Выбрать главу

Budynek z przełomu wieku, oczywiście z czerwonej cegły, powstał właściwie w centrum, ponieważ Olsztyn był w czasach pruskich miastem garnizonowym. Chodziło o efekt psychologiczny: żeby szwendający się na przepustkach wojacy widzieli, gdzie mogą trafić, jeśli im coś głupiego strzeli do głowy.

No i proszę, efekt psychologiczny ciągle działał. Oto stał w sercu Olsztyna, na wyciągnięcie ręki po lewej stronie miał ratusz, rzut kamieniem dalej stare miasto, za jego plecami pysznił się symbol olsztyńskiego architektonicznego bezguścia, czyli centrum handlowe, a przed sobą widział więzienie, właściwie tuż przy ulicy, oddzielone od niej wysokim murem, obklejonym plakatami. Najbliższy obiecywał „najdelikatniejszą metodę liposukcji”. Bez wątpienia skierowany był raczej do klientów centrum handlowego niż do mieszkańców mamra.

Areszt zwracał też uwagę ciekawym detalem. Otóż okna cel zasłonięte były żaluzjami, składającymi się z szeregu poprzecznych blaszek, ustawionych pod kątem czterdziestu pięciu stopni. W ten sposób, że aresztanci mogli spojrzeć w niebo, na chmury i na słońce, ale nie mogli w dół, na życie i na ulicę.

Zrobiło mu się przykro. Fajnie byłoby patrzeć, jak zmieniają się premiery w Heliosie i Empiku, jak nowe kolekcje w KappAhlu zwiastują zmianę trendów i pory roku.

Uśmiechnął się smutno i poszedł do roboty. Wolność wolnością, ale już go trzęsło od tych mokrych nóg.

W biurze zdjął buty, rozwiesił skarpetki na kaloryferze i rozsiadł się za biurkiem, kończąc mocno letnią już kawę i przeglądając gazetę. Jak mógł, odwlekał moment, kiedy będzie musiał uporządkować swoje sprawy i zostawić solidne notatki dla tych, którzy go zastąpią. Nie ma sensu kolegom dodatkowo utrudniać. Po ujawnieniu całej sprawy i tak wszystkich tutaj zaleje rzeka gówna. Sensacja, media, czarny PR. Może trochę im pomoże fakt, że cały ten Szacki obcy i z Warszawy na dodatek.

Na pierwszej stronie „Gazety Olsztyńskiej” oczywiście zima, jakże by inaczej. We właściwym dla mediów minorowym tonie. Drogowcy zostali zaskoczeni, stłuczka za stłuczką, chodniki nieodśnieżone, a w ogóle to bójcie się, ludzie, bo od środy nie dość, że będzie padał śnieg, to z marznącą mżawką.

On nie narzekał, dla niego ten pierwszy zimowy weekend był jednym z najwspanialszych. W piątek spotkał się z Weroniką, która cała w nerwach przyleciała z drugiego końca świata, chcąc ratować swoją córeczkę. To dało mu szansę, by pożegnać się z najważniejszą kobietą jego życia. Jako jedynej opowiedział jej całą prawdę o ostatnich wydarzeniach. Musiała je znać, bo Hela, pozornie niestraumatyzowana, mogła się rozsypać po tym, jak jej ojciec wyląduje w więzieniu. Albo mogła się rozsypać w dowolnie innym momencie, kiedy wrócą do niej emocje. I ważne, żeby wtedy znalazł się przy niej ktoś, kto zna całą prawdę i kto rozumie. Niestety nie mógł to być on. Zdołał przekonać byłą żonę, żeby zostawiła mu dziecko na weekend, bo chce się z córką pożegnać.

Weronika spłakała się, a on najpierw się bronił, wreszcie sam się popłakał beznadziejnie. Tylko raz jest się młodym, tylko raz się przeżywa wszystko po raz pierwszy. Zakochanie, dziecko, rozczarowanie, jatka, rozstanie. Dla niego Weronika była i pozostanie tymi pierwszymi, najważniejszymi razami. Niezależnie od tego, jak się jego życie ułożyło, nawet gdyby nie miał skończyć go za kratkami.

Weekend spędził z Helą. Spacerowali po zimowym, magicznym jak nigdy, pokrytym śniegiem Olsztynie. Oczywiście zjedli kołduny w „Staromiejskiej”. I tort Pavlowej w „SiSi”. Ale nieoczekiwanym gwoździem programu stały się stareńkie Gwiezdne wojny. W olsztyńskim planetarium odbywała się mikołajkowa impreza i obejrzeli wszystkie sześć części na ogromnym ekranie głównej sali audytorium, w przerwach przechadzając się w kuluarach między żołnierzami Imperium, modelami statków kosmicznych (reklamowanymi jako „największe w Polsce tego typu”) i rozwrzeszczanymi dzieciakami. Bawili się jak nigdy. Szacki drgnął tylko raz, kiedy w Imperium kontratakuje Han Solo został zrzucony do czegoś w rodzaju metalowej rury i tam zamrożony.

Ale na Heli nie zrobiło to wrażenia.

Pomyślał o córce, pomyślał o tym, jak dziś rano po raz ostatni wszedł do jej pokoju, żeby pocałować śpiące czoło, tak jak to robił, odkąd miała jeden dzień, i łzy stanęły mu w oczach.

Przekartkował gazetę, żeby skierować myśli na inny tor. Nuda, jak to w „Olsztyńskiej”. Nuda, która nagle mu się wydała atrakcyjna. Plebiscyt na człowieka roku z obowiązkowym lizaniem dupska marszałkowi i prezydentowi, nadesłane do redakcji zdjęcia czytelników w stroju Mikołaja, wójt Dubeninek alarmuje o kolejnych atakach wilków, pełna namiętności dyskusja na temat obwodnicy pod tytułem „Węzeł się zakorkuje”.

Przynajmniej wasze wieśniackie problemy komunikacyjne mam raz na zawsze z głowy, pomyślał i dokładnie w tej chwili ktoś zapukał i zaraz potem wszedł do jego gabinetu. Szacki szybko schował nogi pod biurko, żeby nie było widać, że jest na bosaka.

Mężczyzna pod sześćdziesiątkę, o wyglądzie urzędnika z magistratu, przywitał się, przedstawił i usiadł naprzeciwko biurka.

– Szanowny panie – powiedział do Szackiego. – Nazywam się Tadeusz Smaczek, jestem zastępcą dyrektora Miejskiego Zarządu Dróg i Mostów, odpowiedzialnym za komunikację w mieście Olsztyn. I chciałbym złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa z artykułu dwieście dwanaście kodeksu karnego.

Prokurator Teodor Szacki zamarł. Pierwszą jego myślą było to, że przecież i tak zaraz pójdzie siedzieć za jedno zabójstwo. Czy drugie zrobiłoby aż tak wielką różnicę? Miał go, miał go tuż przed sobą, sam na sam, niczego niepodejrzewającego, bezbronnego. Miał też już pewną wprawę w duszeniu.

– A czyje dobra osobiste pan naruszył? – spytał.

– Słucham?

– Artykuł dwieście dwanaście kodeksu karnego penalizuje naruszenie dóbr osobistych, inaczej mówiąc obrażanie. Kogo pan obraził?

– Pan żartuje. To mnie obrażono.

Prokurator Teodor Szacki uśmiechnął się. Nie wyobrażał sobie obelgi tak wyrafinowanej, żeby faktycznie mogła ona obrazić dyrektora Smaczka.

– Jak? – zapytał, nie potrafiąc ukryć ciekawości.

Mężczyzna wyciągnął z aktówki papierową teczkę, na której dużymi literami wykaligrafowano słowo „Proces”, tak starannie, jakby chodziło co najmniej o rękopis powieści Franza Kafki.

– Otóż mój szef, pan prezydent, otrzymał list od pewnego obywatela, szczęśliwie podpisany z imienia i nazwiska, co powinno ułatwić panu pracę. List w całości przedkładam, pozwolę sobie zacytować co bardziej obraźliwe fragmenty dotyczące mojej osoby.

Smaczek spojrzał na niego pytająco znad okularów. Szacki wykonał zachęcający gest dłonią, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. A więc tak żegna się z urzędem po dwudziestu latach pracy, niesamowite.

– Cytuję: widzę, że zatrudnia pan na tym stanowisku, czyli moim – wtrącił Smaczek – ignoranta, i dlatego sugeruję, aby powołać jakiegoś rozsądnego człowieka, który by trochę usprawnił ruch na drogach naszego miasta.

Szacki był pod wrażeniem.

W życiu by nie wymyślił, że można list w tej sprawie napisać w sposób tak uprzejmy. On zacząłby od obelg, potem przeszedł do listy proponowanych tortur, a zakończył na groźbach karalnych. Tymczasem autor listu do prezydenta jawił się jako warmiński Dalajlama, mistrz obywatelskiego zen.

– Myślę, że średnio rozgarnięty kierowca – cytował dalej Smaczek – jak przejedzie się ulicami naszego miasta, to może tak wyregulować ruch drogowy, zwłaszcza światła, które są tam gdzie trzeba i nie trzeba, że nie potrzeba zatrudniać... – Lektor zrobił dramatyczną pauzę i podniósł oskarżycielsko palec, po czym o ton wyżej kontynuował: – ...pseudofachowca, który tworzy kolejne przeszkody, aby co roku gorzej nam się jeździło.