– Typowe. – Falk pokiwał głową.
– Niestety.
– Typowe zachowanie ofiary przemocy. Albo kobieta wcześnie zareagowała, albo nie mówi wszystkiego. Raczej to drugie. Wysłał ją pan do Promyka?
– Gdzie?
– Ośrodek pomocy rodzinie na Niepodległości, pięćset metrów stąd. Taka piękna willa, jak się przejeżdża.
– Nie.
– To co pan zrobił?
– Nic. Do domu poszła.
– Żart?
Szacki wzruszył ramionami. Nie rozumiał, o co chodzi. Też prawda, że chyba w życiu nie robił żadnej znęty, zawsze udawało się na kogoś zepchnąć.
– Wie pan, że jeśli wierzyć wszystkim moim szkoleniom, to jest typowe zachowanie ofiary przemocy w rodzinie? Nie nieszczęśliwej żony, nie roztrzepanej kobiety, tylko właśnie ofiary przemocy. Na tyle zdesperowana, żeby przyjść do prokuratora. Ale na tyle zawstydzona, żeby nie powiedzieć wszystkiego. Z jednej strony mówi, że coś nie tak, z drugiej w kółko powtarza, że to jej wina. Gdyby ta kobieta przyszła z obdukcją w garści, nagranymi na dyktafon krzykami i kalendarzykiem z wpisanymi przypadkami przemocy, wtedy od razu powinna się nam zapalić czerwona lampka. Ale w tym wypadku to jest jasna sprawa.
– Czyli co miałem zrobić pana zdaniem?
– Zachować się jak prokurator, a nie jak spiżowy mizogin z poprzedniej epoki.
– Dobrze pan wie, że bez zeznania ofiary mamy związane ręce – powiedział Szacki, z trudem zachowując zimną krew.
– Dlaczego? To nie jest przestępstwo wnioskowe. Naszym zadaniem jest wyeliminowanie sprawcy ze społeczeństwa, nawet jeśli prześladowana żona będzie łkać uczepiona naszych marynarek, żeby nie robić mu krzywdy.
– Bez zeznania materiał dowodowy nie ma sensu.
– Oczywiście, że ma. Dobry biegły uzna jej postawę za typową dla psychologii ofiary.
– Pańska postawa to wyprane z realizmu pięknoduchostwo.
– A pańska to cynizm.
Zadzwonił telefon na biurku Szackiego. Policja przywiozła Monikę Najman. Edmund Falk wstał, zamknął laptopa i włożył go do skórzanej teczki.
– Będę zmuszony powiadomić przełożonych o pańskim postępowaniu.
Nawet nie dodał kurtuazyjnie, że zrobi to z przykrością.
– Doniesie pan na mnie?
– Oczywiście. Akurat w tym wypadku zasada prewencji ogólnej ma znaczenie. Jesteśmy wykształconymi prawnikami, jeśli inni dowiedzą się, że taka gwiazda jak pan została ukarana za lekceważenie przemocy domowej, innym powinno to dać do myślenia. Zapewniam pana, że to nic osobistego.
8
PROTOKÓŁ PRZESŁUCHANIA ŚWIADKA. Monika Najman z d. Brode, ur. 25 marca 1975 roku w Olsztynie, zamieszkała w Stawigudzie przy ul. Irysowej 34, wykształcenie wyższe (filologia polska), zastępca dyrektora ds. dydaktycznych Biblioteki Uniwersyteckiej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Stosunek do stron: żona ofiary. Niekarana za składanie fałszywych zeznań.
Uprzedzona o odpowiedzialności karnej z art. 233 kk, zeznaję, co następuje:
Swojego męża Piotra Najmana poznałam w lutym 2005 roku, akurat dostałam trzynastkę z uniwersytetu i postanowiłam kupić za to wycieczkę do ciepłych krajów. Nie miałam innych wydatków, a zima była wyjątkowo wstrętna. Piotr był bardzo miły i serdeczny, zrobił na mnie doskonałe wrażenie, dał mi takie promocje, że choć miałam lecieć do Turcji, to w końcu kupiłam wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie, zawsze o nich marzyłam. Miesiąc później przyszedł do biblioteki z bukietem kwiatów, akurat były moje urodziny. Bardzo przepraszał, że zapamiętał datę moich urodzin z PESEL-u, i błagał, żebym nie donosiła do inspektora danych osobowych. To było bardzo zabawne, oczywiście się z nim umówiłam, spotykaliśmy się raczej po przyjacielsku. W kwietniu poleciałam na swoją wycieczkę, on czekał na mnie na lotnisku na Fuerteventurze. Wtedy zaczęliśmy się spotykać na poważnie. W październiku 2006 wzięliśmy ślub, w grudniu 2007 roku urodził się nasz syn Piotr junior, dokładnie w mikołajki. Mieszkaliśmy na Jarotach, jednocześnie stawialiśmy dom na mojej działce w Stawigudzie, przeprowadziliśmy się tam na początku 2009 roku. Nasze pożycie układało się dobrze.
Ostatni raz swojego męża Piotra widziałam rankiem w poniedziałek 18 listopada bieżącego roku, kiedy wychodził do pracy. Prosto stamtąd miał jechać do Warszawy i z Warszawy lecieć do Albanii. I Macedonii chyba też, o ile dobrze pamiętam. Albanię się teraz mocno promuje jako nowy kierunek, kraj staje na nogi, ceny niskie, Adriatyk piękny. Takie wyjazdy są zawsze poza sezonem, biura pokazują swoim najlepszym agentom hotele i nowe miejsca. Wyjazd miał potrwać dziesięć dni, ale nie jestem pewna, często to się wiąże jeszcze ze szkoleniami w Warszawie z nowości na innych kierunkach.
Przyznaję, że wyjazd Piotra nie mógł nastąpić w lepszym momencie z wielu różnych względów. W bibliotece od jakiegoś czasu trwa selekcja zbiorów, reorganizacja katalogów wedle nowych zasad europejskich, powinniśmy tam mieszkać, a i tak byśmy się nie wyrabiali. Poza tym ostatnie tygodnie przed jego wyjazdem były męczące. Piotr to hipochondryk, przez tę operację palca zachowywał się jak osoba śmiertelnie chora. On poszedł do pracy, ja zawiozłam syna do rodziców do Sząbruka. Zamierzałam przez tydzień pracować, a wieczorem oglądać telewizję i nie dbać o nic, gotując jedynie wodę na kawę.
Kilka razy wymieniliśmy z Piotrem lakoniczne SMS-y, że wszystko w porządku. Poza tym nie miałam z mężem innego kontaktu. Dziesięć dni minęło jak mgnienie oka.
Różne były metody protokołowania, właściwie każdy prokurator miał swoje. Niektórzy na przykład notowali słowo w słowo, każde zająknięcie i każde przekleństwo, zamieniając się w dyktafony z długopisami w ręku. Szacki stosował tę metodę bardzo rzadko, tylko w wypadku najbardziej agresywnych podejrzanych i świadków. Wiedział z doświadczenia, że potem w sądzie robi to doskonałe wrażenie, kiedy spokojnie odczytuje wszystkie „gównomizrobicia” i „jawaskurwazniszcza”, a oskarżony robi się po drugiej stronie coraz bardziej malutki. Zwykle jednak słuchał i syntetyzował, ograniczając zeznanie do najważniejszych informacji oraz do detali, które mogą mieć znaczenie.
W przypadku Moniki Najman nie zastosował swojej metody syntetyzowania, ponieważ nie musiał. Kobieta przyszła, usiadła i pewnym głosem podyktowała mu wszystko, nie musiał zmienić nawet przecinka. Była tak dobrze przygotowana, jakby przez tydzień ćwiczyła to wystąpienie. Teraz patrzyła na niego i czekała, co zrobi.
Prokurator Teodor Szacki nic nie robił. Klikał długopisem i myślał. Wbrew modnym teoriom, za które Falk pewnie dałby się pokroić, uważał nowoczesne metody przesłuchań za durne szamaństwo, którego jedynym celem jest wyprowadzenie państwowej kasy na zbędne szkolenia. Zaciągnęli go kiedyś na takie, mało nie umarł ze śmiechu. Teoretycznie polegało to na tym, żeby najpierw prowadzić rozmowę o dupie Maryni, żeby sprawdzić, jak zachowuje się świadek – nazywano to „dostrajaniem wewnętrznego wykrywacza kłamstw” – a potem znienacka zaatakować pytaniem związanym ze sprawą i obserwować reakcję.
Na przerwie dosiadł się do prowadzącego, pili kawę, gawędzili o pogodzie i polityce, przekomarzali się, czy lepsze są samochody z manualną, czy automatyczną przekładnią. Nagle Szacki spytał prowadzącego, jak to było, kiedy wsadził swojej żonie nóż do ucha i przekręcił kilka razy. Czy krzyczała? Broniła się? Czy krew, która płynęła mu po dłoni, była ciepła?