Выбрать главу

Dane zastanawiał się, dlaczego podjęto taką decyzję. Dlatego, że była bezdomna i mniej wartościowa niż ktoś, kto ma pracę i jakąś pozycję społeczną? Nic nie powiedział. Wiedział, że nie usłyszy odpowiedzi, wiedział też, co powinien teraz robić.

Nie mógł dopuścić do tego, by stracić Nick Jones z oczu. Wyglądała zupełnie tak, jakby chciała uciekać. Po wyjściu porucznika wróciła do małej kuchni. Wciąż ścierała herbatę z blatu.

– Dość – powiedział. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę biurka Deliona. Delion był w gabinecie pani porucznik i przez szybę widać było, że rozmawiając z nią, żywo gestykuluje. Dane posadził Nick na krześle i przykucnął obok niej.

– Proszę mi powiedzieć, czego się pani przestraszyła, kiedy powiedziałem, że jestem z FBI.

– Byłam po prostu zaskoczona. Pana brat był księdzem. A pan żyje w zupełnie innych realiach. Jest pan jakby po drugiej stronie.

Miała czas, by przygotować sobie odpowiedź, zresztą całkiem niezłą.

– Jak się pani naprawdę nazywa, Nick?

– Nazywam się Nick Jones. Proszę sprawdzić w książce telefonicznej, zobaczy pan, że jest tam bardzo wielu ludzi o tym nazwisku. Na pewno więcej niż o nazwisku Carver.

– Od jak dawna przebywa pani w San Francisco?

– Niedługo.

– Dwa, trzy tygodnie?

– Coś koło tego. Dwa i pół tygodnia.

– Skąd pani pochodzi? Wzruszyła ramionami.

– Raz stąd, raz stamtąd. Lubię dużo podróżować. Ale jest zima, więc najlepiej jest zostać w mieście, gdzie nie czuć tak zimna.

– Ile ma pani lat?

– Dwadzieścia osiem.

– Gdzie chodziła pani do szkoły?

Nic nie powiedziała, patrzyła tylko na dłonie, popękane i suche z obgryzionymi paznokciami. Dane usiadł obok niej na krześle. Skrzyżował ręce na piersi. Odezwała się po chwili:

– Zawrzyjmy układ: nie będziemy rozmawiać o mnie. Obieca mi to pan, agencie Carver? Żadnych więcej pytań albo wynoszę się stąd. Uważam, że mnie pan potrzebuje, więc zostawmy to. Dobrze?

– Szkoda, że tak to pani odbiera – powiedział Dane. – Za mną stoi FBI, a pani była znajomą mojego brata. Jeśli ma pani kłopoty, mogę pomóc.

Spuściła głowę. Chyba na chwilę znieruchomiała, choć trudno było ocenić przez te warstwy swetrów, które miała na sobie. W końcu powiedziała.

– Pański wybór, agencie Carver.

– W porządku.

– Pana celem jest znalezienie zabójcy księdza Michaela Josepha. Czy w Kaliforni obowiązuje kara śmierci?

– Tak.

– Doskonale. On zasłużył na śmierć. Bardzo polubiłam księdza Michaela Josepha, chociaż znałam go niezwykle krótko. Dbał o każdego z nas. Nieważne, czy człowiek był bogaty czy biedny, on dbał o wszystkich.

Wszedł Delion i skinął głową w kierunku Dane'a.

– Muszę spróbować jeszcze raz. Nie odpuszczę. Dane zwrócił się do Nick:

– Inspektor Delion sugeruje, że nie jest pani bezpieczna w tym schronisku. Z tego względu stanowczo twierdzę, że powinna się pani udać w bezpieczne miejsce. Zabiorę panią ze sobą do hotelu, w którym mieszkam. Zostanie pani ze mną do czasu, aż znajdziemy mordercę.

– Jest pan stuknięty – powiedziała Nick. – Jestem bezdomna. Nikt nie pozwoli mi przekroczyć progu żadnego hotelu. Na miłość boską, spójrzcie na mnie. Wyglądam jak bezdomna. Poza tym, nie chcę mieszkać w hotelu. Jest mi dobrze tu, gdzie jestem.

– Pod opieką FBI niewątpliwie będzie najbezpieczniej – powiedział Delion.

– Ale nie chcę ich w to angażować. I pan też by tego nie chciał, Delion, proszę mi wierzyć.

– No dobrze. Nie chcemy, by panna Jones skończyła jak Valerie Striker. Teraz idę na spotkanie z komendantem. Organizujemy specjalną grupę. Będziemy mieć do dyspozycji więcej ludzi, by złapać tego padalca.

Dane poczekał, aż Delion oddali się tak daleko, by nie słyszał, co powie.

– W tej chwili jest pani bezpieczna, panno Jones, ale jeśli człowiek, który zamordował mojego brata i trzy inne osoby uświadomi sobie, że mamy jego rysopis, wie pani równie dobrze jak ja, że będzie próbował panią dopaść. Chce pani w schronisku czekać, aż nadejdzie? Tam nie ma nikogo, kto mógłby pani pomóc.

Zbladła, zrobiła się biała niczym koszula, którą miał na sobie.

– Wyjadę z San Francisco, pojadę na południe.

– Nie, ucieczka nie jest rozwiązaniem. Jeśli nie będzie pani współpracować, aresztujemy panią jako istotnego dla sprawy świadka.

Ale Delion najwyraźniej słyszał, o czym była mowa. Zatrzymał się i rzucił przez ramię:

– To oczywiste, że wpakowała się pani w największe gówno w swoim życiu, panno Jones. Ja na pani miejscu skorzystałbym z pomocy federalnych. Niech pani przyjmie ich pomoc – Delion machał rękami. – Nie musi się pani martwić, nie będziemy już zadawać więcej pytań na temat pani przeszłości. W porządku?

– Nie – odpowiedziała. – Głupio zrobiłam, zostając tutaj tak długo. Powiedziałam wam, co wiem. Muszę już iść.

Zerwała się z krzesła i błyskawicznie rzuciła do drzwi. Delion próbował ją schwycić. Wymknęła mu się.

– Szybko biega – westchnął Dane, odwracając się. Jeden z inspektorów zawołał:

– Musiała nauczyć się tego w slumsach.

Dane ruszył za nią. Przed oczami mignął mu jej czerwony sweter, widział, jak mija windę i biegnie w kierunku schodów. Złapał ją, zanim zdążyła dobiec do wyjścia z trzeciego piętra.

Nie wiedział, czego się spodziewać, ale walczyła z nim tak zajadle, jakby od tego zależało jej życie. Kopała, waliła na oślep pięściami, próbowała się uwolnić, ale nie wydała przy tym z siebie żadnego dźwięku.

Dlaczego nie wrzeszczała na niego?

W końcu udało mu się ją okiełznać, wykręcając jej ręce do tyłu. Przycisnął ją tak mocno, że nie mogła się ruszyć.

– Nie ruszaj się, po prostu się nie ruszaj!

Oddychała ciężko, ale nie przestawała szarpać się, rzucać i wyrywać. Była silna. Trzymał ją z całych sił. Nie była w stanie się uwolnić, ale nadal próbowała.

Kilku policjantów wyszło na klatkę schodową trzeciego piętra.

– Co tu się dzieje? – spytał jeden.

– Jestem Dane Carver z FBI – rzekł Dane. – Próbowała uciec. Zawołajcie Deliona, jest na górze w wydziale zabójstw.

– Potrzebujesz pomocy?

– Nie – odpowiedział Dane. – Ale szkoda, że nie przyszliście pięć minut wcześniej.

– Tak, widzę, że masz kłopoty ze sprawcą, który jest od ciebie dwadzieścia kilo lżejszy. Chcesz, żebyśmy wezwali Deliona? Delion to twardziel. Zatrzyma każdego sprawcę, choćby był nie wiem jak wielki.

– Nie, już sobie z nią poradziłem.

Była już trochę spokojniejsza, ale w chwili, kiedy wypowiadał te słowa, znowu wróciły jej siły. Zaskoczyła go, ostro wykręcając się do wewnątrz tak, że stała tyłem do niego i jego uścisk trochę się rozluźnił. Wtedy z całej siły uderzyła go łokciem w brzuch. Kiedy zakasłał gwałtownie, korzystając z okazji, uwolniła się.

– Ta, jasne, już ją miałeś. – powiedział drwiąco jeden z oficerów.

Dane złapał ją ponownie na drugim piętrze w chwili, gdy usiłowała wbiec do damskiej toalety.

– Dość tego, wystarczy! – Przywarł plecami do ściany i szarpnięciem przycisnął jej plecy do siebie. – Przećwiczmy to jeszcze raz. To był dobry chwyt, ten obrót. Gdzie się tego nauczyłaś?

Próbowała złapać oddech. Nic nie odpowiedziała, stała ze spuszczoną głową, ciężko dysząc. Długo nie chciała mówić, ale Dane był cierpliwy. Po jakimś czasie zapytał:

– Boisz się, że ktoś z mediów mógłby zrobić ci zdjęcie lub sfilmować?