Выбрать главу

– Człowieku, żyjesz jak pod kloszem. Wygląda na to, że muszę cię trochę wyedukować.

– Nie sądzę. – Brazil miał ochotę wrócić do domu i położyć się do łóżka. – Nie czuję się najlepiej, Tommy.

Axel przekonywał go, że posiłek dobrze mu zrobi, i w pewnym sensie miał rację. Andy poczuł się lepiej, gdy zwymiotował w toalecie. Zamówił mrożoną herbatę, czekając, aż jego wewnętrzny stan całkiem się wyklaruje.

– Muszę już iść – oświadczył Axelowi, który wyraźnie zmarkotniał.

– Jeszcze nie – zaprotestował Tommy, jakby to od niego zależało.

– Ależ tak. Wychodzę – nalegał Brazil.

– Nie mieliśmy okazji pogadać.

– O czym?

– Wiesz dobrze.

– Mam zgadywać?

Andy zaczynał się niecierpliwić, cały czas krążył myślami wokół Dilworth.

– Przecież wiesz – powtórzył Axel, patrząc mu głęboko w oczy.

– Chcę, abyśmy byli przyjaciółmi, to wszystko – przekonywał go Brazil.

– Ja chcę dokładnie tego samego. – Nie mógł zaprzeczyć. – Chcę, abyśmy się dobrze poznali, a wtedy z pewnością zostaniemy przyjaciółmi.

Andy natychmiast wyczuł podtekst.

– Ty chciałbyś się ze mną zaprzyjaźnić znacznie bardziej, niż mogę ci na to pozwolić. I chcesz to zrobić już teraz. Niezależnie od tego, co mówisz, wiem, o co ci chodzi, Tommy. Nie jesteś ze mną szczery. Jeśli powiedziałbym ci teraz, że chcę iść z tobą do domu, przystałbyś na to natychmiast. – Pstryknął palcami.

– I co w tym złego? – Axelowi bardzo się ten pomysł spodobał i zastanawiał się, czy rzeczywiście byłoby to możliwe.

Widzisz. Na tym właśnie polega nieporozumienie. Tu nie chodzi o przyjaźń, tylko o pójście do łóżka – oświecił go Andy. – Nie jestem kawałem mięsa, nie nadaję się też na faceta na jedną noc.

– A kto mówił o jednej nocy? Jestem długodystansowcem – zapewnił go krytyk.

Brazil już wcześniej zauważył dwóch muskularnych i wytatuowanych kolesiów, ubranych w przybrudzone ogrodniczki, którzy popijali budweisera i najwyraźniej podsłuchiwali ich rozmowę. To nie wróżyło niczego dobrego, lecz Axel był tak przejęty nagabywaniem Andy’ego, że nie zwrócił uwagi na ich serdelkowate paluchy, bębniące po blacie stołu, ani wykałaczki w ponurych gębach, ani też porozumiewawcze spojrzenia, jakie sobie przesyłali, planując już w myślach, co zrobią z tymi dwoma pedałami, gdy tylko znajdą się na ciemnym parkingu.

– Andy, czuję do ciebie coś bardzo głębokiego – zapewniał go Axel. – Mówiąc prawdę, jestem w tobie zakochany. – Odsunął się na krześle do tyłu i dramatycznym gestem wyrzucił w górę ręce. – Tak. Wreszcie to powiedziałem. Możesz mnie nienawidzić, jeśli chcesz, i unikać mnie.

– Uch! – powiedział Rizzo, ten z tatuażem przedstawiającym kobietę o wielkim biuście, która nazywała się Tiny.

– Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza – zgodził się jego kumpel, Buzz Shifflet.

– Tommy, sądzę, że powinniśmy wykazać się inteligencją i wyjść stąd najszybciej, jak to możliwe – spokojnie, ale stanowczo zasugerował Brazil. – Popełniłem błąd i przepraszam za to, w porządku? Nie powinienem tu przychodzić i nie powinniśmy się tu spotkać. To wina mojego złego nastroju, który chciałem sobie odbić na tobie. Teraz musimy się stąd ewakuować albo już po nas.

– A więc nienawidzisz mnie. – Axel był załamany i chciał pokazać, jak bardzo został zraniony.

– Poczekaj na mnie przy stoliku. – Brazil wstał. – Przyprowadzę samochód pod drzwi, a ty szybko do niego wskoczysz. Kapujesz?

Znowu pomyślał o Virginii West i poprzednia złość wróciła.

Rozejrzał się po sali, jakby lada moment spodziewał się strzelaniny i był na nią przygotowany, chociaż znał swoje słabe strony. Towarzystwo było dość prymitywne, wszyscy pili piwo, jedli smażone ryby z keczupem i sosami. Kmiotki wyraźnie interesowały się nimi dwoma. Axel zrozumiał wreszcie, dlaczego Andy chciał pójść po samochód.

– To ja w tym czasie ureguluję rachunek – powiedział. – Jesteś moim gościem.

Brazil podejrzewał, że dwaj potężnie zbudowani faceci w ogrodniczkach wyszli na słabo oświetlony parking i zaczaili się tam na parę pedałów. O ile nie przejmował się specjalnie faktem, że błędnie ocenili jego i wybory, jakich dokonywał w życiu, to bynajmniej nie był zainteresowany, aby dostać od nich wycisk. Chwilę się zastanawiał, a potem odszukał kelnerkę, która w sali z barem wypisywała kredą na tablicy dania na kolejny dzień, paląc przy tym papierosa.

– Proszę pani – zwrócił się do niej. – Czy mogłaby mi pani pomóc? Mam pewien problem.

Dziewczyna spojrzała na niego sceptycznie i z wyraźną niechęcią. Co wieczór słyszała podobne słowa od facetów, którzy wypili zbyt dużą ilość piwa. Problem był zawsze taki sam i dość prosty do rozwiązania, gdyby tylko zdecydowała się pójść z nimi na jakieś dziesięć minut na tyły restauracji i ściągnąć spodnie.

– Jaki? – Nie przerywała pisania, ignorując palanta.

– Potrzebna mi szpilka – powiedział.

– Co? – Spojrzała na niego. – Chodzi panu o spinkę?

– Nie, proszę pani. Szpilkę albo igłę i coś, czym mogę ją wysterylizować.

– Po co to panu? – Zmarszczyła brwi i otworzyła grubą plastikową kosmetyczkę.

– Drzazga.

– Aha! – Zrozumiała wreszcie. – Mnie też się to zdarza. Pełno tu tego. Proszę, kochany.

Znalazła mały zestaw do szycia w przezroczystym, plastikowym pudełeczku, wzięty z hotelu, do którego zaprosił ją pewien bogaty facet. Wyjęła jedną igłę i podała gościowi razem z buteleczką zmywacza do paznokci. Brazil zanurzył igłę w acetonie i wyszedł z knajpy. Był pewien, że osiłki czekają gdzieś w pobliżu. Rzeczywiście, gdy tylko go zobaczyli, ruszyli w jego kierunku. Andy błyskawicznie nakłuł igłą najpierw lewy palec wskazujący, potem prawy i na koniec kciuk. Wycisnął tyle krwi, ile się tylko dało i rozsmarował ją sobie po twarzy, a potem zasłonił się dłońmi i zaczął udawać, że się zatacza.

– Och, Boże – mamrotał, potykając się na schodach. – Chryste. – Oparł się o balustradę przed wejściem do restauracji, jęcząc i zakrywając pomazaną krwią twarz.

– Cholera. – Rizzo podszedł bliżej, kompletnie zaskoczony. – Co, do kurwy nędzy, ci się stało?

– Mój kuzyn tam został – powiedział słabym głosem Brazil.

– Masz na myśli tę ciotę, z którą siedziałeś? – zapytał Shifflet.

Andy pokiwał głową.

– Tak, chłopie. Ten skurczysyn ma AIDS i pochlapał mnie swoją krwią. Rozumiesz? Och, Boże. – Zataczając się, zszedł stopień niżej. Shifflet i Rizzo odsunęli się z drogi. – Dostała mi się do oczu i do ust! Wiecie, co to znaczy! Gdzie tu jest najbliższy szpital? Muszę się dostać do szpitala! Możecie mnie tam zawieźć, proszę?

Zachwiał się i niemal na nich upadł. Shifflet i Rizzo, nie oglądając się do tyłu, uciekli na parking i wskoczyli do swojego nissana o potężnych oponach, które bez trudu miażdżyły kamienie.

25

Następnego wieczoru, w poniedziałek, Blair Mauney III także zjadł smaczny posiłek w Queen City. Bankier był na kolacji w Morton’s of Chicago, gdzie zwykle zaglądał, gdy interesy wzywały go do Charlotte. Lokal, steak house z witrażowymi szybami w oknach, znajdował się obok Carillona, naprzeciwko kościoła prezbiteriańskiego, w którym również były witraże, tylko starsze i bardziej okazałe. Wyglądały pięknie zwłaszcza o zmroku, gdy Mauney poczuł się samotny i w nastroju do szukania towarzystwa.

Blair nie potrzebował pomocy ze strony młodej jeszcze kelnerki, jeżdżącej po sali z wózkiem, na którym leżało surowe mięso i żywy homar poruszający związanymi szczypcami. Zawsze zamawiał średnio wysmażoną pręgę wołową po nowojorsku, pieczone kartofle polane masłem oraz czerwoną cebulę i sałatkę z pomidorów ze słynnym dresingiem z pleśniowym serem, specjalność lokalu. To wszystko z dużą ilością Jack Blacka z lodem. Następnego dnia był umówiony na śniadanie z Cahoonem, przewodniczącym korporacyjnej sekcji polityki do spraw ryzyka i przewodniczącym sekcji kredytów korporacyjnych oraz przewodniczącym US-Bank South i kilkoma innymi prezesami. To stały zestaw. Spotkają się przy zabawnym stole w zabawnym biurze Cahoona na Górze Olimp. Do Mauneya nie dotarty ostatnio żadne informacje o kryzysie, nie słyszał również nic o sukcesach banku, więc spotkanie będzie zapewne podobne do poprzednich i oczekiwał go bez emocji.