Rozmowę kontynuowali przyciszonymi głosami na korytarzu. Światło zostało zgaszone, a drzwi zamknięte.
Znowu została w ciemności. Tym razem jednak była sama, całkiem sama w dusznej szpitalnej sali, nic nie zakłócało jej spokoju, nic oprócz jednej dręczącej ją myśli: zatrucie pokarmowe malinowym sosem vinegrette? To absurd. Przecież zjadła tak niewiele, nie była w stanie niczego przełknąć, podekscytowana urodzinami Albii, prezentem, który jej podarowała. Tak rozpaczliwie pragnęła, aby Albia była jej przyjaciółką, by ją zaakceptowała. Zasypiając, zastanawiała się, co by było, gdyby zjadła więcej. Pewnie by umarła.
Wcześniej już raz zatruła się jedzeniem – kiedy była na polowaniu z ojcem i zjadła nieświeże mięso. Wtedy jednak czuła się zupełnie inaczej.
Następnego ranka lekarze nie potrafili jednoznacznie stwierdzić, co jej zaszkodziło. Pobrali jej próbki krwi i zawartości żołądka, zrobili szczegółowe badania, zbadali też senatora i jego siostrę, ale niczego nie znaleźli.
Niestety, gosposia Johna, pani Beasley, zdążyła wyrzucić resztki jedzenia i umyć wszystkie naczynia. A więc wszystkie możliwości zostały wyczerpane. W końcu Nicola została wypisana do domu.
Nieomal umarła. Po raz drugi w ciągu ostatnich dziesięciu dni.
SAN FRANCISCO
Nick dotykała palcami gardła, przypominając sobie, jak bardzo bolało ją przez dobre dwa dni po wyjściu ze szpitala w Chicago. Przewróciwszy się na drugi bok, zobaczyła zarys sylwetki Dane'a leżącego na wąskiej, o wiele za krótkiej sofie, zaledwie kilka metrów od niej. Westchnęła i wreszcie zasnęła w łóżku w hotelu Bennington. Bała się, przerażała ją wizja tych szalonych, mrocznych oczu świecących pośród ciemności tuż ponad jej głową, krążących nad nią, nieosiągalnych. Modliła się, aby nigdy więcej nie nawiedzały jej żadne koszmary.
Dane, nie budząc się, przeciągnął się na sofie. Kiedy obudził się o siódmej rano, zobaczył Nick Jones ubraną w niebieskie dżinsy i białą koszulę, które jej kupił, przechadzającą się boso po pokoju. Uświadomił sobie, że spał niezwykle twardo, co było o tyle dziwne, że ta cholerna sofa była za krótka i twarda jak podłoga. Telewizor był włączony, kolorowe refleksy odbijały się w lustrze toaletki, ale dźwięk był wyłączony.
Dobrze, że pan już wstał. Odkąd pamiętał, zawsze kiedy się obudził, natychmiast był gotowy do działania. Nie inaczej było i teraz.
– Coś się stało?
Głęboko odetchnęła, wyciągając ręce przed siebie. Podeszła bliżej do niego, mówiąc:
– Już wiem, co się dzieje. Wiem.
Rozdział 11
Dane usiadł, opuścił nogi i szybko wstał z sofy. Koc, którym był przykryty, osunął się na podłogę.
– Czyli co się dzieje? – Spodnie od dresu, które miał na sobie, zjechały poniżej poziomu brzucha. Szybko podciągnął je do góry. Złapał ją za ręce. – Co takiego, Nick? Coś wiesz?
– Tak. Wczoraj zasnął pan jak dziecko. Obudziłam się, nie mogłam znowu zasnąć, więc włączyłam telewizor. Jest taki program, na pierwszym kanale, zupełnie nowy, zaczęli go nadawać prawdopodobnie kilka tygodni temu. Leci o jedenastej, ma tytuł „Superagent”. Mowa była o tych morderstwach w Chicago i o tym, jak agent federalny je rozwiązał. To było coś w rodzaju „Z archiwum X”, takie historie, od których człowiek dostaje gęsiej skórki i później boi się nocą wyjrzeć przez okno. Program nie przykuwał zbytnio mojej uwagi do momentu, aż pojawił się przerażający gość w konfesjonale. Mówił księdzu o tym, co zrobił i drwił z niego, opowiadając o ludziach, których zabił. Gdy ksiądz prosił go, by przestał, facet roześmiał się i strzelił mu prosto w czoło. I wtedy mnie olśniło. To nie było o morderstwach popełnionych w Chicago, to było zupełnie jak morderstwa popełnione tu, w San Francisco.
Dane zmarszczył czoło i zanurzył palce we włosach, w końcu powiedział:
– Próbuje mi pani powiedzieć, że jakiś dupek zamordował mojego brata, bo postępował tak, jak w scenariuszu jakiegoś idiotycznego programu telewizyjnego?
– Tak. Kiedy program się skończył, przeczytałam wszystkie napisy końcowe i zapisałam, co tylko się dało.
Dane ponownie schwycił się za włosy, wziął głęboki oddech i powiedział:
– Teraz zamówię kawę, a później opowie mi pani wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami. Jasna cholera! Zadzwonię do Deliona. Jest pani pewna tego, co mówi, Nick?
– Absolutnie. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Chciałam nawet pana obudzić, ale doszłam do wniosku, że w środku nocy niewiele może pan zrobić. Do tego był pan bardzo zmęczony.
– Rzeczywiście.
LOS ANGELES
O dziewiątej rano wylądowali w Los Angeles. Nick została przepuszczona przez bramki, mimo braku dokumentu potwierdzającego tożsamość po tym, jak Delion wypełnił w trzech egzemplarzach dokumenty i rozmawiał z dwoma zwierzchnikami. Po pół godzinie inspektor Delion, agent specjalny Carver i kobieta nieposługująca się żadnym tytułem, przedstawiana przez współtowarzyszy jako panna Nick Jones, weszli do biura producenta Franka Pauleya. Narożne okno jego gabinetu wychodziło na Pico, jedną z najbiedniejszych dzielnic w Los Angeles, zamieszkaną głównie przez emigrantów, w głębi widać było ocean. Był ledwie widoczny, bo nad miastem zawisł ciężki, szary smog, ale widać było pole golfowe. Pan Pauley był wysokim, szczupłym mężczyzną, o przyjaznym wyglądzie. Był też bardzo blady. Coś tu jest nie tak, pomyślała Nick.
Czy nie każdy w Los Angeles powinien być opalony od stóp do głów? Wyglądał na czterdzieści parę lat. Kiedy ich zobaczył, uśmiechnął się miło, choć nieco nerwowo. Nie mogła mieć o to do niego pretensji.
Podał im po kolei dłoń na powitanie, zaproponował kawę i wskazał szarą sofę, długą na sześć metrów. Naprzeciwko sofy stały krzesła, wszystkie szare i trzy stoliki do kawy dzielące przestrzeń.
Frank Pauley powiedział, machając ręką w kierunku sofy:
– Jestem tu nowy. Odziedziczyłem to biuro i wszystkie te szarości po poprzednim producencie. Mówił, że duża kanapa jest mu potrzebna do castingów. – Szeroko uśmiechnął się do Nick, która nie odwzajemniła jego uśmiechu, i powiedział:
– Zadzwonił pan do mnie, inspektorze Delion, bo uważa pan, że morderstwa, pokazywane ostatniej nocy w programie „Superagent”, przypominają morderstwa popełnione w San Francisco w ciągu ostatnich dziesięciu dni.
– Zgadza się – potwierdził Delion. – Zanim zaczniemy omawiać problem, chcielibyśmy zobaczyć ten program, porównać okoliczności, podjąć decyzje. Jak na razie, tylko panna Jones go widziała.
– To rzeczywiście bardzo niepokojące. Proszę chwilę poczekać.
Frank Pauley odwrócił się do szarego telefonu i wystukał numer.
– Dzięki Bogu, zostały wyemitowane tylko dwa odcinki programu – skomentowała Nick.
– Obejrzymy oba odcinki, panie Pauley – powiedział Dane.
– Jeśli chcemy je porównać do wydarzeń z San Francisco, musimy sprawdzić, czy były popełnione zbrodnie wzorowane na pierwszym odcinku. Nie mamy sposobu, by dowiedzieć się, czy morderca będzie dalej zabijał, jeśli przestaniecie emitować kolejne odcinki programu. Ale przypuszczam, że studio ogłosi zakończenie emisji programu?
Frank Pauley odchrząknął.
– Powiem wprost: nasi prawnicy zdecydowali, że natychmiast przerywamy program i przystajemy na współpracę z wami. Oczywiście jesteśmy wstrząśnięci tym, że jakiś szaleniec rzeczywiście mógł to zrobić pod wpływem programu. Sprawdzimy, czy ten odcinek odpowiada morderstwom w San Francisco.
– Doceniamy to. Oczywiście, może pan mieć wątpliwości dotyczące kwestii prawnych – powiedział Dane.