Kiedy blisko godzinę później wyszła z łazienki, Dane z wrażenia nieomal upuścił filiżankę z kawą, którą trzymał w ręku. Bezdomna kobieta znikła. Nick Jones była czysta, miała umyte i ułożone włosy, a nowe ciuchy bardzo dobrze na niej leżały.
Wyglądała schludnie niczym uczennica liceum. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale teraz, kiedy jej włosy były czyste, wydawały się jaśniejsze. Miały wiele różnych odcieni blondu i brązu, były lekko kręcone i zebrane z tyłu głowy. Jasne oczy były koloru szarozielonego. Uświadomił sobie, że wyglądała całkiem ładnie.
– Teraz wygląda pani dobrze – powiedział zadowolony, że okazał umiarkowany zachwyt. Nie mógł dopuścić do tego, żeby się go przestraszyła. – Muszę wracać na komisariat. Proszę, żeby pani tu została. Może pani obejrzeć telewizję albo zejść na dół i kupić sobie coś do czytania. Tylko proszę nie opuszczać hotelu, dobrze?
Zostawił jej pięćdziesiąt dolarów, a kiedy nie chciała ich przyjąć, wcisnął banknot do kieszeni jej spodni. Ale nie odpowiedziała na jego prośbę.
Ponownie powiedział:
– Proszę mi obiecać, że nie opuści pani hotelu.
– No dobrze, obiecuję – powiedziała w końcu.
Miał nadzieję, że nie kłamała.
Po drodze na Bryant Street zadzwonił z komórki do siostry, aby omówić przygotowania do pogrzebu ich brata.
Michael nie żył. Właśnie rozmawiali o zakopaniu go. Dane nie mógł tego znieść. Zamiast na komisariat, na prośbę siostry udał się do parafii św. Bartłomieja, by sprawdzić, jak radzą sobie z przygotowaniami. Rozgorączkowany ksiądz Binney z trzęsącymi się bladymi, żylastymi rękoma rozmawiał z biskupem Koshlapem i arcybiskupem Lugano. Wszystko było gotowe, wszyscy powiadomieni. Pogrzeb księdza Michaela Josepha miał odbyć się w najbliższy piątek popołudniu w kościele św. Bartłomieja. A czuwanie przy zmarłym miało trwać od środy wieczór.
– Tak mi przykro – powtarzał w kółko ksiądz Binney. – Gdybym nie namawiał go na spotkanie z tym człowiekiem, z tym potworem, żyłby. Tak mi przykro.
Dane chciał, żeby ksiądz Binney w końcu pojął, że to nie była jego wina, a mordercy, który zabił w sumie cztery osoby w San Francisco, ale nie miał już siły tego powtarzać.
Jechał w stronę komisariatu tak szybko, że po drodze zatrzymał go patrol na motocyklu. Kiedy pokazał swoją odznakę FBI, policjant spojrzał na nią, zaśmiał się i zapytał:
– Sprawa niecierpiąca zwłoki? Dane przytaknął.
– Tym razem panu daruję, agencie Carver. Proszę nie przekraczać dozwolonej prędkości.
Dane podziękował policjantowi i z nie mniejszą prędkością dalej jechał na komisariat, pomimo ogromnego korka.
Pojawił się w pomieszczeniu oddziału specjalnego, zaadaptowanego z sali konferencyjnej obok gabinetu komendanta. Od Maggie, asystentki Kreidera, dowiedział się, że komendant chce być informowany ze szczegółami o rozwoju akcji.
W małym pokoju siedziało stłoczonych piętnaście osób. Dane wszedł do środka, oparł się o tylną ścianę i słuchał, jak Delion kończy swój wykład.
– … tak więc wszyscy znają zasady. Człowiek, który właśnie wszedł i stoi przy drzwiach, to agent FBI, Dane Carver. Ksiądz Michael Joseph był jego bratem. Nie jest tu jako agent FBI, ale jest częścią drużyny. Ktoś chciałby coś dodać? Nie? A więc to wszystko.
Dane spojrzał na fotografie zamordowanych osób przypięte pinezkami do ściany. Wychodząc, komendant Kreider ścisnął ramię Dane'a.
Delion podszedł do Dane'a.
– Założę się, że nawet mamy naszych chłopaków są zaangażowane w śledztwo – powiedział. – Zobaczy pan, że złapiemy gada. Teraz mamy spotkanie z ekspertem medycyny sądowej. Doktor Boyd obiecał, że najpierw zajmie się Valerie Striker. A jak ma się panna Jones?
– Dobrze. Obiecała mi, że nie opuści hotelu.
– I pan jej uwierzył? – Delion uniósł brew.
– Nie miałem wyjścia. Nie chciałem zamykać jej na klucz.
– Doprowadził ją pan do porządku?
– Tak, wygląda teraz jak studentka.
– Studentka? Może naprawdę nią jest? Wygląda na całkiem mądrą, wypowiada się składnie.
Dane pokręcił głową.
– Jest niezwykle bystra, ale zbyt przerażona, by to ukryć. Na studentkę jest trochę za stara, ale kto wie?
Delion powiedział:
– Moja siostra jest profesorem antropologii na Uniwersytecie Davis – powiedział Delion. – Twierdzi, że w środowisku akademickim pojawia się wielu niebezpiecznych typów, bardziej bezwzględnych niż w świecie biznesu. Oczywiście ona nie ma pojęcia o prawdziwym świecie, ale to ciekawe. Może nasza dziewczyna ucieka przed złym profesorem?
– Możliwe – odpowiedział Dane i nie mogąc się powstrzymać, wybuchnął śmiechem. – Profesor – zabójca. Podoba mi się pana koncepcja, Delion. Sprawdźmy, czyje odciski palców są na tej szklance.
– Panny Jones?
– Tak, piękny odcisk kciuka. Jeżeli nie powie nam, kim naprawdę jest, może jej odciski palców są w kartotece. Nigdy nie wiadomo. I dzięki, że mnie pan rozbawił, Delion.
– Zawsze do usług.
W kostnicy czekał na nich doktor Boyd.
– Valerie Striker została uduszona – powiedział. – Ni mniej, ni więcej.
– A jakieś szczegóły? – zapytał Dane.
– Moim zdaniem to stało się w niedzielę w środku nocy.
– To nam wystarczy.
– Ten sam sprawca, który zabił księdza Michael Josepha? – zapytał doktor Boyd.
– Prawdopodobnie tak, jeżeli to stało się w niedzielę w nocy. Dziewczyna marnie skończyła. – Delion pokiwał głową.
– A teraz coś optymistycznego, panowie. Panna Striker walczyła do końca. Za jej paznokciami są kawałki jego skóry, prawdopodobnie to skóra z szyi.
– DNA – powiedział Delion, radośnie podrygując.
– To tylko kwestia czasu i mamy faceta, inspektorze Delion.
Patrzyli, jak doktor Stephen Boyd oddala się, by porozmawiać z jednym ze śledczych, a następnie znika w swoim biurze.
– Ostry z niego gość – powiedział Delion. – Nikt nigdy nie śmiał z niego żartować. Nie nazywał go konowałem ani Doktorem Śmiercią, nic z tych rzeczy. Jest bardzo zasadniczy i zawsze robi to, co mówi. Nawet kiedy napięcie wzrasta i atmosfera jest naprawdę gorąca, doktor Boyd nigdy nie panikuje i robi, co do niego należy.
– To bardzo dobrze – odpowiedział Dane. – Z drugiej strony nawet gdyby panikował, denat leżący na stole raczej nikomu by o tym nie powiedział.
– Racja. Jeżeli udało się pobrać próbkę DNA, oznacza to pierwszy poważny krok do przodu w naszym śledztwie.
Rozdział 10
CHICAGO
Nigdy w życiu Nick nie była tak szczęśliwa. No, może tylko wtedy, gdy podczas podniosłej uroczystości otrzymała doktorat z filozofii, ale wtedy poczuła raczej ogromną ulgę niż prawdziwe, niczym niezmącone szczęście. Przyczynił się do tego jej narzeczony, John Kennedy Rothman, senator z Illinois.
– Nie jestem spokrewniony z prezydentem Kennedym – powiedział na powitanie skromnej wolontariuszce, przyjmując ją przed trzema laty do pracy przy swojej kampanii wyborczej. Było to wtedy, zanim jego żona, Cleo Rothman, uciekła z jednym z jego doradców, Todem Gambolem.
Ponieważ wszyscy wiedzieli, jak bardzo kochał swoją żonę, jako porzucony mąż wzbudził ogromne współczucie, co przysporzyło mu wielu głosów poparcia i wygrał stosunkiem głosów 58 do 42 procent. Został ponownie wybrany, pokonał swojego przeciwnika, który uchodził za liberała w polityce podatkowej stanu Illinois i kraju, chociaż to nie była do końca prawda. Tak naprawdę obezwładniający urok Johna i jego umiejętność przekonania każdego, że czegokolwiek spróbuje, będzie w tym doskonały, ostatecznie zdecydowały o jego zwycięstwie.