– To niemożliwe – powiedziała. – To nie mogło wydarzyć się tutaj. Co to jest za klątwa. Przecież on nie żyje, to nie ma żadnego sensu. To nie jest Wika, to musi być pomyłka.
– Przykro mi – powiedział.
Dopiero teraz spojrzała na niego i na jej twarzy pojawił się grymas rozpaczy. Zrozumiała, że jeśli on był w środku, niepodobna, że to pomyłka.
– Czy wiecie, co się wydarzyło? – zapytał jej mąż głucho.
Szacki widział, że próbuje sprawiać wrażenie tego silniejszego, ale to w jego oczach była niepokojąca pustka kogoś gotowego skończyć ze sobą. Zobaczył to i pojął, że Wiktoria nie musi być wcale ostatnią ofiarą. Była to świadomość straszna, zachwiał się i prawie ukląkł obok Sendrowskiej. Chwycił się przekrzywionego metalowego słupka, pozostałości po ogrodzeniu.
Pomyślał, że więź ojca z adoptowanym dzieckiem może być silniejsza niż u matki. Macierzyństwo wykuwa się od dnia zero, kiedy zmęczona seksem para pada na poduszki. I jest to relacja bardzo biologiczna, pradawna, trochę pasożytnicza, pisana krwią, niedostępna dla mężczyzn i przez to wyjątkowa i tajemnicza. Dla ojca z kolei każde dziecko jest na swój sposób adoptowane, obce. Niezależnie od tego, czy widział, jak żona wypycha z siebie stworzenie, które wedle deklaracji ukochanej zawiera trochę jego genów, czy też wyszedł z domu dziecka, trzymając za rękę małą dziewczynkę, musi włożyć wysiłek w to, aby obcą istotę pokochać.
W oczach Sendrowskiego zobaczył to samo, co sam czuł wczoraj, widząc umierającą Helenę Szacką. Mężczyzna stracił swoją dziewczynkę i został z niczym. Bezcelowo funkcjonujący organizm, w którym komórki z przyzwyczajenia robią swoje, chociaż nikt tego od nich nie oczekuje.
– Nie wiemy – odpowiedział w końcu Szacki, mając wrażenie, że mówi to ktoś inny. – Kolega prowadzi śledztwo. Przepraszam, wiem, że to brzmi strasznie, ale musi z państwem porozmawiać jak najszybciej.
Sendrowski pokiwał głową, po czym utkwił w Szackim martwy wzrok. Prokurator włożył całą siłę woli w to, aby nie cofnąć się przed tym spojrzeniem.
– Ona jaśniała, wie pan? – powiedział. – Trudno to inaczej ująć. Ja wiem, że każdy rodzic powtarza, że jego dzieci są niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju, ale umówmy się, mało które jest. Ona naprawdę była niezwykła, każdy to powie. Jakim trzeba być człowiekiem, jakim diabłem, żeby zgasić to światło? Jak to możliwe, żeby tyle zła zgromadziło się w jednym człowieku?
Szacki nie odpowiedział.
– Niech pan go złapie, dobrze? Nie po to, żeby wymierzyć sprawiedliwość, sprawiedliwość w tej sytuacji to puste słowo. Ale po to, żebym mógł spojrzeć mu w oczy i przekonać się, jak wygląda zło.
Szacki tylko pokiwał głową.
4
Udało mu się dotrzeć do głównej drogi, tam zawahał się chwilę i w końcu zamiast skręcić w lewo w stronę Olsztyna, skręcił w prawo, na Gietrzwałd i Ostródę. Przebył kilkaset metrów i korzystając z małego ruchu, złamał przepisy, przeciął podwójną ciągłą i zajechał na stację po przeciwnej stronie szosy.
Zaparkował przy reklamie nowych bawarskich hot dogów, zrobił sobie największą kawę w samoobsługowym ekspresie, zapłacił i wyszedł na zewnątrz. Za budynkiem stały dwa drewniane stoły z ławami, odgarnął rękawem śnieg i usiadł. Papierowy kubek postawił po prostu na zaśnieżonym blacie, śnieg wokół kubka szybko się stopił, wyglądało to jak animacja.
Szacki wszystko zauważał bardziej, każdy detal. Jakby chciał się nasycić, zanim pożegna się ze światem małych, śmiesznych rzeczy, których normalnie nie zauważamy, bo jesteśmy zbyt zaaferowani, zbyt poirytowani albo zbyt odkładający na później.
Musiał się przyznać, to nie ulegało wątpliwości. Rozwiązanie eleganckie, oczywiste, uwalniające go od wszystkich rozterek. Zbudował swoje życie na poszanowaniu prawa, to wymagało, żeby wyznał swoją winę. Proste rzeczy są proste.
Westchnął. Nie dlatego, że straci wolność. Kara za popełnione przestępstwo wydawała mu się najnaturalniejszą sprawą na świecie. Westchnął, ponieważ prowadził w życiu setki śledztw, a teraz musiał skończyć karierę akurat w momencie, kiedy pojawiło się to jedno jedyne śledztwo, dla którego poświęciłby wszystko: śledztwo w sprawie popieprzonej sekty, której udało się doprowadzić do tego, aby Teodor Szacki popełnił morderstwo.
Nigdy nie odczuwał żadnego powieściowego szacunku ani podziwu dla wyjątkowo sprytnych przestępców, ale tym razem nie potrafił powstrzymać pewnego rodzaju uznania dla osób odpowiedzialnych za wczorajsze wydarzenia. Wymagały przygotowań, wymagały planowania w najdrobniejszych szczegółach, wymagały zadbania o to, aby detale nie zdradziły teatralności dekoracji. Tysiące rzeczy mogły pójść nie tak, a jednak się udało.
Efekt? Kimkolwiek byli, osiągnęli wszystko, co chcieli.
Wnioski poukładał sobie w nocy, po tym jak wysłuchał opowieści Heli. Zgodnie z przewidywaniami jej porwanie było wymierzone w niego. Traktowano ją jak więźnia i pokazano film z rozpuszczania Najmana, żeby w kluczowej chwili przekonująco wypadł jej strach przed potworną śmiercią. Jednak Hela powiedziała, że ten lęk trwał sekundy. Kiedy pierwsze granulki wpadły jej do ust i zaczęła nimi pluć, mało nie umarła z przerażenia, ale już chwilę później zrozumiała, że to – z braku lepszego słowa – żart. Kulki były leciutkie, pachniały jak styropian i szeleściły jak styropian.
„Nagle zaczęłam się śmiać jak szalona. Jak histeryczka. Nie mogłam przestać chyba przez dziesięć minut, aż zaczęłam się bać, że od tego śmiechu coś mi się stanie”, opowiadała mu Hela w drodze do domu.
Co oznaczało, że gdyby wytrzymał kilka sekund, gdyby nie zacisnął od razu rąk na szyi Wiktorii Sendrowskiej, cały ich brawurowy plan wziąłby w łeb.
Ale nie wziął.
Chwilę potem porywacze założyli jego córce worek na głowę i wsadzili do samochodu. Tam spędziła wedle jej rozeznania około dwóch godzin, co oznacza, że Szacki nie widział transmisji na żywo, jedynie przygotowane specjalnie dla niego nagranie. Przez cały czas samochód był w ruchu, ale czy to oznacza, że miejsce przetrzymywania Heli i zabójstwa Najmana znajdowało się dwie godziny drogi stąd, czy po prostu porywacze jeździli w kółko dla zmyłki – tego nie wiadomo. W końcu wyrzucili ją z samochodu, przecięli więzy i odjechali. Kiedy zdjęła worek, zorientowała się, że jest na leśnej drodze, sama, w środku nocy. Poszła drogą przed siebie, bo nie miała żadnego innego pomysłu.
I chwilę później znalazła swojego ojca.
W głowie Szacki miał kilka hipotez, wyjaśniających całość inscenizacji, wszystkie gdzieś do siebie podobne. Wyglądało na to, że oni naprawdę chcieli naprawiać świat, wymierzać sprawiedliwość, karać domowych katów. Wiktoria stojąca na ich czele to ordynarna ściema, teraz to rozumiał. Tylko że teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Szacki przypuszczał, że Klejnocki miał rację w swoich rozważaniach o stosie. Roztopienie Najmana, sfilmowanie jego śmierci, podrzucenie szkieletu – wszystko to miało zmierzać do wielkiego finału, do wielkiej kulminacji. Do tego, żeby każdy kat domowy dowiedział się, kto na niego poluje.
W którym momencie ten plan zamienił się w polowanie na Szackiego?
Moment właściwie był nieistotny. Istotny był fakt, że dzięki temu oni zapewnili sobie bezpieczeństwo. Szacki mógł nie lubić przestępców, ale ktokolwiek to wymyślił, musiał być geniuszem zbrodni. Po prostu.
W sumie wszystko to miało małe znaczenie, podobnie jak tyleż interesujące, co nieistotne w tej sytuacji pytanie, czy ktoś ze znanych mu osób jest w to zamieszany. Nieistotne, ponieważ i tak za chwilę z każdą ze znanych mu osób się rozstanie.