Niles wpatrywał się w swojego uwielbianego, smutnego króla. Pomogę ci. Nie bój się. Moja pani wie o pieniądzach i pralce. Jest bardzo potężna i potrafi obronić ciebie i Usbeeceenów. Kot podrapał się za uchem, słysząc nadjeżdżający samochód. Tym razem był to miły, warkoczący dźwięk, który natychmiast rozpoznał. To Pianista, ten miły facet, który drapał go po grzbiecie, po brzuszku i za uszami, jakby przebierał palcami po klawiaturze, aż Niles przewrócił się z rozkoszy na grzbiet. Ucieszył się, słysząc, że Pianista zatrzymał samochód przed ich domem, tam gdzie parkował już wcześniej, kiedy tu wpadał od czasu do czasu dla takiej czy innej przyczyny.
Gdy rozległ się dzwonek u drzwi, znajdowali się w bardzo niewygodnej pozycji na kanapie. Do tego czasu Denny skupił się już całkowicie na tym, co robił, i wydawał się bardzo bliski zwycięstwa. W takim momencie wizyta kogoś niezapowiedzianego była absolutnie nie na miejscu. Rainesa ogarnęła wściekłość i żądza mordu, kiedy wycofał się na swój kawałek kanapy, z trudem łapiąc oddech.
– Co za cholerny intruz – wybuchnął.
– Otworzę – powiedziała Virginia.
Wstała, poprawiła ubranie i zapinając guziki ruszyła w stronę drzwi, po drodze przeczesując włosy. Dzwonek znowu zabrzęczał. Miała nadzieję, że to nie pani Grabman, sąsiadka mieszkająca dwa domy dalej. Pani Grabman była dość miłą, starszą damą, ale miała uciążliwy zwyczaj odwiedzania Virginii w każdy weekend, jeśli ta była w domu. Zwykle przynosiła warzywa ze swojego ogródka, które służyły jako pretekst, aby pogadać i ponarzekać na kogoś podejrzanego z sąsiedztwa. Virginia miała już na parapecie cały rząd dojrzewających pomidorów oraz dwie szuflady pełne okry i fasoli, a także cukinie i dynie w lodówce.
Na wszelki wypadek, ponieważ nigdy nie znalazła czasu, aby zainstalować przy drzwiach alarm antywłamaniowy, postanowiła sprawdzić, kto przyszedł.
– Kto tam?
– To ja – odpowiedział Brazil.
Stał na schodach z butelką wina, podekscytowany i pełen oczekiwań. Sądził, że stara czarna corvetta na ulicy należy do jakiegoś dzieciaka z okolicy. Nigdy nie przypuszczał, że Denny Raines mógłby poruszać się czymś innym niż ambulansem. Virginia otworzyła drzwi, a Brazil na jej widok poczuł ukłucie w sercu. Podał jej butelkę wina w brązowej, papierowej torbie.
– Pomyślałem, że moglibyśmy wypić toast za… – zaczął.
Zażenowana wzięła wino, doskonale zdając sobie sprawę, jakie wrażenie zrobiły na nim jej potargane włosy, czerwone znaki na szyi i nierówno zapięta bluzka. Uśmiech na twarzy młodego dziennikarza zamierał, w miarę jak Andy przyglądał się miejscu przestępstwa. Za plecami pani domu pojawił się Raines i z wysokości schodów spojrzał na przybyłego.
– Hej, co powiesz na sport? – Denny uśmiechnął się krzywo. – Lubię te twoje kawałki w…
Brazil pobiegł do samochodu, jakby ktoś go gonił.
– Andy! – zawołała za nim Virginia. – Andy!
Zbiegła ze schodów, gdy jego BMW odjeżdżało z piskiem opon w kierunku zachodzącego słońca.
Chwilę potem wraz z Rainesem wróciła do salonu. Zapięła równo bluzkę i nerwowo poprawiła włosy. Postawiła na stole wino, ale tak, aby nie stało w zasięgu jej wzroku, by nie musiała myśleć o tym, kto je przyniósł.
– Do cholery, jakie on ma znowu problemy? – zapytał Denny.
– Pisarz z humorami – rzuciła lekkim tonem. Raines więcej się tym nie interesował. On i Virginia mieli jeszcze wiele do zrobienia. Objął ją od tyłu, przytulił i zaczął namiętnie pieścić jej ucho językiem. Gra została jednak przerwana, gdy partnerka oswobodziła się i zostawiła go daleko za sobą, zabierając piłkę.
– Jestem zmęczona – burknęła.
Denny zmrużył oczy. Miał dość braku ducha sportowego Virginii i kartek za przewinienia.
– W porządku – powiedział, wyciągając kasetę z magnetowidu. – Chcę cię tylko o coś zapytać, Virginio. – Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku drzwi, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę i utkwił w niej przenikliwe spojrzenie. – Gdy zadzwoni ktoś do ciebie w trakcie posiłku, co robisz, gdy chwilę później odłożysz słuchawkę? Wracasz do jedzenia czy może także je zostawisz? Rezygnujesz, ponieważ miałaś małą przerwę?
– To zależy od tego, co jadłam – odpowiedziała ostro.
Brazil jadł kolację późno w Shark Finn’s na Old Pineville Road przy Bourbon Street. Kiedy odjechał z piskiem opon spod domu porucznik West, kręcił się trochę po okolicy, starając się opanować ogarniającą go wściekłość. Z całą pewnością nie postąpił rozsądnie, zatrzymując się przed różowymi drzwiami condominium na Fourth Ward, gdzie mieszkał Tommy Axel. Kiedy wychodził z parkingu, zauważył kilku mężczyzn, którzy przyglądali mu się z zainteresowaniem. Nie był do nich pozytywnie nastawiony, podobnie zresztą jak do krytyka.
To, co Axel potraktował jako pierwszą randkę, a Brazil uważał za rewanż, zaczęło się w Shark Finn’s Jaws Raw Bar, gdzie ozdobą sali była złapana w sieci, wielka, zasuszona tropikalna ryba z otwartym pyskiem i zdumionymi, szklanymi oczami. Gołe blaty drewnianych stołów harmonizowały z podłogą z surowych desek. Na dekorację sali składały się także portrety wyrzeźbione w skorupach kokosów, rozgwiazdy i witraże. Brazil zamówił piwo Red Stripe i zastanawiał się, czy do reszty stracił rozum, ulegając głupiemu impulsowi, który sprowadził go w tym momencie do takiego miejsca.
Axel wpatrywał się w niego płonącymi oczami, snując zuchwałe fantazje, pełen obaw, że wizja może zniknąć, jeśli chociaż na sekundę odwróci wzrok. Andy był pewien, że pozostali goście, połykający surowe ostrygi i pijący drinki, z łatwością odgadywali intencje Tommy’ego, chociaż mylili się co do jego towarzysza. Było to o tyle niefortunne, że większość tych facetów wyglądała na kierowców ciężarówek, którzy wierzyli, że ich powołaniem jest zapładnianie kobiet, noszenie broni i zabijanie pedałów.
– Często tu przychodzisz? – Zamieszał piwo w ciemnobrązowej butelce.
– Czasami. Jesteś głodny? – Axel uśmiechnął się, pokazując ładne, białe zęby.
– Tak jakby – przyznał Brazil.
Przeszli do innej sali, która niewiele się różniła od surowego w wystroju baru, poza tym że przy stolikach stały kapitańskie krzesełka, a wentylatory na suficie kręciły się tak szybko, jakby zaraz miały wystartować. Usiedli przy stoliku, na którym stały świeca i sos tabasco. Stolik się kiwał i Brazil podłożył pod jedną nogę kilka serwetek. Axel zamówił Shark Attack z dużą ilością rumu Myers i namawiał Andy’ego na rum Runnera, w którym było tyle alkoholu, że starczyłoby na wygaszenie świateł w połowie jego umysłu.
Jakby Brazil nie miał dość kłopotów, tamten zamówił dodatkowo kilka butelek dobrze schłodzonego piwa Rolling Rock. Krytyk muzyczny był pewien, że to ułatwi mu zadanie. Jego towarzysz był zupełnie niedoświadczony i należało nad nim popracować. Axel ze zdumieniem pomyślał, że ten chłopak chyba nigdy jeszcze nie był pijany. To niewiarygodne. Gdzie on się wychowywał? W klasztorze, w kościele mormońskim? Andy znowu miał na sobie obcisłe dżinsy, które pamiętały jeszcze jego szkolne lata, i sportowy podkoszulek. Tommy starał się nie myśleć o tym, co by było, gdyby udało mu się zdjąć z niego ubranie.
– Tu wszystko jest dobre – oświadczył, nie patrząc w kartę i pochylając się nad świecą. – Muszlowe placuszki, ciastka z krabami, kanapki Po-Boy. Ja zwykle biorę piwo i smażone małże.
– W porządku – powiedział Brazil do obu Axelów, siedzących na wprost niego. – Myślę, że chcesz mnie upić.
– Skądże znowu – zaprotestował Tommy, dając znak kelnerce. – Chyba rzadko ci się to zdarza.
– Owszem. A dziś rano przebiegłem dwanaście kilometrów – odrzekł Andy.