Выбрать главу

– My, czyli kto?

Zawahała się.

– Różni ludzie.

Pomyślał o tym, co słyszał kilka godzin wcześniej od szczęśliwej wdowy na Mickiewicza. Wirus. Wszyscy, którzy w dorosłym życiu zostają ofiarami albo katami, doświadczyli przemocy w dzieciństwie. Sto procent. A kim jest Wiktoria Sendrowska? Kim są jej przyjaciele? Bez wątpienia nie ofiarami, to pewne. Ale czy można postawić ich na równi z katami? W pewien sposób tak, przecież pozwolili się uaktywnić wirusowi, który zmusza ich do wywoływania w innych strachu. Tylko tym razem terror nie został skierowany w najsłabszych, tylko w krzywdzicieli. Trochę jak filmowi superbohaterowie, którzy muszą wybrać, czy swoją skazę wykorzystają dla dobrej lub złej sprawy. Prawnie sprawa jest oczywista: ci ludzie są przestępcami i należałoby ich wsadzić, zanim upiją się swoją potęgą i zaczną obcinać nogi ludziom, którzy ciężko zgrzeszyli, przechodząc na czerwonym świetle.

– Sama ich zgromadziłaś?

– Mam coś takiego, że ludzie chcą mnie słuchać.

– Wspaniały dar. – Nie potrafił ukryć złośliwości. – A co ja w tym wszystkim robię? I przede wszystkim, jaką rolę odgrywa moja córka?

– Jak się zapewne domyślasz, w historii tej ważną rolę odegrał pewien prokurator. Pani prokurator, ściśle rzecz biorąc. Pierwsza osoba, u której moja matka postanowiła poszukać pomocy. Na pewno już wiesz, jaki będzie ciąg dalszy, opisują to często w gazetach. Ta się specjalnie nie różniła. Niby pani prokurator była życzliwa, ale zamiast wdrożyć procedury, namawiała matkę, żeby porozumieć się z mężem, dogadać poza salą sądową. Matka wpadła w histerię, na co ta głupia cipa z prawniczym dyplomem zaczęła ją straszyć, że mogą zlecić badania psychiatryczne. Oczywiście miała na myśli matkę, nie ojca. Żeby sprawdzić, czy nie konfabuluje, czy jest normalna. Moja matka była głupia, ale nie aż tak, żeby nie wiedzieć, że takie badania w czasie sprawy rozwodowej będą świadczyły przeciwko niej. Wycofała się. Wytrzymała rok, ze śladami pobicia wylądowała u tej samej prokuratorki. Ta nie wysłała jej na obdukcję, kazała się umyć i wmawiała, że jest agresywna i nie potrafi opanować emocji, skoro prowokuje awantury w domu. A potem umorzyła sprawę, bo ojciec zeznał, że walnął ją, ponieważ się bronił, gdy matka uderzyła go żelazkiem.

– I co się stało z panią prokurator?

Znowu zawahanie.

– Zginęła w wypadku. O mało nie uwierzyłam w siłę wyższą, jak się dowiedziałam.

Stary nawyk śledczego kazał Szackiemu zanotować w myślach, że Sendrowska musi mieć wejścia w organach ścigania. W policji albo prokuraturze.

– Ale to nie była tylko ona. Niedawno przejrzałam akta mojej matki dzięki jednemu z przyjaciół. Jeszcze dwie prokuratorki, kilkoro policjantów. W sumie kilkanaście razy szukała pomocy, wierząc, że system jej pomoże. A system jej powiedział, żeby spierdalała.

Nagle zrozumiał, co Wiktoria mówi mu między wierszami, i nie mógł w to uwierzyć.

– I co? I ja mam być jakąś ofiarą zastępczą? Zapłacić za błędy niekompetentnego i nieczułego wymiaru sprawiedliwości? Czy ty zwariowałaś, dziewczyno, do reszty?

Nie odpowiedziała. W ogóle nie zareagowała. Patrzyła tylko na niego w milczeniu, smutna. Może gdyby nie był taki wyczerpany, i wydrenowany emocjonalnie, być może odczułby fałsz tej sceny i całej sytuacji. Przynajmniej tak sobie to wytłumaczył później. Był jednak bardzo zmęczony. Instynkt, który normalnie w tej sytuacji by go kopnął, tylko ledwo go ukłuł, Szacki poczuł jedynie ukąszenie komara i zlekceważył.

Niestety.

– Na pierwszy rzut oka wydajesz się wyjątkowa – powiedział chłodno. – Ale w gruncie rzeczy nie różnisz się od tych wszystkich pojebów, których przesłuchuję od dwudziestu lat. Lubisz śmierć, ból i cierpienie, bo w twoim mózgu coś nie kontaktuje. I dorabiasz do tego ideologię, dzięki której w swoich oczach zamieniasz się w demonicznego geniusza, mściciela z filmu klasy B. A jesteś po prostu złą, zepsutą pannicą, która spędzi resztę życia w Grudziądzu. I już po tygodniu zrozumie, że żadnego romantyzmu w tym nie ma. Jest ciasnota, smród i kiepskie jedzenie. A przede wszystkim niewyobrażalna, niekończąca się nuda.

Ziewnął ostentacyjnie.

– W przeciwieństwie do ciebie ja wymierzam sprawiedliwość – warknęła, w jej oczach zapaliły się ogniki.

– Oczywiście. A czy są tu jacyś dorośli, z którymi mógłbym porozmawiać?

– W moich rękach jest życie twojej córki. Zdajesz sobie z tego sprawę?

– Zdaję. Ale właśnie zrozumiałem, że nie mam wpływu na to, co zrobisz w swoim szaleństwie. Przykro mi, ale jesteś za daleko od normy, żeby zwykły człowiek mógł się z tobą dogadać. Kończmy tę szopkę. Moja propozycja jest prosta. Jeśli moja córka żyje, puść ją wolno, możesz sobie wtedy zatrzymać mnie i rozpuszczać do woli. Jeśli nie żyje, to się do tego przyznaj.

– I co wtedy?

– Wtedy cię zabiję.

Zdziwił się, jak łatwo te słowa przeszły mu przez gardło. Nie dlatego, że kłamał, tylko dlatego, że zdradził swoje najgłębsze emocje. Był stuprocentowo pewien, że jeśli Hela nie żyje, zatłucze Sendrowską gołymi rękami i nawet mu powieka nie drgnie. Po raz pierwszy zrozumiał, co mieli na myśli przesłuchiwani przez niego sprawcy, kiedy w kółko powtarzali, że w tamtym momencie byli pewni, że nie mają innego wyjścia. Zawsze uważał, że to głupie kłamstwo. Teraz wiedział, że mówili najszczerszą prawdę.

– Proszę, proszę, zupełnie jakbym ojca słyszała.

– Cóż, raz niegrzeczna gówniara, zawsze niegrzeczna gówniara.

Światło w pokoju, do tej pory ciepłe i żółte, uległo zmianie. Rozejrzał się. Z prawej strony rozjarzył się telewizyjny ekran, do tej pory niewidoczny. Przez chwilę Szacki oglądał zakłócenia, potem zobaczył czubek głowy swojej córki, wsadzonej do wnętrza żeliwnej rury. Obraz był tak dobrej jakości, że widział na jej czarnym golfie plamki łupieżu, z którym nie mogła sobie ku swojej nastoletniej rozpaczy poradzić.

Wtedy powinien był zrozumieć wszystko. Ale był taki zmęczony.

Szacki wstał i zrobił kilka kroków w stronę ekranu. Hela zadarła głowę. Piękne oczy rozszerzone strachem, ale bez śladu łez i paniki. Za to z wyrazem pogodzenia.

Do obrazu dołączył dźwięk. Słyszał jej przyspieszony oddech.

Zacisnął pięści. Poczuł za sobą ruch i odwrócił się. Wiktoria stała tuż za nim. Posągowo piękna bogini zemsty, porcelanowa twarz o klasycznych rysach, obramowana czarnymi włosami.

– Masz ostatnią szansę, żeby przerwać to szaleństwo – wychrypiał.

– Cały dzień siedziała w jednym miejscu, łatwym do znalezienia, pilnowana przez jedną osobę. Mogłeś uratować córkę. Dałam ci szansę, której nie wykorzystałeś, ponieważ jesteś niekompetentny, jak wy wszyscy. I teraz poczujesz, jaki ból potrafi sprawić niekompetentny wymiar sprawiedliwości. Patrz.

Z telewizora dobiegł szelest.

Szacki obejrzał się, zobaczył cień na twarzy swojej córki, ktoś zasłonił źródło światła. Wszystkie jej mięśnie się napięły w grymasie przerażenia, przez co jej śliczne rysy na moment straciły człowieczeństwo, stały się mordką zwierzątka, które wie na pewno, że zginie, wie, że nie może temu zapobiec, i nic już w nim nie ma. Oprócz strachu. Nigdy nie widział takiego grymasu na twarzy żywego człowieka. Pamiętał za to zwłoki, które znajdywano z takim właśnie wyrazem twarzy.

Nie zemdlał, ale stało się z nim coś dziwnego, jakby odkleił się od siebie. Następne kilka sekund czuł się widzem tej sceny, a nie jej bohaterem. Tak to zapamiętał.

Patrzy z boku. Z lewej stolik z termosem i lampką. Potem Wiktoria, smukła, dumna, wyprostowana, z rękami założonymi na piersiach i rozrzuconymi czarnymi włosami. Potem on, plama czarnego płaszcza na tle czarnej ściany, tak naprawdę biały punkt twarzy i włosów lewitujący w powietrzu. Z prawej strony duży telewizor, skurczona twarz Heli, wypełniająca cały kadr.