowiedzieć, jakie sprawy najbardziej ich niepokoją.
– Wrócimy do tradycji obrony sąsiedzkiej, by zapobiec następnych zbrodniom. – Głos komendant Hammer zabrzmiał stanowczo. – Policja nie poradzi sobie bez waszej pomocy. Koniec z odwracaniem głowy i przechodzeniem obok. – Przemawiała dalej niczym kaznodzieja. – Koniec z filozofią, że to, co się stało waszemu sąsiadowi, to wyłącznie jego problem. Jesteśmy jednym organizmem. – Rozejrzała się po sali. – To, co przytrafia się tobie, może się też przytrafić mnie.
Zebrani słuchali w milczeniu, kiedy stała przed nimi i mówiła prawdę, do której jej poprzednicy nie chcieli się przyznać. Ludzie muszą na powrót odzyskać swoje ulice, sąsiedztwo, miasta, stany, swoje kraje i swój świat. Każdy powinien zacząć wyglądać przez okna domu, strzec jak policjant najbliższego otoczenia i reagować natychmiast, gdy coś złego stanie się jego sąsiadowi. Tak, proszę państwa. Powstańcie. Bądźcie jak żołnierze pospolitego ruszenia – Do dzieła – wzywała ich pani Hammer. – Pilnujcie porządku sami, a nie będziecie nas potrzebować!
W sali zapanował entuzjazm. Tego dnia późnym wieczorem Virginia, jak na ironię losu, przypomniała sobie ów powszechny zapał, gdy razem z Brazilem przejeżdżali obok monumentalnie wznoszącego się na tle ciemnego nieba stadionu, na którym tysiące fanów świętowało spotkanie z Randym Travisem. Porucznik West mknęła swoją crown victorią, mijając centrum, gdzie na olbrzymim ekranie wyświetlano napis „Witamy w Queen City”. Radiowozy policyjne, migając niebieskoczerwonymi światłami alarmowymi, zjeżdżały się do miejsca, gdzie popełniono kolejną zbrodnię. Brazil także zastanawiał się nad niesamowitym zbiegiem okoliczności, wspominając słowa Judy Hammer, które wypowiedziała rano. Był wściekły.
Virginia czuła strach, choć nie wolno jej było go okazywać. Jak to się mogło znowu stać? Co ze specjalnymi oddziałami, które powołano, z podwojonymi Phantom Force, mającymi dzień i noc ścigać mordercę Czarną Wdowę? Nie mogła przestać myśleć o konferencji prasowej, fragmenty której transmitowano przez radio i telewizję. Zastanawiała się, czy to tylko zbieg okoliczności, czy też może ktoś sobie drwi z Charlotte, jego policji i mieszkańców.
Zabójstwo popełniono na Trade Street, przy torach kolejowych na tyłach zrujnowanego ceglanego budynku, skąd widać było stadion i stację przekaźnikową Duke Power. Virginia i Brazil podeszli do miejsca opasanego żółtą taśmą policyjną obok migających niespokojnie świateł radiowozów. Stały tam wagony towarowe i ostatni model białego maksima. Drzwi samochodu od strony kierowcy były otwarte, w środku paliło się światło i brzęczał sygnał alarmu. Virginia wyjęła telefon komórkowy i ponownie wybrała numer szefowej. Od dziesięciu minut sygnał był zajęty, ponieważ Judy rozmawiała z synem. Gdy tylko skończyła, telefon natychmiast zadzwonił, przynosząc jej kolejną złą wiadomość.
Cztery minuty później wyjeżdżała pośpiesznie z Fourth Ward. Virginia oddała telefon Brazilowi, który schował go do skórzanego futerału przy pasku. Bardzo lubił przyczepiać sobie do paska wszystko, co było „legalne na drodze”. Określenie to powstało w okolicach Charlotte, a jego etymologia sięgała czasów idoli NASCAR i rakiet, którymi się ścigali i które nie mogły się poruszać po autostradzie, chyba że umocowane do przyczepy. Brazil zazdrościł policjantom wszystkiego, na co ci narzekali. Nie przerażały go bóle w krzyżu, niewygody ani nadmierne obciążenie. Oczywiście miał też przy sobie radio z kanałami, na których mógł odbierać komunikaty ze wszystkich sektorów, i krótką anteną, pager – nikt nigdy do niego nie dzwonił – małą latarkę w skórzanym etui, jak również telefon komórkowy Virginii West, ponieważ kiedy nosił mundur, nie mógł mieć przy sobie służbowego telefonu z „Observera”. Brakowało mu pistoletu i gazu obezwładniającego. Przy jego służbowym pasku nie było też pałki policyjnej, pojemnika na podwójny magazynek i kajdanek.
Porucznik West miała to wszystko i jeszcze więcej. Była w pełni wyposażona i Niles słyszał, jak się zbliża, nawet z odległego końca miasta. Minuta za minutą samotny kot abisyński wyczekiwał na znajomy dźwięk, nasłuchiwał ulubionych pobrzękiwań i skrzypień oraz ciężkich kroków. Przesiadywał na parapecie okiennym nad zlewem, wiecznie rozczarowany, patrząc i czekając, coraz bardziej zainteresowany sylwetką US-Bank Corporate Center (US-BCC), dominującą na tle nieba. W swoich wcześniejszych życiach Niles poznał najwyższe budowle wszystkich cywilizacji, piramidy, majestatyczne grobowce faraonów.