Выбрать главу

W tym domu było miejsce tylko dla jednego Prawdziwego Mężczyzny i stary K. wypełniał je bez reszty. Siostra tymczasem bacznie pilnowała, by się młodszemu bratu nie przydarzyło czasem zboczyć na złą drogę, kiedy tylko słyszała w słuchawce głos kobiecy, mówiła, że brata nie ma i żeby nie dzwonić, a jeśli tylko zdarzyło się bratu nie wrócić na noc, przemodlała całe godziny za czystość jego duszy i ciała, rano zaś, przygryzając wargi i wzdychając na tyle głośno, by nie mógł jej nie słyszeć, gdziekolwiek by się zaszył, zasiewała w nim wyrzuty sumienia, aż w końcu pytała między westchnieniami:

– Dlaczego ty się nie szanujesz? Dlaczego nie żyjesz jak człowiek?

On tylko machał ręką, zamykał się i kurczył jeszcze bardziej, zwłaszcza kiedy porozumienie rodzinne tymczasem nastąpiło i nadchodził także stary K., dodający swoje trzy grosze:

– Słuchaj no, ty sobie nie myśl, że jak masz trzydzieści pięć lat, to już jesteś dorosły i ci wszystko wolno, co to za do domu niewracanie, co to za nieszanowanie się nieliczenie z siostrą-bratem? Ja nie pozwolę, żebyś mi do domu jakiś wirus przyniósł, bo to pewnie na jakieś ulicznice zbaczasz, zboczeńcze ty, ja brudu do domu mojego wnosić nie pozwolę! Bo to mój dom jest tak samo jak twój, a nawet bardziej, bo ja odpowiedzialny jestem, za rodzinę dziecko żonę odpowiadam, a ty jesteś nie wiadomo w ogóle co! Wstyd takiego brata mieć! A jak się nie podoba, to won z domu wyprowadzić się do dziwek na ulicę na dworzec! I żebym cię w kościele nie widział; jeśli będziesz miał czelność się na mszy pojawić, lepiej siedź za mną! Bo jak cię zobaczę, to księdzu przerwę, na ambonę wejdę i powiem, że póki grzesznik brudas niewracacz do domu stary cudzołożnik tani dziwkarz w kościele siedzi, to jest świętokradztwo i msza trwać nie może!

Brat starego K. milczał, nawet mu schlebiały te podejrzenia, póki go podejrzewali o niecną nocną aktywność, poty był jeszcze wystarczająco męski, żeby się w życiu spełnienia w kobiecie doczekać, tak sobie to tłumaczył i milczał; jeśli na noc nie wracał, to tylko z powodu upicia się i zasiedzenia u starego kolegi, ale nigdy nie wdawał się w tłumaczenia, nie dowodził niewinności, ta gra pozorów była mu nawet miła. Aż się przytrafiło, w trzydziestym siódmym roku życia brat starego K. powiedział na urodzinach kolegi dowcip, który usłyszała kobieca kobieta, no może nie aż tak ewidentnie na pierwszy rzut oka kobieca, no może nie aż tak jednoznacznie idealnie kobieca, ale usłyszała, zauważyła, zaśmiała się, a brat starego K., uszom i oczom nie wierząc, chciał tę chwilę utrwalić na jak najdłużej, sięgnął więc po następny dowcip i następny, i jeszcze jeden, i każdy z nich wzbudzał coraz większą wesołość kobiecej kobiety, aż za którymś dowcipem rozweselona do utraty tchu złapała go za rękę, jakby chciała się na niej wesprzeć, dzięki niej utrzymać równowagę, i nagle wszyscy przy stole umilkli i z uśmieszkami na ustach zauważyli brata starego K. i kobiecą kobietę za rękę go trzymającą, i ktoś wpadł na pomysł, powiedział, a reszta podchwyciła:

„Odprowadź ją do domu, ha ha, najlepiej będzie, jak ją odprowadzisz do domu”, i brat starego K. poczuł się, jakby już przy stole weselnym siedział wśród gości wołających „gorzko gorzko”, i chwilę potem już pomagał kobiecie kobiecej trafiać do rękawów płaszcza, już po schodach zejść pomagał, już na taksówkę machał. Ale w taksówce kobieta zasnęła całkiem po kobiecemu, z głową opadłą na jego ramię, i kiedy kierowca zapytał, dokąd wieźć, brat starego K. nie śmiał kobiecego snu zakłócać, o adres pytać, kazał więc wieźć do tego domu.

I póki spała, na rękach ją wyniósł z samochodu, wniósł śpiącą wciąż do tego domu, złożył u wejścia do piwniczki i poszedł na piętro. Siostra, widząc, że brat sam wraca o porze nie tej z najnieprzyzwoitszych, mogła już zdjąć szlafpalto i w spokoju oddać się wieczornym modłom w swoim pokoiku, a wtedy brat, zamarkowawszy uprzednio drzwi zamknięcie, puścił się w skarpetkach samych (żeby było bezszelestnie) do piwniczki, wciąż nieprzytomną w snu objęciach kobiecą kobietę w swoje objęcia jawne ujął i wbiegł z nią po dwa stopnie niesiony pożądaniem z powrotem na pięterko, do swojego pokoiku, do łóżka ją złożył i usiadł opodal w fotelu, dysząc z przejęcia. Klucz w drzwiach przekręcił i już miał zabierać się do zdejmowania kobiecych czółenek ze stóp kobiecych, kiedy na ów szczęk klucza siostra zaniepokojona (bo nie zwykł był się zamykać) przerwała modły i przyszła pod drzwi nasłuchiwać, pukać, pytać:

– Jesteś tam? – (za klamkę łapać, szarpać) – No co się zamykasz? Dlaczego się zamykasz? – (pukać pięścią całą, klamkę szarpać).

Brat starego K., rażony gonitwą myśli, tymczasem zagrał na zwłokę:

– Tak mi się zamknęło aytomatycznie niechcący bezmyślnie…

– Co ty wygadujesz? Nigdy ci się nie zamyka! Co tam robisz? Co tam się dzieje z tobą?

Otwieraj, bo zaraz brata z góry zawołam!

I od gadania, pukania kobieca kobieta przebudzać się zaczęła, wiercić w łóżku bezradnie, na mapie się odnajdywać, aż brat starego K. wszystko na jedną kartę postawił (z lufą przy skroni dobywają się z człowieka zamrożone pokłady asertywności), brat starego K. rozbudzonej kobiecie kobiecej usta ręką zakrył, zdobył się na najbardziej porozumiewawcze spojrzenie swojego życia i pokazał ręką szafę. Kobieca kobieta sprawnie pokonała dystans między „gdzie ja jestem?” a garderobianą konspiracją, skinęła głową na znak gotowości i pozwoliła ulokować się między brudnoszarymi marynarami, krawatami i spodniami przykrótkimi kotłującymi się, dała się zamknąć w szafie, ledwo powstrzymując śmiech podchmielony kobiecy, bo jej się sytuacja zdała tak bezgranicznie zabawna, że grę podjąć postanowiła. Brat starego K. wpuścił do pokoju siostrę, która natychmiast zaczęła obwąchiwać, penetrować wszystkie kąty, łypać groźnie.

– Czyś ty zwariował? Po co się na klucz zamykasz? Ja ci go zabiorę, żeby cię nie kusiło…

Tu się brat starego K. na fali rozmrożonej asertywności na akt oporu zdobył i rzekł z całą stanowczością:

– Hola! Hola, hola! Ja mam trzydzieści siedem lat i mam do klycza swojego prawo! Mam chyba cholerne prawo sam się ze sobą w pokojy swoim zamykać, kiedy chcę! Chyba tego sobyr watykański nie zabrania, do cholery jasnej!! Od dzisiaj będę drzwi zamykał, kiedy zechcę, a choćbym i w ogyle ich nie otwierał, choćbym w ogyle już z pokojy nie wychodził, przez balkon choćbym skakał, prawo mam!! W moim wieku mam prawo do klycza, do szczęky klycza w drzwiach, do klycza, kluycza, do KLUCZA!!!

A kiedy udało mu się wymówić poprawnie u, siostra pojęła, że nic nie wskóra, że oto wola wstąpiła w brata silniejsza niż jej modły i lepiej wycofać się, nie drażnić, bo kto wie, co w nim siedzi, wierci się, wyskoczyć z duszy próbuje, odeszła więc przestraszona do pokoju swego nie spać noc całą, czuwać w poście w ofierze, w intencji za duszę braterską przez demony nękaną. Brat starego K. tak się przejął nieoczekiwanym przezwyciężeniem w sobie dykcji niemęskiej, że nie mógł zatrzymać potoku wyrazów, zauroczony ich brzmieniem.

– Humbug, kuracjusz, kultura, a kuku, szurum burum – wypowiadał, kiedy się z szafy wydostała kobieca kobieta i nawet jakby nabrała podejrzeń, że zabawność się kończy, bo oto wariat przed nią prawdziwy, i nawet jakby jej chichot przycichł, podeszła więc do brata starego K. i szepnęła mu do ucha:

– Siusiu mi się chce.

Brat starego K. jeszcze nie do końca wrócił z dykcyjnego rozmarzenia, podjął więc:

– Siusiu, Kiusiu, Sikoku…

Lecz zaraz potem spostrzegł, co się święci, i skulił się w sobie z przestrachu, bo oto szczęście z nagła mogło mu się wymknąć, rzekł więc:

– Ale nie możesz stąd wyjść na siku. Ona tam… zobaczy… no jak… nie możesz, proszę cię…

Kobieca kobieta wciąż jeszcze podchmielona w stopniu wystarczającym, by chcieć zabawę kontynuować, zdołała sobie w duchu wytłumaczyć, że nigdy jeszcze nie przeleciała takiego dziwaka i że zaraz musi to zrobić, bo gratka to niezwyczajna, podobno wariaci mają niezwykłą potencję, zaraz się do niego zabierze, tylko się wysika.