Выбрать главу

– Słucham? – Chciał zabrzmieć chłodno i zawodowo, a powiedział to jak oficer NKWD, któremu jakiś szeregowiec zawraca głowę.

– Chciałabym złożyć zawiadomienie o przestępstwie – wydukała mechanicznie, jakby całą drogę powtarzała w głowie to jedno zdanie.

– Oczywiście.

Wyjął odpowiedni kwit i długopis, patrząc na siedzącą po drugiej stronie biurka osobę i próbując zgadnąć, z czym przychodzi. Nie była z marginesu, dobrze ubrana, zadbana, prosto i elegancko uczesana. Typ kobiety, która woli przyjść do prokuratury niż na policję, bo w tym środowisku lepiej się czuje. Koło trzydziestki, o urodzie ekspedientki z perfumerii: na tyle ładna, żeby dobrze świadczyć o firmie, ale nie na tyle, żeby klientki wstydziły się robić zakupy.

– No więc właśnie chciałam donieść, że mąż się... że mąż mnie, no boję się go po prostu.

Świetnie, znęcaniówka na początek dnia. Złośliwie wyobraził sobie treść nieistniejącego przepisu: „Kto przez uporczywe przestraszanie innej osoby wzbudza u niej poczucie zagrożenia, podlega karze pozbawienia poczucia bezpieczeństwa do lat trzech”.

– Może wolałaby pani porozmawiać z koleżanką? – zapytał łagodnie. Miał na końcu języka niewinne kłamstwo, że wedle nowych rozporządzeń zawiadomienia w sprawie przemocy domowej kobiety muszą składać przed urzędniczkami. Przełknął je, trochę ze wstydu, trochę z poczucia obowiązku, trochę ze strachu, że się wyda.

Kobieta przecząco pokręciła głową.

Wziął od niej dane osobowe. Imię, nazwisko, adres. Jakaś wieś pod Olsztynem, w drodze na Łuktę z tego, co pamiętał. Trzydzieści dwa lata, z wykształcenia logopeda, z zawodu instruktorka jeździectwa i żeglarstwa.

– To znaczy do niedawna – poprawiła się. – Teraz to przy dziecku.

– Zacytuję pani przepis, który może mieć zastosowanie – powiedział. – Artykuł dwieście siódmy kodeksu karnego mówi o znęcaniu się fizycznym lub psychicznym nad osobą najbliższą. Grozi za to od trzech miesięcy do pięciu lat. Do dziesięciu, jeżeli czyn zabroniony połączony jest ze stosowaniem szczególnego okrucieństwa. Rozumiem, że chce pani złożyć zawiadomienie o znęcaniu się.

– Boję się go po prostu – powtórzyła.

– Czy ma pani dowody przemocy fizycznej? – Szacki nie miał czasu na kozetkę.

– Słucham?

– Obdukcje po pobiciu lub przynajmniej dokumentację po leczeniu złamań lub urazów. Jeśli pani nie ma, możemy wydobyć odpowiednie dane ze szpitala lub przychodni.

– Ale on mnie nigdy nie uderzył – powiedziała to tak żarliwie, jakby przyszła tu tylko po to, żeby stanąć w obronie męża.

– Czyli nie mówimy o przemocy fizycznej?

Patrzyła na niego bezradnie, oblizała wargi.

– Mówimy o przemocy fizycznej czy nie? Uszkodzenia ciała? Rany? Siniaki? Cokolwiek?

– Przecież mówię, że nie.

Złożył ręce jak do modlitwy i policzył w myślach do pięciu, powtarzając sobie, że to jest cena wybrania profesji, która polega na służbie obywatelom. Wszystkim bez wyjątku. Nawet takim, którzy traktują urząd jak poradnię rozwodową.

– Czyli przemoc psychiczna. Wyzywa panią? Grozi, że zastosuje przemoc fizyczną?

– Tak wprost to nie.

– Czy macie dzieci?

– Trzyletniego prawie synka.

– Bije go? Krzyczy na niego? Zaniedbuje?

– Skądże znowu, to wspaniały ojciec, nowoczesny. Świetnie się nim zajmuje.

– Proszę pani – zaczął, chcąc powiedzieć po przecinku, że pomyliła adresy i że „Gazeta Olsztyńska” bez wątpienia organizuje plebiscyt na męża i ojca roku, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. – Rozumiem, że mąż nie bije pani ani dziecka, nie wyżywa się na was, nie krzyczy. Może was więzi? Zamyka w domu?

– No nie.

– Ale czuje się pani zagrożona.

Uniosła drżące dłonie w geście bezradności. Skórki przy paznokciach miała obgryzione do żywego mięsa. Nerwica, pomyślał. Ale nerwica to jeszcze nie dowód przestępstwa. Powinien ostatnie zdanie zadać w formie pytania, dopytać, dać jej czas do wygadania się. Za drzwiami czekał świat z prawdziwymi przestępstwami, nie miał czasu zajmować się urojonymi problemami.

– Bo on tak wszystko kontroluje, nie zostawia żadnej przestrzeni – powiedziała w końcu. – Na przykład powinnam płacić kartą, bo wtedy jest na wyciągu, gdzie i ile zapłaciłam. I paragon muszę wpinać w zeszyt z wydatkami. To są niby wszystko małe rzeczy. I wszystko ma być tak, jak on chce, wszystko... – Zawiesiła głos, jakby czekając na zachętę, popchnięcie we właściwym kierunku.

Szacki patrzył wyczekująco.

– Ale wie pan, też faktem jest, że ja jestem trochę roztrzepana. Też z tymi pieniędzmi, wie pan, jak to jest. Jak się rozmieni stówę, to nie ma stówy. – Zaśmiała się nerwowo. – Teraz mi jest przykro, tyle się zbierałam i czas panu marnuję. Jestem beznadziejna.

– Po to jesteśmy – odpowiedział takim tonem, aby nie miała wątpliwości, że jest dokładnie odwrotnie.

Pokiwała głową. Poczuł, że musi coś powiedzieć.

– Proszę pani, ja wiem, że to są delikatne sprawy, ale nie ma takich urzędów, które wyręczyłyby panią w podejmowaniu trudnych decyzji. Rozumiem, że w swoim związku czuje się pani bardzo źle, inaczej nie przyszłaby pani do prokuratury. Ale pani – przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – pani dyskomfort psychiczny nie świadczy jeszcze o tym, że mąż dopuszcza się przestępstwa. Świadczy jedynie o tym, że być może źle pani wybrała. A przecież żadne prawo nie nakazuje żyć z osobą, z którą nie jest komuś dobrze.

Położyła torebkę na kolanach i zacisnęła dłonie na uchwycie. Wyglądała, jakby wiedziała, że powinna wyjść, ale nie potrafiła się zmusić do tego kroku.

– Tylko że ja się bardzo boję.

Szacki spojrzał na zegarek. Za godzinę musi być na Warszawskiej, a ma jeszcze kupę papierów do wypełnienia.

– Wiem – powiedziała cicho i wstała. – Nie ma takich urzędów.

Krótką chwilę potem prokurator Teodor Szacki wyrzucił niewypełniony protokół i zaraz zapomniał o sprawie.

2

Jego interesantka wyszła tymczasem z prokuratury i zamiast skręcić w prawo, gdzie zaparkowała w głębi Emilii Plater, poszła w stronę centrum handlowego. Zwyczajna kobieta, ani elegancka, ani zaniedbana; ani piękna, ani brzydka. Wtopiła się w tłum zwyczajnych ludzi. I dobrze, zawsze w takim tłumie czuła się bezpieczniej. Usiadła w jednej z bezosobowych kafejek i zamówiła absurdalnie drogą kawę, a miała tylko trochę swoich pieniędzy. Pożyczyła od matki na Wszystkich Świętych, pod jakimś głupim pretekstem, przecież wiedzą, że im się powodzi. Zawsze podkreślają, jacy są dumni, że takiego kawalera sobie znalazła. Dom zbudował, drzewo zasadził, syna spłodził – prawdziwy mężczyzna. Tradycyjny na ile trzeba, nowoczesny na ile trzeba.

Upiła gorącej kawy i skrzywiła się, jeszcze ją po wczorajszym gardło bolało. Z takim mocnym postanowieniem zasnęła, że przyjedzie do prokuratora i zrobi z tym porządek, że wyrwie się z tego syfu. Że nawet jeśli jest beznadziejną, niewdzięczną, niezborną, nieogarniętą cipą, przecież na to nie zasługuje. Miała praktykę logopedyczną, pracowała z młodzieżą, kochała obozy pod żaglami, lubiła pokazywać małolatom w kółko te same węzły, palić ogniska w tych samych miejscach, fałszować szanty, z radością dowiadywać się, że tym samym przesmykiem nigdy nie płynie się tak samo.

Ledwie trzy lata temu tak było, dziś jej się zdawało, że to prehistoria. Najlepsze jest to, że wszystko zdawało się naturalne i niegroźne. Dużo czasu spędza z mężem, bo to w końcu jej młody mąż. Dużo siedzi na budowie, bo trzeba pilnować budowy. Dużo czasu siedzi w domu, bo wykończeniówki tym bardziej trzeba pilnować. Dużo czasu siedzi na odludziu, bo ich wymarzony dom jest na cholernym odludziu. Pilnuje wydatków, bo dom to pieniądze, wiadomo, a jeszcze dziecko w drodze. A ona nie zarabia, bo ktoś musi pilnować domu, a potem dzieciaka. Rynek pracy jest taki, że żeby zarobić na opiekunkę i dojazdy, musiałaby zostać logopedą w Warszawie albo przeprowadzić się na Wyspy Kanaryjskie, gdzie sezon żeglarski trwa cały rok. Swoją drogą kiedyś marzyła, żeby uczyć żeglarstwa gdzieś dalej, w Chorwacji, na morzu jest zupełnie inne pływanie.