Выбрать главу

– Tak bez zapowiedzi jeździł? Zabierają ich z dnia na dzień?

– Nie, oczywiście, że nie. Dlaczego pan pyta?

– Nie zdziwiło pani, że mąż nie wrócił z pracy i zniknął?

Zagryzła wargi.

– Czasami był skryty.

Mało nie parsknął śmiechem. Kobieta ewidentnie kłamie, łże w taki sposób, że miał ochotę wyjść. Zaraz poprosi ją, żeby ustaliła jakąś wersję i się jej trzymała, bo on niestety inaczej eksploduje. Męczyło go patrzenie, jak wymyśla kłamstwa, brakowało tylko, żeby szeptała pod nosem. Na dodatek czuł, że cała ta sytuacja wymyka się logice. Zapowiedział się wcześniej telefonicznie, więc jeśli kobieta ma jakiś związek ze zniknięciem męża lub coś wie, miała wystarczająco dużo czasu, żeby ułożyć sobie w głowie najważniejsze fakty. Tymczasem to wygląda tak, jakby cała sytuacja była dla niej zaskoczeniem. A mimo to bezczelnie kłamie.

Dlaczego?

– Skąd ta blizna? – zmienił nagle temat.

Spojrzała pytająco, jakby zwrócił się do niej w obcym języku.

– Skąd ta blizna? – powtórzył.

Zniecierpliwiony postukał palcem w fotografię. Postanowił sprawdzić, czy da się ją wyprowadzić z równowagi.

– Blizna. Na uchu. Skąd się wzięła?

Rozłożyła ręce w zdziwionym geście, jakby jej mąż zawsze chodził w czapce i dopiero teraz, na tym zdjęciu, odkryła prawdę.

– Proszę pani. To nie jest towarzyska rozmowa. Pani mąż nie żyje. Rozumie pani? Nie żyje.

Czekał na szloch i histerię, która zwykle wybuchała w takich momentach.

Monika Najman zmrużyła oczy od skupienia, zagryzła wargi i w końcu powiedziała:

– Tak, rozumiem.

Bez histerii, raczej z ulgą, że udało jej się odpowiedzieć właściwie.

– Został zamordowany. Ja jestem prokuratorem prowadzącym śledztwo. Pani jako małżonka denata jest stroną postępowania. Ważnym świadkiem. Co najmniej ważnym świadkiem – zakończył groźnie.

Czekał na słuszne oburzenie i wymachiwanie rękami, które zawsze się pojawiały w takich momentach przesłuchania.

– Rozumiem? – powiedziała kobieta pytającym tonem nieprzygotowanego ucznia, który zgaduje na egzaminie ustnym.

– Więc proszę się skupić i odpowiedzieć na pytanie: skąd ta blizna?

– Z przeszłości. Jeszcze się nie znaliśmy. Nie wiem, skąd dokładnie.

– Nie zapytała pani nigdy?

– No jakoś nie.

– Dzwoniła pani do niego? Do pracy? Na komórkę? Pisała SMS-y?

W wyimaginowanym filmie za jego plecami musiał nastąpić dramatyczny zwrot akcji, bo Monika Najman wyłączyła się zupełnie.

– Dzwoniła pani?

Chciała się jeszcze napić soku, ale w kartonie zostały ostatnie krople, długo i pieczołowicie je wytrząsała.

– To śmieszne, jak pan o to pyta, bo mi się wydaje, że faktycznie nie dzwoniłam. – Monika Najman spojrzała przepraszająco. – Nie wiem dlaczego.

5

Męczył się jeszcze chwilę z Moniką Najman, żałując, że to nie przesłuchanie do protokołu i że nie jest rejestrowane. Jeśli kobieta ma coś wspólnego z zaginięciem męża, byłby wspaniały dowód w sprawie. Wyciągnął jeszcze od niej informacje o operacji stopy, które potwierdziły to, co powiedział Frankenstein, z warmińskimi spacerami włącznie. Wziął dokumentację medyczną i zostawił po drodze w szpitalu na Warszawskiej. Musiał oddać portierowi, chociaż w Anatomicum paliło się światło. „Pan profesor zamknął drzwi i kategorycznie zażądał, żeby mu nie przeszkadzać”.

Wychodząc z terenu szpitala, nie mógł od siebie odpędzić obrazu, jak naukowiec wkłada do czaszki zdobyczny mózg i przymocowuje do niego elektrody. Nazwisko zobowiązuje.

Był pewien, że prokuratora o tej porze będzie pusta, ale na korytarzu siedział Falk i wypełniał jakieś papiery. Siedział na krzesełku dla interesantów, przy małym stoliku, skręcony w nienaturalnej pozycji. Kiedy spostrzegł Szackiego, wstał błyskawicznie i założył marynarkę.

– Nie ma pan lepszego miejsca do pracy?

– Zwykle korzystam z biurka w sekretariacie, ale po godzinach jest zamknięty.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o politykę wiecznie otwartych drzwi u szefowej.

– Proszę wejść do mojego gabinetu. Zostawię dyspozycję na portierni, może pan z niego korzystać, kiedy mnie nie ma i kiedy jestem, mam dodatkowe biurko. Chyba że poproszę, że chcę być sam. Jasne?

Edmund Falk zapiął górny guzik marynarki i wyciągnął rękę sztywnym gestem, jakby faktycznie składał się z drewnianych elementów powiązanych sznurkiem.

– Bardzo panu dziękuję.

Ukłonił się komicznie i Szacki nagle zrozumiał, kogo mu Falk przypomina. Zawsze czuł jakieś podobieństwo, ale nie skojarzył, bo całe wieki tych filmów nie oglądał. Jego asesor wyglądał dokładnie jak Louis de Funés. Nie dostrzegł tego, bo Falk był po pierwsze młody, a po drugie śmiertelnie poważny. Tymczasem aktora pamiętał starego, z uśmiechem wiecznie przylepionym do gęby. Ale poza tym ta sama drobna postura, podłużna gęba, wielki nochal, wysokie czoło i czarne, gęste brwi, sięgające daleko za oczy i skręcające ku dołowi.

– Tak? – zapytał uprzejmie Falk, ponieważ zachwycony swoim odkryciem Szacki gapił się na niego nieelegancko.

Nie odpowiedział, otworzył drzwi gabinetu i wpuścił asesora do środka. A potem kazał Falkowi słuchać i opowiedział historię szkieletu z ulicy Mariańskiej.

Ten zawód potrafi być niewdzięczny. Każdy prokurator mógł z marszu wymienić sto powodów, dla których nie należy być prokuratorem. Od biurokracji i idiotycznych statystyk przez niekompetentnych biegłych i krnąbrnych policjantów, aż po psychiczne obciążenie stałym kontaktem ze złem i społeczną pogardę, która spotykała ich na każdym kroku. Nie było prokuratora, który by w domu nie rozważał adwokatury, który na spotkaniach towarzyskich nie planował założenia radcowskiej togi i który po wódce nie rzucał wszystkiego w diabły. Co ciekawe, zaskakująco mało ludzi odchodziło z zawodu.

Przede wszystkim dlatego, że niezwykłą siłę i pewność daje bycie po właściwej stronie. W świecie, w którym większość zawodów polegała na naciąganiu ludzi na rzeczy i usługi zbędne, gdzie moralny relatywizm i gotowość do upokorzeń bywają często filarami kariery, prokuratorzy stali po dobrej stronie. Raz im się udało lepiej, raz gorzej, ale ich zawód polegał na wymierzaniu sprawiedliwości, na czynieniu dobra, na sprawianiu, żeby świat był bezpieczniejszy. Ile osób może czuć dumę ze swej profesji?

Ale też warto być prokuratorem dla momentów takich jak ten. Dwóch mężczyzn weszło do gabinetu jak aktorzy w pantomimie. Sztywni, wyprostowani, ubrani w garniturowe mundury, zdystansowani. Młodszy najpierw słuchał, potem zadawał krótkie pytania, ale im dalej w opowieść, tym bardziej się zapalał. Nie minął kwadrans, a obaj siedzieli bez marynarek, z podwiniętymi rękawami, przy dwóch kubkach parującej kawy, mnożąc wersje śledcze.

Fajnie być rycerzem sprawiedliwości. Ale fajnie też być czasami detektywem z powieści przygodowej. Starszy z prokuratorów kochał to bardziej, niż był gotów komukolwiek przyznać. Młodszy dopiero zakochiwał się bez pamięci.

– Ten teatr ich zgubi – powiedział Szacki, zapinając mankiety koszuli, po momencie ekscytacji każdy z nich wracał do wypracowanej persony.

– Dlaczego „ich”?

– Trzeba porwać dorosłego mężczyznę, zamordować, zamienić w szkielet i podrzucić w centrum miasta. Zdziwiłbym się, gdyby dokonała tego jedna osoba.

– A dlaczego teatr ich zgubi? – Falk dopił kawę i założył marynarkę.