– Och, przepraszam. – Teatralnie położyła dłoń na biuście, wyglądało to dość sexy. – Na tym tle wydawałoby się, że wesela to najbezpieczniejszy biznes świata. I co? Fatum mnie dopadło. Jak źle kogoś na weselu usadzę, mogę mieć krew na rękach. W każdym razie wracałam z tego piekielnego spotkania, zajechałam na Orlen po kawę i spotkałam Agatę. Kojarzysz? Ta, która chodziła z facetem, który był później mężem Agnieszki, której wuj pracował przez chwilę z moim ojcem w Stomilu, opowiadałam ci kiedyś o tym ośrodku, gdzie złapałam kleszcza, prawda? Ale nie tym stomilowskim, tylko z pracy od mojej mamy.
– Czuję, jakbym samemu spędzał tam dzieciństwo.
– Debil. Niezwykłą historię mi Agata opowiedziała, swojego brata, Roberta. Tacy moi znajomi. Ona mówiła, że „jak nie idzie, to wszystko nie idzie”, ale mi to raczej ten film Finchera przypominało, co wszystko się wali.
– Gra.
– Dokładnie. Normalny gość. Żona, córka, domek w Purdzie. Nagle bank mu cofa kredyt, zwyczajny, konsumpcyjny. Nie podaje powodów, ma tak w umowie. Może. Robert myśli: walcie się, wezmę gdzie indziej. Na etacie pracuje. Idzie do kadr po kwitek, a tam już czeka na niego zwolnienie. Redukcja etatów. Wszystko zgodnie z prawem, wypowiedzenie i tak dalej. Zgadnij, co potem.
– Skarbówka.
– Skąd wiesz?
– W każdej historii „jak nie idzie, to wszystko nie idzie” jest skarbówka. Proste.
– Tak jest. Prowadził wcześniej firmę, mówią, że kontrola, że nieprawidłowe naliczanie VAT. Oczywiście szybko zrobił rozdzielność, przepisał wszystko na żonę, ale i tak niewesoło. Zwłaszcza, że żona szybko się z nim rozwiodła. Nie żebym żałowała, tam w tym związku coś było nie tak, jakieś takie polukrowane za bardzo, jak na pokaz, jakby coś było pod tym lukrem. Niby wszystko okej, a naprawdę, rozumiesz.
Westchnęła i spojrzała na jego książkę. Zapomniał, że tytuł jest aż nadto w ich sytuacji znaczący. Suknia ślubna. Zabębniła palcami o skrzyżowane kolana.
– Może małe ruchanko? – zapytała.
– A muszę odkładać książkę?
– Jeśli będę miała przyzwoity orgazm, to nie.
Odłożył. Tytułem do dołu na wszelki wypadek.
11
Tymczasem dawno już zapadł zmierzch nad ulicą Równą, dzieci posnęły, światła pogaszono, a gospodarze udali się w większości na spoczynek. Wielu, ale nie wszyscy. Mężczyznę bez przerwy rozpierała energia zgromadzona w ciągu dnia. Miał czasami wrażenie takiej – głupie słowo – potęgi. Że on sam zajmuje więcej miejsca niż zwykle. Że słyszy wyraźniej, widzi ostrzej, doświadcza wszystkiego mocniej. Ten dzień, ten obiad, ta rodzina, ten idealny dom – czuł się jak za mocno naładowany akumulator. Wszystkie strzałki drgały na czerwonym polu.
Podszedł do ścielącej łóżko żony i przejechał jej ręką po kręgosłupie. Wiedział, że tam są sfery erogenne, że kobiety to lubią. Ona jednak nie wyprężyła się jak kotka, tylko zastygła i uciekła delikatnie plecami spod jego ręki. Delikatnie, ale zrozumiał, że to nie ten dzień. Nie pamiętał, ale chyba miała okres. To by tłumaczyło ten bankomat, hormony jednak nie woda.
Był nowoczesnym mężczyzną, nigdy nie przyszłoby mu do głowy, żeby zmuszać żonę do seksu, kiedy tego nie chce. Jasne, czasami żałował, że nie jest tak – znowu głupie słowo – jurna jak on, czasami marzył mu się obłąkańczy, dziki seks. Ale cóż, pewnie w praktyce jego dziki seks i tak by się skończył chrapaniem po godzinie. Mężczyźnie nigdy też nie przyszło do głowy, żeby szukać głupich przygód. A nie takie, oj nie takie na konferencjach patrzyły na niego mokrym wzrokiem. I nie tylko wzrokiem. Samo wspomnienie dodało mu jeszcze energii. Ech. Ale nigdy nic. Rodzina to prawa, ale rodzina to też obowiązki.
Na szczęście już dawno, na samym początku związku, nauczyli się radzić sobie z jego nadmiarem energii. On mógł zasnąć spokojnie, a ona jeśli nie chciała, nie musiała spełniać małżeńskiej powinności. Z czasem, choć się nie przyznawał, zaczęło mu to odpowiadać na tyle, że ho, ho, kto wie, czy nie byli warmińskimi rekordzistami w tej dyscyplinie.
Nie musiał nawet nic mówić, to już był ich mały rytuał, każdy związek ma taki. Sama położyła się na wznak na łóżku i zwiesiła głowę poza ramę. Łóżko było na tyle wysokie, że nie musiał klękać, tylko stanął na szeroko rozstawionych nogach.
Wszedł w nią i westchnął. Jego żona się zakrztusiła, ale tylko na chwilę.
To nie było jakieś tam robienie laski, tylko olimpijska dyscyplina. Długo ćwiczyli, żeby zwalczyła odruch wymiotny, długo szukali odpowiednich pastylek na ból gardła. Żeby mógł w nią wejść jak najgłębiej, żeby jej gardło otuliło jego członek. Czasami – tak jak teraz – czuł pulsowanie jej przełyku, jakby usiłowała go połknąć.
Patrzył na nią z góry. Leżała z rozłożonymi nogami i rękami, głowa zwieszona, usta szeroko otwarte, oczy zamknięte – jak zwłoki, jak pijaczka, która zasnęła w ubraniu, gdy padła na łóżko. Tylko gwałtownie drgająca przepona, kiedy specjalną techniką zwalczała wymioty, zdradzała, że nie śpi.
Rozdział 3
środa, 27 listopada 2013
W 53. urodziny Julii Tymoszenko Wiktor Janukowycz twierdzi, że w grudniu będzie wiedział, czy Ukraina podpisze umowę stowarzyszeniową, ale nikt już tego quasi-dyktatora nie bierze poważnie. W Niemczech powstaje wielka koalicja CDU i SPD, we Włoszech Berlusconi traci mandat senatora i grzmi: „To śmierć demokracji!”, w Wielkiej Brytanii premier zapowiada cięcia w zasiłkach dla imigrantów, a w Polsce zaprzysiężenie nowej wunderwaffe PO, wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej. Pięć proc. 16-latków przyznaje się do rozbierania przed kamerą na żywo w internecie, a Wiadomości TVP pokazują ciemną stronę Warszawy, w tym roztrzęsioną dziewczynę, która padła ofiarą próby gwałtu. Po protestach TVP przeprasza za brak taktu. W Krakowie afera: odwołują premierę Nie-Boskiej komedii, bo z prób wyciekło, że hymn Polski jest tam śpiewany na melodię hymnu niemieckiego. W Olsztynie zatrzymano mężczyznę, który donosił o podłożeniu bomby. Był tak pijany, że sam powiedział funkcjonariuszom, skąd dzwoni. Oddano wyremontowaną wylotówkę na Klewki i Szczytno, niestety niekompletną, ponieważ zabrakło pieniędzy na dwieście metrów asfaltu. Szpital miejski zostaje w ogólnopolskim konkursie „Perły medycyny” uznany za najlepszy szpital w kategorii poniżej 400 łóżek. Temperatura koło zera, wieje potwornie, mgła. I marznąca mżawka.
1
Właściwie codziennie pokazują w telewizji ludzi krzyczących, że „z tym trzeba iść do prokuratora”. Prokurator Teodor Szacki wiedział z doświadczenia, że na krzykach rzadko się kończy – ci ludzie naprawdę potem idą do prokuratora. I uważał, że największą zmorą tego zawodu jest dana szaremu obywatelowi możliwość, żeby ot tak sobie wszedł z ulicy do urzędu i składał zawiadomienie o przestępstwie, sprowadzając wykształconego stróża prawa do roli stójkowego.
Dlatego z trudem zachował profesjonalny wyraz twarzy, kiedy pod swoimi drzwiami zobaczył skubiącą uchwyt od torebki interesantkę. Nie miał dziś dyżuru, ale woźny poinformował go, że dyżurna się spóźni, utknęła w korku, wszystko przez remont na skrzyżowaniu Warszawskiej i Tobruku, poza tym wie pan, Olsztyn. Szackiemu musiały wszystkie emocje wyleźć na twarz, bo woźny wychylił się ze swojego okienka i dodał pocieszająco:
– Ale niedługo wybudują tramwaj i wszystko będzie inaczej, zobaczy pan.
Zaprosił kobietę do środka, uśmiechając się i mając szczerą nadzieję, że to jakaś bzdura, z którą będzie mógł ją odesłać na policję. Albo jeszcze lepiej: poradzić, żeby poszukała sobie prawnika. Nie mógł się doczekać, żeby pojechać na Warszawską i dowiedzieć się, co odkrył Frankenstein.