– Ja czułam podobnie.
– Mogę sobie wyobrazić, nawet jeżeli w kościele jest zupełnie ciemno, dokładnie tak ciemno, jak pani opisywała, że ten witraż lśni pośród tej ciemności jak światełko w tunelu i tylko odrobina światła dostaje się przez niego do wnętrza. Ale ta odrobina jest w stanie rozświetlić wszystkie ciemności, rozproszyć cienie i sprawić, że nie jest już ciemno. Widzę to, a pani?
– Tak – odpowiedziała, nie otwierając oczu. – Ja też to widzę.
Dane pochylił się na krześle, z dłońmi splecionymi pomiędzy nogami, mówił głosem niskim, kojącym.
– Czuje się pani jakby skąpana w tym świetle, sprawia ono, że jest pani ciepło i bezpiecznie. Teraz widzi pani wszystko wokół dużo wyraźniej.
– Tak, dotąd nie zdawałam sobie sprawy, jak cudowne jest to światło.
– Tak. W której ręce trzymał pistolet?
– W prawej.
– A lewą ręką odkręcił od niego tłumik?
– Tak.
– Był młody?
– Nie, raczej nie. Nie poruszał się jak młody człowiek, jak pan. Był trochę starszy, ale niezbyt stary, mniej więcej w wieku inspektora Deliona, tylko szczuplejszy. Był drobnej budowy ciała, miał sylwetkę wyprostowaną niczym struna. Stał na baczność jak wojskowy, a głowę miał przekrzywioną na prawą stronę.
– W co był ubrany?
– W długi cienki płaszcz, dokładnie taki sam, jak nosił mój ojciec.
– Jakiego koloru?
– Ciemny, bardzo ciemny, może czarny. Aż tak dokładnie go nie widziałam.
– Był wysoki?
– Niezbyt, miał może metr siedemdziesiąt. Na pewno mniej niż metr osiemdziesiąt.
– Był łysy?
– Nie. Tak jak powiedziałam, miał gęste, ciemne włosy, bardzo ciemne, może nawet czarne, zaczesane lekko na bok. Nie miał żadnego nakrycia głowy.
– Miał brodę?
– Nie. Jego skóra była bardzo jasna, najjaśniejsza z całej postaci, wręcz lśniła swoją jasnością pośród mroku kościoła.
– Wspomniała pani, że się uśmiechał?
– Tak.
– Jak wyglądały jego zęby?
– Były proste i nieskazitelnie białe, przynajmniej w ciemności tak mi się wydawało.
– A kiedy szedł, jego krok był zdecydowany czy raczej szedł, utykając? Czy chodził cicho?
– Szedł szybko, długimi krokami. Pamiętam, jak poły jego płaszcza łopotały pomiędzy jego nogami. Szedł bardzo szybko, poruszał się z gracją. Zapamiętałam, jaki był elegancki.
– Schował broń z powrotem do kieszeni?
– Nie, trzymał ją w opuszczonej wzdłuż ciała dłoni.
Jej oddech przyspieszył. Dane zbliżył się i pogłaskał ją po ręce. Jej skóra była sucha i szorstka. Zaczęła gwałtownie mrugać powiekami, zdziwiona, że tak dokładnie wszystko zapamiętała, że widziała. A teraz patrzyła na brata księdza Michaela Josepha.
– Pan jest Dane Carver? – upewniła się.
Pokiwał głową.
Delion odczekał jeszcze chwilę, a kiedy zobaczył, że seans jest skończony, powiedział z uznaniem:
– No nieźle, jestem pod wrażeniem.
– Sporo pani widziała – powiedział Dane, pochylił się i delikatnie dotknął jej ramienia. Jego dotyk dodawał jej otuchy, uspokajał ją, a on najwyraźniej o tym wiedział i dlatego to zrobił. – Naprawdę nam pani pomogła. Inspektor Delion teraz wezwie rysownika policyjnego. Opisze mu pani jeszcze raz tego mężczyznę?
– Oczywiście. Ale nie wydaje mi się, żebym była w stanie go rozpoznać, nawet gdybyście go złapali.
– Zaraz, zaraz – powiedział Delion. – Co robiła pani w kościele o północy?
– Ksiądz Michael Joseph powiedział mi, że musi spotkać się z pewnym człowiekiem, który przyjdzie, żeby się wyspowiadać. Poprosił, żebym zaczekała, chciał ze mną porozmawiać, spróbować wyciągnąć mnie z tego bagna.
– O czym pani mówi? Potrząsnęła głową.
– Może my pani pomożemy – powiedział Dane. Znowu potrząsnęła głową, zaciskając usta.
– Wie pani – powiedział Delion – życie często nas zaskakuje: być może ktoś, komu dziś pani nie ufa, niedługo stanie się pani powiernikiem.
– Proszę posłuchać – powiedziała – nie chcę żadnej pomocy. Nie zamierzam opowiadać wam, o czym chciałam rozmawiać z księdzem Michaelem Josephem. I proszę mnie więcej o to nie pytać, dobrze?
– Ale może moglibyśmy jakoś pomóc – upierał się Dane.
– Nie. Koniec tematu albo wychodzę.
Delion i Dane spojrzeli na siebie. Dane zgodził się.
– Umowa stoi: żadnych więcej pytań o pani sytuację.
– W porządku.
Nagle zaczęła płakać. Łzy bezgłośnie spływały jej po policzkach. Delion wyglądał jakby chciał uciekać.
Dane wziął kilka papierowych chusteczek z biurka porucznika i podał jej.
– Bardzo przepraszam, ja…
– Nic się nie stało. Sporo pani ostatnio przeszła – powiedział Dane.
Wytarła chusteczką twarz i oczy.
– Przepraszam – powtórzyła, dławiąc się łzami. Ściskając chusteczkę w prawej dłoni, podniosła się, usiadła i opuściła nogi. Wzięła głęboki oddech i spojrzała w dół. Przez chwilę siedziała nieruchomo, pociągnęła nosem, głośno przełknęła ślinę i w końcu powiedziała: – Ta sofa jest naprawdę paskudna.
Dane roześmiał się. Gdzieś w głębi jego duszy była jeszcze odrobina wesołości.
– Tak, to najbrzydsza sofa, jaką kiedykolwiek widziałem.
– Bardzo śmieszne – powiedział Delion, podsuwając swoje krzesło w stronę Dane'a, usuwając je sobie z drogi, co było nietrudne na tak małej przestrzeni. – Mamy dużo do omówienia, pani… właściwie nawet nie znamy pani nazwiska.
– Nazywam się Jones – odpowiedziała błyskawicznie.
– Jones – powtórzył powoli Delion. – A jak ma pani na imię, panno Jones?
– Nick.
– Nick Jones. Nick to zdrobnienie od Nicole?
Kiwnęła głową, ale Dane pomyślał, że kłamała. Co tu się działo? Może była poszukiwana przez policję w innym mieście? A może nawet tu, w San Francisco? Może dlatego Michael chciał jej pomóc. Zawsze umiał wyczuć ludzi, którzy mają kłopoty, i zawsze chciał im pomagać. Przyglądał jej się długo, ale nic nie powiedział.
– Cóż, panno Jones – rzekł Delion. – Mógłbym panią aresztować, rozesłać pani odciski palców i dowiedzieć się, co ma pani na sumieniu.
– Tak – odparła. – Mógłby pan.
Dane pomyślał, że byłaby z niej świetna pokerzystka. Delion poddał się pierwszy.
– No dobrze, zostawmy to. Żadnych więcej pytań o pani pochodzenie i życie osobiste. Umowa stoi. Czy znała pani innych znajomych księdza Michaela Josepha?
Kobieta pokiwała głową.
– Tak, znałam jeszcze jedną kobietę której próbował pomóc. Nazywała się Valerie Striker. Myślę, że jest prostytutką. Była w kościele, kiedy tam przyszłam. Wpadła na chwilę zamienić kilka słów z księdzem Michaelem Josephem. Wyszła może pięć minut przed tym, jak przyszedł zabójca.
– Cholera. Ciekawe, czy go widziała? – ożywił się Delion.
– To całkiem możliwe – powiedział Dane.
– Czy widziała ją pani po wyjściu z kościoła, panno Jones? Pokręciła głową.
– Valerie Striker – powtórzył Delion i zapisał to nazwisko w swoim notesie. – Sprawdzimy ją. Może coś widziała.
– A może on ją widział – powiedziała Nick – Dobry Boże, oby nie.
Rozdział 7
Bardzo mi przykro, że stracił pan brata, panie Carver – powiedziała Nick. Dane odruchowo zacisnął dłonie na kolanach.
– Dziękuję – powiedział, nie podnosząc wzroku. Po chwili milczenia zapytał: – Mówiła pani, że byliście przyjaciółmi. Jak dobrze się znaliście?