Выбрать главу

Wytłumaczył sobie, że być może na tym polega różnica między policjantami i prokuratorami.

Pierwszego stycznia zjadł śniadanie, pojechał na umówione miejsce spotkania i czekał na sygnał od Szackiego. Sygnał oznaczający, że się udało, że zdobył ich zaufanie, że wszyscy są w jednym miejscu i że można ich wszystkich zatrzymać i zakończyć sprawę. Sygnałem była wiadomość wygenerowana przez specjalny program w telefonie Szackiego, podająca współrzędne GPS.

Pięć minut później drogi wjazdowe do wsi Ruś zostały zablokowane. Siedem minut później nieoznakowany radiowóz Bieruta zatrzymał się obok bordowego wiśniowego citroena XM, najbardziej charakterystycznego pojazdu olsztyńskiego wymiaru sprawiedliwości.

Zaparkowanego tak sprytnie, że żaden z innych stojących na posesji samochodów nie miał szans wyjechać.

Jan Paweł Bierut podszedł do drzwi i zapukał.

Bez odzewu.

– Policja! – krzyknął. – Chcemy tylko zadać kilka pytań.

Cisza.

W tym czasie ludzie z sekcji AT otoczyli dom.

– Proszę otworzyć!

Cisza.

Dał znak i odsunął się na bok. Niewidoczni spod hełmów, kominiarek i gogli ciemnogranatowi specjaliści ustawili się przy drzwiach. Zanim użyli taranu, spróbowali klamki – ustąpiła.

Wymienili się jakimiś swoimi tajnymi znakami i wpadli do środka.

Bierut wszedł za nimi.

Minutę później zameldowano mu niskim głosem, że na posesji jest czysto. Zrozumiał to jako informację, że mimo stojących samochodów, wbrew ustaleniom z Szackim i wbrew wiadomości od niego oraz elementarnej logice – nikogo tu nie ma.

Podkomisarz Jan Paweł Bierut stał nieruchomo, patrząc na stojącą w przedpokoju szafkę. Na blacie leżało pięć kluczyków z breloczkami od Hertza.

Obok nich kuriozalnie kolorowa szczoteczka do zębów.

Od autora

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy poświęcili mi czas i odpowiadali cierpliwie na najróżniejsze pytania w czasie pracy nad tą powieścią. Przede wszystkim olsztyńskim prokuratorom i sędziom, których nie wymieniam z nazwiska ze względu na charakter ich pracy. Specjalne podziękowania należą się Joannie Piotrowskiej z Feminoteki, która jedną rozmową i dwiema doskonałymi lekturami (J. Katz, Paradoks macho. Dlaczego niektórzy mężczyźni nienawidzą kobiet i co wszyscy mężczyźni mogą z tym zrobić; J. Piotrowska, A. Synakiewicz, Dość milczenia. Przemoc seksualna wobec kobiet i problem gwałtu w Polsce) otworzyła mi oczy na powszechność problemu przemocy wobec kobiet i seksizmu w ogóle. Profesorowi Mariuszowi Majewskiemu dziękuję za udostępnienie mi odrobiny jego medycznej wiedzy i za zaskakująco żywą kryminalną wyobraźnię.

Bardzo przepraszam za to, że czasem Wasze słowa i informacje przekręciłem, przeinaczyłem i pokazałem w krzywym zwierciadle powieści kryminalnej. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Czytelników zapewniam, że jeśli w książce coś nie gra, to wszelkie pretensje należy kierować pod adresem autora.

Niezmiennie okazuję niewyrażalną słowami wdzięczność Filipowi Modrzejewskiemu, który jest nie tylko najlepszym, ale też najbardziej cierpliwym spośród redaktorów. Dziękuję też swojej stałej, od lat niezmienionej ekipie pierwszych czytelników: Marcie, Marcinowi Mastalerzowi i Wojtkowi Miłoszewskiemu. Wiem, że wszystkie te kłótnie wyszły książce na dobre, ale naprawdę – ciężkie to były dla mnie chwile. Marcie, Mai i Karolowi jak zwykle należy się medal za znoszenie zamkniętego w swoim gabinecie furiata. Mai dołożę jeszcze jeden medal, żeby ją udobruchać i żeby nie pomyślała, że została sportretowana w osobie córki Szackiego. Po prostu każda szesnastolatka jest spiżowo bezkompromisowa i ma wiele w stu procentach wiarygodnych wymówek, żeby nie odebrać telefonu od ojca.

Chciałbym też skorzystać z okazji i szczególnie podziękować fantastycznym ludziom i doskonałym lekarzom z Olsztyna, którzy w opisanym na kartach powieści szpitalu na Warszawskiej profesjonalnie i z wielką troską przywrócili mojego ojca do zdrowia. Kłaniam się w tym miejscu nisko doktor Monice Barczewskiej i profesorowi Wojciechowi Maksymowiczowi.

Proszę wszystkich olsztyńskich lokalnych patriotów o wybaczenie, jeśli poczuli, że miłość do miasta i jego jedenastu jezior została obrażona. Nic nie poradzę, że Teodor Szacki to taki zgryźliwy warszawski zrzęda. Zapewniam, że sam jestem w rodzinnym mieście mojej żony szczerze zakochany, choć przyznaję, że mimo to – a może właśnie dzięki temu – wszelkie jego niedoskonałości jakoś bardziej działają mi na nerwy.

Przygody prokuratora Teodora Szackiego dobiegły końca. Dziękuję wszystkim Państwu, którzy dotarli aż tutaj.

Do zobaczenia,

Z.

Warszawa–Radziejowice, 2013–2014