Выбрать главу

A teraz ona miała go poślubić. Upajała się tą myślą. Było między nimi prawie dwadzieścia lat różnicy, ale nie przeszkadzało jej to. Nie miała rodziców, którzy mogliby nie akceptować jej decyzji, a jedynie dwóch młodszych braci; obaj byli pilotami wojskowymi stacjonującymi w Europie.

Wiedziała wszystko o prowadzeniu kampanii wyborczej, wiedziała, jak to jest żyć na świeczniku. Media jeszcze jej nie wytropiły i modliła się, żeby przynajmniej nie nastąpiło to, zanim się pobiorą. Po ślubie będzie mogła po prostu kroczyć za nim, uśmiechając się i pozdrawiając wyborców.

Była ciemna noc, wiatr smagał ją po twarzy i rozwiewał włosy. W końcu to było Chicago. Kiedy idzie się ulicą pośród strzelistych wieżowców, wręcz płynie się między nimi i wiatr wieje znad jeziora Michigan, czuje się taki nagły przypływ chłodu, który sprawia, że szczękają zęby i brzęczą kości. Pochyliła głowę i szła dalej. Dlaczego nie wzięła taksówki? Nie, to bez sensu. Kiedy dotrze do domu, usiądzie na podłodze przed swoim niewielkim kominkiem, wyciągnie się na grubym chodniku, który jej mama utkała osiem lat temu, i zacznie czytać wypracowania napisane przez jej studentów.

Rozejrzała się – wokół nie było żywego ducha. Weszła na ulicę. Później wszystko potoczyło się tak szybko, że nie była pewna, co właściwie działo się do czasu, jak bezpiecznie dotarła do domu. Wielki czarny samochód zamiatał ulicę, miał wyłączone światła i jechał prosto na nią. Zauważyła, że nie zwalnia i nie zjeżdża z drogi. Przeciwnie, dalej jechał prosto na nią i wyraźnie zamierzał w nią uderzyć.

Odskoczyła gwałtownie w bok. Uderzyła w hydrant i z łoskotem upadła na bok. Czuła gorące powietrze, wdychała kwaśną woń opon przejeżdżającego obok samochodu. Leżała tak, zastanawiając się, dlaczego nikogo nie ma w pobliżu, a ból przenikał jej biodro. Nikt nie był na tyle głupi, by w taką pogodę wychodzić z domu. Boże, czy ten samochód wróci?

Wstała i próbowała biec, ale była w stanie jedynie kuśtykać przez ulicę. W bocznej uliczce obok swojego mieszkania dostrzegła włóczęgę. Musiał widzieć całe zajście.

– Wariat! – powiedział mężczyzna, podnosząc do ust butelkę i pociągając solidny łyk.

Szarpała się z zamkiem w drzwiach wejściowych do swojego bloku, w końcu udało jej się je otworzyć i wpadła do holu tak przerażona, że zamarła na chwilę, opierając się o ścianę i ciężko oddychając. Stała tam jej sąsiadka, pani Kranz. Starsza pani, wdowa po strażaku z Chicago, pomogła jej dojść do mieszkania, podała aspirynę i posadziła przed kominkiem, w którym rozpaliła ogień.

– Co się stało, moja droga?

Dobry Boże, nie była w stanie mówić ani przełknąć śliny.

– Ktoś… ktoś próbował mnie przejechać – wykrztusiła w końcu.

Pani Kranz poklepała ją po ramieniu.

– Ale nic ci nie jest, prawda?

Nick skinęła głową, bo dalej nie mogła mówić.

– Pijany kierowca? Tak? Nick potrząsnęła głową.

– Nie wiem. Nie jestem pewna.

Pijany? Czuła w kościach, że ten ktoś chciał zrobić jej krzywdę. Może nawet zabić. Nieprawdopodobne? Raczej nie, ale to nie zmieniało tego, jak się czuła. Pijany? Może i był pijany. Szlag by to trafił.

Podziękowała pani Kranz, zapomniała o pracach, które miała sprawdzać, i położyła się spać. Dygotała pod kołdrą, przemarznięta do szpiku kości.

Kiedy w końcu zasnęła, we śnie zobaczyła wielki czarny samochód, potem następny i kolejny, ze wszystkich stron otaczały ją czarne samochody. Widziała kierowców wszystkich, każdy z nich miał kominiarkę naciągniętą na twarz i obłęd w oczach, jednak nie rozpoznawała żadnego z nich. Było ich tylu, że nie wiedziała, gdzie ma patrzeć. Kręciła się w kółko, otoczona przez jadące w jej kierunku samochody. Obudziła się zlana potem, krzycząc i ciężko oddychając. Zerwała się gwałtownie i usiadła na łóżku. Siedząc tak pośród ciemności, ciągle widziała te oczy błyskające zimnym światłem szaleństwa, i pomyślała, że wydają jej się jakby znajome. Kiedy udało jej się trochę uspokoić, wstała z łóżka, poszła do łazienki i pochylając się nad umywalką, napiła się wody z kranu. Nie, to wszystko było bez sensu. Komu zależałoby na tym, by ją skrzywdzić? Przecież nie miała żadnych wrogów, może z wyjątkiem jednego sędziwego profesora na uniwersytecie, który uważał, że kobiety nie znają się na historii średniowiecznej, a już na pewno nie powinny jej uczyć. Biodro bolało ją tak bardzo, że każdy krok przyprawiał ją o jęk. Wzięła trzy aspiryny i powlokła się z powrotem do łóżka.

Udało jej się zdrzemnąć godzinę, potem obudziła się półprzytomna z bólu. Wzięła więcej aspiryny i z przerażeniem popatrzyła na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Była blada, wyglądała na chorą, jakby była ofiarą poważnego wypadku. Pijany kierowca, powiedziała głośno do swojego odbicia w lustrze. To musiał być pijany kierowca. Zdjęła piżamę, popatrzyła na ogromny, krwisty siniak na prawym biodrze i marząc o czymś silniejszym niż aspiryna, weszła pod prysznic. Dziesięć minut później czuła się już trochę lepiej. To musiał być pijany kierowca, nie stary profesor i nie szalony małolat, który chciał ją przestraszyć. Nie, to na pewno był pijany kierowca, przypadkowy pijany kierowca. Te oczy, ten obłęd, to tylko zły sen. Urojenie.

Nie złoży doniesienia na policji. Nie widziała nawet tablic rejestracyjnych samochodu. Co mogłaby zrobić policja? Powiedziała o wszystkim Johnowi, a on przytulił ją mocno, głaszcząc po włosach. Powiedział dokładnie to, co pani Kranz.

– To musiał być jakiś pijany wariat. Już dobrze, Nicola, teraz jesteś bezpieczna.

Od tamtej nocy nie sypiała dobrze, aż do swojej pierwszej nocy w schronisku dla bezdomnych w San Francisco, kiedy leżała zawinięta w koc na twardym, wąskim rozkładanym łóżku.

SAN FRANCISCO

W środowy wieczór, po całym dniu niekończących się przesłuchań, bez powodzenia szukając jakiegoś związku pomiędzy zamordowaniem działacza gejowskiego, starej kobiety i swojego brata, Dane doszedł do wniosku, że zabierze Nick na stypę. Była z nim przez większość dnia, głównie dlatego, że jej nie ufał i nie chciał zostawiać samej w hotelu. Nie była uciążliwym towarzyszem, mówiła bardzo niewiele, a na obiad, na który zatrzymali się w knajpie przy Ghiradelli Square, zamówiła frytki.

Zanim jednak zabierze ją na stypę, musieli wstąpić do domu towarowego Macy przy Union Square i kupić jej czarną sukienkę. Mogłaby ją włożyć dziś i w piątek na pogrzeb. Potrzebowała też czarnych butów. Żadne z nich nie miało ochoty na zakupy, ale mus to mus.

Według miejscowej tradycji stypa odbywała się przed pogrzebem. Zwykle była gwarna i hałaśliwa, pełna gromkiego śmiechu, z mnóstwem jedzenia i morzem alkoholu. Można było na niej usłyszeć wiele mrożących krew w żyłach historii o zmarłym. Ta stypa nie należała jednak do tradycyjnych. Byli tu praktycznie sami posępni, ubrani na czarno mężczyźni, których Dane nie był w stanie zliczyć, i tylko dwie kobiety: panna Jones i Eloise DeMarks, jego siostra. Obie ubrane były w proste, czarne sukienki, obie były blade.

Ksiądz Binney powitał ich stłumionym szeptem, i nie omieszkał poinformować, że przybyli nawet arcybiskup Lugano i biskup Koshlap. Dane'owi było to obojętne, ale najwidoczniej ksiądz Binney uważał, że dla Michaela to wielki zaszczyt. Niech i tak będzie.