– Powiedział mi, że go zgubił – wyjaśniła i w tej chwili zadzwonił telefon.
Virginia czuła się okropnie, bo po raz kolejny zawracała głowę swojej szefowej. Przepraszała ją, dzwoniąc z telefonu komórkowego w drodze do centrum miasta. Inne radiowozy i karetka pogotowia także jechały na pełnym gazie do serca Five Points, gdzie znaleziono ciało kolejnej ofiary, przyjezdnego mężczyzny, który został brutalnie zamordowany.
– Mój Boże – wyszeptała Judy, zamykając oczy. – Gdzie?
– Podjadę po ciebie – zaproponowała jej zastępczyni.
– Nie, nie – odmówiła komendantka. – Powiedz mi tylko, gdzie.
– Cedar Street, za stadionem – objaśniła Virginia, przejeżdżając przez żółte światło. – Są tam opuszczone budynki. Obok zakładów spawalniczych. Zobaczysz nas.
Judy schwyciła kluczyki od samochodu ze stolika przy drzwiach i wybiegła z domu, nie myśląc nawet o tym, aby się przebrać i zdjąć perły. Brazil był niedaleko, gdy usłyszał przez skaner informację o morderstwie. Szybko przyjechał na miejsce, ale nie wpuszczono go za żółtą taśmę. Nie mógł zrozumieć, dlaczego policjanci potraktowali go jak wszystkich innych kręcących się tam dziennikarzy. Czyżby nie pamiętali, że także nosił mundur i noc w noc pracował z nimi, łapał przestępców i szarpał się z nimi?
Virginia zjawiła się na miejscu przestępstwa kilka sekund przed swoją szefową i obie poszły razem w stronę gęsto zarośniętego terenu, gdzie stał zaparkowany czarny lincoln Continental, z dala od Cedar Street i First Street, w pobliżu Dumpster. Sylwetka budynku zakładów spawalniczych ponuro rysowała się na tle ciemnego nieba. Światła policyjnych radiowozów pulsowały w mroku, a z daleka dobiegał dźwięk syren, sygnalizując, że nieszczęścia zdarzały się także w innych częściach miasta. Pociąg Norfolk Souther przejechał z łoskotem po pobliskich torach, ale maszynista zdążył zauważyć, że zdarzył się jakiś wypadek.
Tak jak poprzednio, samochód był wynajęty, drzwi od strony kierowcy otwarte, wewnętrzny alarm włączony, a reflektory zapalone. Policja przeszukiwała teren, błyskały flesze, pracowały kamery wideo. Brazil dostrzegł Judy Hammer i jej zastępczynię, wokół których zebrali się dziennikarze, ale nie usłyszeli ani słowa komentarza. Andy utkwił wzrok w Virginii, która spojrzała nań jak na obcego. Nie zamierzała mu w niczym pomagać. Zachowywała się tak, jakby w ogóle się nie znali i jej obojętność zraniła go w samo serce. Pani Hammer również zdawała się go nie dostrzegać. Brazil obserwował obie kobiety, głęboko przekonany, że go zdradziły. Obie policjantki były zajęte i wyraźnie zdenerwowane.
– Nie ma wątpliwości – powiedziała Judy do Virginii.
– Tak. Zupełnie tak samo jak we wcześniejszych przypadkach – stwierdziła ponuro szefowa dochodzeniówki, gdy przeszły pod taśmą na miejsce zbrodni. – Nie mam najmniejszych wątpliwości. Ten sam modus operandi.
Judy Hammer wzięła głęboki oddech. Na jej twarzy malowały się ból i przerażenie, gdy patrzyła na samochód, a później na zarośla, gdzie pracował na klęczkach doktor Odom. Z miejsca, w którym stała, widziała zakrwawione rękawiczki lekarza sądowego, połyskujące w świetle rozstawionych wokół ciała lamp. Podniosła głowę, słysząc warkot helikoptera ekipy telewizyjnej Kanału Trzeciego, nagrywającej materiał do wiadomości o godzinie jedenastej. Pod stopami chrzęściło rozbite szkło, gdy obie kobiety podeszły do ciała ofiary. Doktor Odom właśnie kończył oględziny podziurawionej kulami głowy denata. Zabity mężczyzna ubrany był w granatowy garnitur Ralpha Laurena, białą koszulę, przy której brakowało spinek, i krawat firmy Countess Mara. Miał siwiejące, kręcone włosy i opaloną twarz, być może przystojną, ale teraz trudno to było stwierdzić. Komendantka nie zauważyła żadnej biżuterii, wywnioskowała jednak, że cokolwiek należało do tego człowieka, z pewnością nie było tanie. Potrafiła rozpoznać pieniądze.
– Znamy jego tożsamość? – zapytała lekarza.
Blair Mauney trzeci, czterdzieści pięć lat, z Asheville – odpowiedział, fotografując wymalowany pomarańczową farbą w sprayu znak klepsydry na genitaliach ofiary. Doktor Odom spojrzał na Judy Hammer. – Ilu jeszcze?
– Co z łuskami? – zapytała Virginia West.
Detektyw Brewster kucał obok, przeszukując krzaki dzikich róż.
– Jak dotąd znaleźliśmy trzy – poinformował swoją szefową. – Wyglądają jak poprzednie.
– Chryste! – westchnął doktor Odom.
Jego wyobraźnia pracowała. Widział siebie, przyjeżdżającego na spotkanie do obcego miasta, po którym poruszał się wynajętym samochodem i, być może, zgubił drogę. Wyobrażał sobie, że nagle jakiś potwór wyciąga go z samochodu i prowadzi do takiego miejsca jak to, aby odstrzelić mu głowę za zegarek, portfel i obrączkę. Odom niemal czuł ów strach, jaki ogarniał ofiary, gdy błagały o życie, patrząc prosto w lufę czterdziestkipiątki gotowej do strzału. Był pewien, że plamy na ich spodenkach, które widział w każdym przypadku, nie powstały postmortem. Do cholery, z pewnością nie. Mordowani biznesmeni nie tracili kontroli nad odbytnicą i pęcherzem, gdy wraz z krwią tracili życie. Ci faceci byli przerażeni, trzęśli się, mieli rozszerzone źrenice, trawienie ustawało, gdy krew spływała do członków, gotowi do walki, która nie została im dana. Gdy doktor otwierał kolejny czarny worek, czuł przyśpieszone pulsowanie w tętnicy szyjnej.
Virginia dokładnie zbadała wnętrze lincolna, podczas gdy alarm wciąż sygnalizował, że drzwi od strony kierowcy są otwarte, a światła włączone. Zauważyła, że torba podróżna Mauneya i jego teczka zostały przeszukane, ich zawartość piętrzyła się na tylnym siedzeniu. Zobaczyła rozsypane wizytówki US-Banku. Kiedy się schyliła, przeczytała, że należały do Blaira Mauneya III, tego samego mężczyzny, którego prawo jazdy pokazał jej detektyw Brewster. Wyciągnęła z tylnej kieszeni swoich spodni plastikowe rękawiczki.
Była tak pochłonięta ich zakładaniem, że nie zwracała uwagi na pracującą obok niej ekipę dochodzeniową, jak również na specjalny samochód-platformę, który wezwano, aby przetransportować lincolna do departamentu policji w celu przeprowadzenia dokładnych oględzin. Virginia już od lat nie pracowała na miejscu przestępstwa, ale kiedyś była w tym naprawdę dobra. Zawdzięczała to swojej skrupulatności, wytrwałości i intuicji, która i tym razem podpowiadała jej, że powinna dokładnie przejrzeć rzeczy ofiary, rozrzucone przez mordercę na tylnym siedzeniu auta. Zaczęła od biletu lotniczego. Wzięła go do ręki delikatnie, dosłownie za sam rożek, i rozłożyła na fotelu, starając się jak najmniej dotykać. Jej obawy się potwierdziły.
Mauney przyleciał do Charlotte z Asheville w dniu popełnienia zbrodni. Wylądował na lotnisku Charlotte-Douglas International o piątej trzydzieści po południu. Bilet powrotny miał wykupiony na następny dzień, ale nie do Asheville, lecz do Miami, skąd miał polecieć na Grand Cayman w Indiach Zachodnich. Virginia zaczęła przeglądać kolejne bilety, a serce biło jej coraz szybciej, poziom adrenaliny wzrastał. Mauney planował powrót z Kajmanów w środę, z sześciogodzinnym postojem w Miami. Potem miał przylecieć ponownie do Charlotte, a wreszcie udać się do domu w Asheville. Porucznik West znalazła także więcej niepokojących szczegółów, które prawdopodobnie nie miały związku z zabójstwem Mauneya, ale wskazywały na przestępstwa w jego życiu.
Nie mogła powstrzymać się od gorzkiej refleksji, zwykle towarzyszącej jej w podobnych przypadkach. Śmierć polowała na ludzi, którzy mieli do czynienia z narkotykami, pili lub wdawali się w romanse hetero – lub homoseksualne, na tych, którzy uprawiali seks sadomasochistyczny lub podniecali się w ekstremalny sposób, zaciskając sobie pętlę na szyi i dokonując masturbacji. Ludzka fantazja nie miała granic, Virginia dobrze to wiedziała. Wyjęła długopis i końcówką zaczęła przewracać inne dokumenty. Chociaż nie była specjalistką od finansów, papierów wartościowych, lokat bankowych, inwestycji korporacyjnych i innych operacji bankowych, wiedziała o nich wystarczająco dużo, aby się zorientować, w jakim celu ten mężczyzna odbywał swoje podróże.