Выбрать главу

– Nie jestem pewien, czy znajdziemy pistolet – powiedział Savich do Deliona. – Gdybym to ja strzelał, robiłbym to z pomocnikiem. Po wszystkim po prostu oddajesz mu pistolet.

– Tak, wiem. – Delion wiedział, że Savich ma rację, ale na wszelki wypadek musieli jej poszukać.

Usłyszał dźwięk syren i szybko podbiegł do Nick.

– Karetka jest już blisko. Na pewno zaraz za nimi przyjadą dziennikarze. Chcę, żebyś pojechała karetką z powrotem na Bryant Street. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to twoje zdjęcia na okładkach brukowców. Tam się spotkamy.

– Ale Dane, muszę pojechać na cmentarz – protestowała Nick.

– W porządku, Nick – powiedział Dane. – Delion ma rację. Jeśli reporterzy cię zobaczą, zacznie się koszmar. Zobaczymy się na komisariacie. – Przerwał na krótką chwilę, lekko dotykając palcami rany na jej czole. – Przykro mi.

Rozdział 15

Kiedy Delion zarządził koniec poszukiwań, wszyscy żałobnicy podążyli w procesji na oddalony o ponad kilometr cmentarz Golden Gate. Słońce świeciło, chociaż dzień był chłodny, a w powietrzu czuć było zapach oceanu. Dane spoglądał w dół na żyzną ziemię, która teraz pokrywała trumnę z ciałem jego brata.

– Złapiemy go, Michael. Obiecuję ci to – powiedział.

Na chwilę zastygł w bezruchu, patrząc na grób. Michael odszedł na zawsze, nigdy już nie usłyszy, jak się śmieje, jak opowiada o pijanym mężczyźnie, który próbował ukraść biskupią mitrę i skończyło się na tym, że schował się w konfesjonale.

Nie podszedł do siostry, nie mógłby znieść tego bólu w jej oczach, nie był w stanie powiedzieć niczego pocieszającego. Zresztą, Eloise stała przytulona do męża i dzieci, tak było najlepiej. Kiedy w końcu Dane odwrócił się od grobu brata, zobaczył, że Sherlock i Savich stoją po obu jego stronach. Nic nie mówili, po prostu tam stali i wspierali go.

Dane udał się swoim wypożyczonym samochodem na komisariat przy Bryant Street, za nim Savich i Sherlock. Delion co prawda chciał, żeby Savich natychmiast po mszy pojechał z nim do miasta, ale ten tylko się uśmiechnął i pokręcił głową.

– Najpierw załatwiam sprawy najważniejsze – powiedział, wziął żonę za rękę i pojechał za Dane'em na cmentarz.

Kiedy dwie godziny później Dane wszedł do gabinetu w wydziale zabójstw, zobaczył Nick siedzącą na krześle obok biurka Deliona. Kiedy zawołał ją po imieniu, odwróciła się.

– Z tym bandażem na głowie wyglądasz jak jeniec wojenny.

– Nie jest aż tak źle. Nawet nie trzeba było zakładać szwów. Sanitariusze byli tak podekscytowani tym, co się stało, że nie umieli poradzić sobie z zawiązaniem bandaża.

– Teraz spróbuj trochę odpocząć, dobrze? Przytaknęła.

– Nadal mam wyrzuty sumienia, że nie chroniłem cię lepiej. Gdybyś dokładnie w tamtej chwili nie pochyliła głowy, mogłabyś już nie żyć. Wybacz mi, Nick.

Nick doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co ją mogło spotkać. Jeszcze w pełni to do niej nie dotarło, ale to może lepiej. Gdyby tak się stało, prawdopodobnie drżąc i dygocząc, leżałaby skulona w damskiej toalecie.

– Chciałabym, żebyś przestał się za to obwiniać. Przecież to nie twoja wina, Dane. Może po prostu Bóg chce, żebym jeszcze trochę pożyła.

– Myślisz, że twój czas jeszcze nie nadszedł? Wierzysz w przeznaczenie?

– Tak.

– Ja nie wiem. Ale naprawdę cieszę się, że mu się nie udało.

– Pochyliłam głowę, bo zaczęłam płakać i nie chciałam, żebyś to widział.

Przełknął ślinę, ale nie powiedział nic więcej.

– To, co mówiłeś o księdzu Michaelu Josephie, było takie poruszające, Dane. Czy on naprawdę tak nieszczęśliwie upadł? Naprawdę doznał poważnej kontuzji kolana?

Dane pokiwał głową, ledwie panując nad emocjami.

– Tak. Wiesz, jeżeli interesuje cię temat przeznaczenia, i jeżeli masz ochotę, możemy kiedyś wypić po kilka drinków i pogadać o tym.

Zauważył, że uśmiechnęła się lekko, i to go bardzo ucieszyło.

– Tak – odpowiedziała. – Podoba mi się ten pomysł. Podeszła do nich porucznik Linda Purcell. Wyglądała na zrezygnowaną.

– Znaleźliśmy kulę. To dobra wiadomość. Niestety, uległa deformacji, uderzając o betonową ścianę. Nie ma możliwości ustalenia, czy z tej samej broni zastrzelono księdza Michaela Josepha. Nieważne. Może śledztwo to wykaże. Delion się tym zajmuje. Możecie tu zostać i posłuchać, ale nie wtrącajcie się. Postanowiliśmy dać facetowi trochę czasu, żeby zastanowił się nad tym, co zrobił. Dopiero go tu przywieźliśmy i zostawiliśmy samego na dole w „akwarium”. Niestety nie mamy żadnej sali z lustrami weneckimi, więc nie zbliżajcie się do drzwi, bo może was zobaczyć.

Dane przyglądał się facetowi, który postrzelił Nick. Siedział z opuszczoną głową między ramionami opartymi o porysowany stół. Głośno szlochał, słychać było jego stłumione łkanie, jakby uświadomił sobie, że życie, jakie do tej pory prowadził, skończyło się. I tu się łajdak nie mylił, pomyślał Dane.

Prawie wszyscy inspektorzy kręcący się po wydziale zabójstw byli dość blisko, by słyszeć wszystko, co działo się w pokoju przesłuchań. Wszyscy byli przejęci i podenerwowani. Dane pomyślał, że ten widok łudząco przypominał biuro FBI. Szczególnie kobiety agentki nie były wzruszone widokiem mordercy, który załamywał się i wybuchał płaczem. To trochę dziwiło Dane'a, kiedy rozpoczynał pracę w FBI, ale przez lata zdążył się do tego przyzwyczaić.

Delion w milczeniu siedział naprzeciw łkającego mężczyzny, przyglądał mu się z założonymi rękami. Cierpliwy, jakby miał przed sobą całą wieczność. Przyglądał się swoim paznokciom, delikatnie pogwizdywał pod wąsem, koniuszkiem palca badał pęknięcia w stojącym między nimi starym drewnianym stole. Mordercy zdjęto ciemny wełniany płaszcz, kapelusz i rękawiczki i został w szarej sportowej bluzie i pomiętych czarnych spodniach. Dane miał wątpliwości, czy mężczyzna wyglądał tak, jak go wcześniej opisała Nick. Ale, tak jak mówiła, był drobnej budowy ciała, miał około czterdziestki i gęste czarne włosy. I bez trudu rozpoznała go z daleka w kościele. W końcu, ciągle łkając, mężczyzna podniósł głowę i powiedział:

– Zostałem zatrzymany, nikt mi nie powiedział dlaczego, a teraz zamknęliście mnie w tej małej gównianej klitce, gdzie z każdej strony gapią się na mnie gliniarze. Czego ode mnie chcecie? Dlaczego ten wielki facet próbował mnie zabić? Podam go za to do sądu. Pożałuje tego.

Sherlock zachichotała.

Dane i Nick westchnęli jednocześnie. Facet był bardzo blady, jakby od bardzo dawna nie przebywał na słońcu. Dokładnie tak, jak opisała Nick.

– Wcześniej pytaliśmy, czy potrzebuje pan adwokata i powiedział pan, że nie. Czy nadal go pan nie potrzebuje, panie…? No właśnie, nie znamy pana nazwiska – zauważył Delion.

Mężczyzna odchylił do tyłu głowę, jakby próbował okazać Delionowi pogardę.

Pociągnął nosem, przełknął ślinę i ręką wytarł cieknący nos.

– Przecież znacie już moje nazwisko. Wiele godzin temu zabraliście mój portfel, a mnie zostawiliście na pastwę losu.

– Więc jak brzmi pana nazwisko?

– Nazywam się Milton – Milt McGuffey. Nie potrzebuję adwokata, bo nic nie zrobiłem. A teraz chcę stąd wyjść.

Delion podniósł się i ująwszy przedramię mężczyzny, lekko nim potrząsnął.

– Proszę mnie posłuchać, panie McGuffey, mężczyzna, który pana uderzył, to policjant. Próbował powstrzymać pana przed ucieczką z miejsca zbrodni. Po prostu zrobił to, co do niego należało, i to bardzo skutecznie. I proszę mi wierzyć, wcale nie chce pan go podać za to do sądu. A teraz proszę mi powiedzieć, dlaczego podczas mszy żałobnej księdza Michaela Josepha próbował pan zabić Nick Jones?