Wiktoria potwierdziła gestem.
– Mały cię polubił. To zrozumiałe, traktowałaś go jak brata, którym w istocie był. Przypuszczam, że któregoś dnia, albo przed porwaniem, albo tuż po, opowiedziałaś Monice Najman swoją smutną historię. Uwierzyła ci i palcem nie kiwnęła w sprawie losu swojego męża. Z jednej strony być może sama już wiedziała, jakim człowiekiem jest Najman, jej dziecko opowiedziało w czasie przesłuchania o wysyłaniu jej na strych w ramach małżeńskiej kary. Z drugiej masz w sobie coś takiego, że ludzie ci wierzą, że chcą się ciebie słuchać. Najwidoczniej to cecha rodzinna. Prawda, Wiktorio?
Skinęła głową, z uśmiechem przyjmując komplement.
– Po czym rozpuściłaś pana tatę w ługu sodowym i spreparowałaś nam zgrabny rekwizyt z kości jego i innych sprawców przemocy, podrzucając go w mieście. Ciekawe, że od początku sugerowałem się tym, że podziemny tunel prowadzi do szpitala, miałem wrażenie, że tu jest rozwiązanie. Znajomość anatomii i tak dalej. Tymczasem drugi koniec prowadzi przecież do akademika.
– A cóż bardziej naturalnego niż osiemnastolatka w akademiku, co nie? – uzupełniła z uśmiechem.
– Właśnie. Niestety dopiero dziś mi się to wyświetliło ze szczegółami. I to właściwie tyle. Od kilku dni podejrzewam, że wszystko to przygotowania do czegoś naprawdę wielkiego. Ja i moja córka jesteśmy częścią tego planu, ja mam zapewne zostać ukarany jako symbol niekompetentnego i nieczułego aparatu sprawiedliwości. Przepraszam, że to mówię, rozumiem, że działasz w dobrej wierze. Ale czy słyszysz, jak bardzo jest to wszystko dziwaczne? Nie jesteś za mądra na taki wodewil?
Królewskim gestem odrzuciła włosy za plecy.
– Tak właśnie wyobrażam sobie wymiar sprawiedliwości – powiedziała. – Niby odpowiedzi prawidłowe, a wszystko suche, pozbawione emocji, nijakie.
Wzruszył ramionami. Pomyślał, że jeśli jeszcze raz wykona ten gest, to jakiegoś tiku na resztę życia dostanie. Nie żeby planował dożyć setki, chwilowo nawet czterdzieste piąte urodziny wydawały się poza zasięgiem. Ale nowe schorzenie na sam finał? Bezsensowna złośliwość losu.
– Nie byłam molestowana, nikt mnie nigdy nie uderzył. Pawełka też nie, to tak do protokołu. Matka to co innego. Była słaba, dawała z sobą robić wszystko, zastraszona wieśniaczka, niewyobrażająca sobie, że może być inaczej. Nie mam dla niej krzty litości. Natura nie powinna pozwalać się rozmnażać ludziom słabym, zbyt słabym, aby troszczyli się o młode.
Nagle zrozumiał.
– Kobiece kości w twoim rekwizycie?
– A jakże. Nie zasłużyła na to, żeby spoczywać w pokoju. Pozwalała, żeby cały dom był wypełniony strachem. Codziennym, nieustannym strachem.
– Przecież mówiłaś...
– Tak, mówiłam, że nigdy nas nie dotknął. Ale byliśmy pewni, że któregoś dnia to się zmieni. Cały czas rosnące napięcie, poczucie zagrożenia, od którego można zwariować.
– Pożar?
– Tak. Była za głupia, żeby odejść, wziąć dzieci i uciec. Zapowiedziała to z wielką pompą, a kiedy zrozumiał, że to na poważnie, zamknął ją w pokoju, gdzie ją zwykle zamykał, a potem spalił. Widział pan kratę na prawo od wejścia?
Przytaknął.
– Na tej kracie umarła. Wybiła okno, ponieważ jak już wspomniałam, była dość głupia i nie wiedziała, że dodatkowa porcja powietrza raczej wzmaga ogień, niż go gasi. Po czym zawisła na tej kracie i się na niej usmażyła. Staliśmy z Pawełkim przy bramie, patrzyliśmy na to bardzo długo. Teraz oczywiście wiem, że nie powinnam na to pozwolić, ale wtedy miałam osiem lat, sparaliżowało mnie.
Zawiesiła się na chwilę.
– Ale ja też za to zapłacę – powiedziała cicho, a przez jej piękną twarz przebiegł cień strachu i żalu. – Wiesz, Teodorze... Nie gniewasz się, że tak mówię, prawda? Super. Mojego ojca zawsze wszyscy uwielbiali. Naprawdę był takim gościem, z którym wszyscy chcieli się przyjaźnić, słuchać go, przebywać z nim. Potrafił ludzi owijać sobie wokół palca. Typ sprzedawcy. Ale w końcu robił w usługach, daleko by nie zajechał jako odstręczający nudny typek. Przez to miał bardzo dużo znajomości, wiele kontaktów. I po pożarze wszystko potoczyło się bardzo szybko. Stał się główną ofiarą tragedii, mnie nikt nie chciał słuchać. Rozdzielili nas z Pawełkiem, mnie zabrali do domu dziecka, bo on udawał zbyt pogrążonego w bólu, aby się mną zajmować. Jako córka nie liczyłam się dla niego, te wszystkie dupki gardzą kobietami w każdym wieku, mają mentalność egipskich wieśniaków. Kiedy Pawełek umarł, mnie szybko się pozbył, doprowadził przez znajomych do odebrania mu praw rodzicielskich, poszło naprawdę szybko. Uwierzysz, że o śmierci brata dowiedziałam się miesiąc po pogrzebie? Wtedy postanowiłam, że się zemszczę. Że sprawię, że będzie cierpiał bardziej niż matka, bardziej niż Pawełek, bardziej niż ja.
Zawiesiła się na chwilę, spojrzała w bok, w ciemność.
– Z tym ługiem niezłe, co nie?
Zgodził się, zresztą, co miał zrobić.
– Tak, wiem, nie akceptujesz samosądów i tak dalej, masz przecież kodeks i garnitur, bla, bla, bla, nudy. – Oczy jej się zaświeciły. – Tyle byłam od jego twarzy, jak umierał, wiesz? – Wyciągnęła dłoń przed siebie. – Aż słabo mi się zrobiło od tych oparów, gardło mnie potem szczypało przez kilka dni. Lecz nie mogłam sobie darować ani sekundy. Bałam się, że straci szybko przytomność, ale on się rozpuszczał przez dobry kwadrans. Widziałam już zęby przez policzki, a jeszcze wierzgał. Nie darł się niestety, bo się nałykał tego świństwa za szybko. Ale to tylko wzmagało dramaturgię.
Wiedział, że zachęcanie ją do wynurzeń to błąd, niezależnie od swoich niewyobrażalnych krzywd i strat, była osobą szaloną, ale jedna kwestia naprawdę go ciekawiła.
– Ilu was jest?
Spojrzała niepewnie. Powinien wtedy prawidłowo odczytać ten gest. Jako gest osoby, którą nagle ktoś wytrąca z roli i która zaczyna się gubić. Ale był tak zmęczony. I tyle rzeczy zrobił tego wieczoru nieprawidłowo.
– Cóż, oczywiście nie zdołałabym zrobić wszystkiego sama. Wiedziałam od początku, że potrzebuję sojuszników. Sojuszników z misją. Niektórych... – Zawahała się, jakby pewnych rzeczy nie wolno jej było zdradzić. – ...niektórych znałam od dawna. Niektórych znalazłam. Nie uwierzyłbyś, jak łatwo znaleźć ludzi z odpowiednią motywacją. Jakie zło jest powszechne, jakie codzienne, jak wszechobecne.
Zawiesiła się na moment.
– Szybko doszłam do wniosku, że zemsta niczego nie załatwia, potem człowiek zostaje z pustką, pan Dumas to opisał ze szczegółami. A że potrzebowałam ludzi, postanowiłam dać im ceclass="underline" naprawę świata. Zawsze podejrzewałam, że wszystkie te chujki są tchórzami. I tak faktycznie jest. Nie chcę cię, jako prokuratora, pozbawiać złudzeń co do efektów twojej pracy, ale prawda jest taka, że jeden wpierdol jest wart sto razy więcej niż trzy lata w zawiasach, niż grzywna, niż wsadzenie kogoś na jakiś czas. Zresztą widziałeś efekty naszej pracy. Dosłownie srali po gaciach. Myślę, że bali ci się potem podać PESEL.
Potwierdził. Poczuł smutek. Niezależnie od wszystkiego żal mu było tej szalonej, skrzywdzonej dziewczyny.
– My też widzieliśmy te efekty i to nas utwierdzało w przekonaniu, że postępujemy słusznie, że naprawdę zmieniamy świat na lepsze. Od organów państwowych reagujemy szybciej, mocniej i staramy się to zrobić, zanim wydarzy się tragedia.