Выбрать главу

Tak, prokurator na pewno się ucieszy. Wiesz, co wspaniałego jest w Kalifornii, Milt? Obowiązuje tu kara śmierci. Nie ma absolutnie żadnego usprawiedliwienia dla zabicia księdza i staruszki – ani trudne dzieciństwo, ani nadmiar cukru, ani brak równowagi chemicznej w mózgu. Trafisz prosto do więzienia San Quentin. Po kilku latach możesz wnieść apelację, ale w końcu wyczerpiesz wszystkie możliwości, jakie ma ci do zaoferowania nasz wspaniały system prawny, i jesteś ugotowany.

Savich pstryknął palcami przed oczami McGuffeya.

– Tak skończysz. Wszyscy będą naprawdę szczęśliwi, kiedy nie będziesz już wolno chodził po ziemi. Do zobaczenia na twoim procesie, Milt, będę do ciebie machał z pierwszego rzędu.

Pogwizdując, Savich skierował się do drzwi.

McGuffey zerwał się z miejsca i wrzasnął:

– Zaraz! Do cholery, zaczekaj! Nie możesz tak po prostu wyjść!

Savich machnął tylko ręką w stronę McGuffeya, nie odwracając się.

– Zaczekaj!

Rozdział 16

Savich uśmiechnął się do Dane'a i powoli odwrócił się, unosząc czarną brew, wyraźnie zniecierpliwiony.

– To kłamca, sprzedałby własną matkę. Ja nic nie zrobiłem, słyszycie mnie? Nie wierzcie w ani jedno jego słowo. Stary Mickey to człowiek bez zasad, nie ma pojęcia, co jest dobre, a co złe. – McGuffey mówił bardzo szybko, niemal potykając się o własne słowa.

– Mickey wydaje się w porządku – powiedziała Sherlock, stając w drzwiach obok Savicha. – Rozmawiałam z nim dobre dziesięć minut. Wydaje się uczciwy, nie ma w nim ani krzty fałszu. Myślę, że wszyscy uwierzą w to, co mówi, panie McGuffey. Bo ja mu uwierzyłam.

– Nie, nie, proszę mnie posłuchać. Nie zabiłem ani księdza, ani starej kobiety, ani żadnego geja. To Mickey mnie wynajął, a nie ja jego. Nie chciałem jej zabić, tylko zrobić trochę szumu. Miałem ją tylko porządnie nastraszyć i upewnić się, że ucieknie na drugi koniec świata. Ja nigdy nikogo nie zabiłem! Musicie mi uwierzyć, musicie. – McGuffey rzucał się na krześle, próbował usunąć z drogi stół i utorować sobie drogę do Savicha.

Delion tylko położył swoją wielką dłoń na ramieniu McGuffeya i powiedział cicho:

– Spokojnie, Milt, zostań na swoim miejscu.

– Mickey Stuckey to cholerny kłamca! Nie wierzcie mu! On to wszystko zaplanował – wrzasnął McGuffey do Deliona.

– Pan Stuckey twierdzi, że to pan go wynajął, żeby był pana pomocnikiem, miał na wszystko oko i wziął od pana, cokolwiek pan mu da. Twierdzi też, że nie miał pojęcia, co pan ma zamiar zrobić. I nie strzeliłby do kobiety – powiedziała Sherlock, po czym zamilkła i cofnęła się.

McGuffey pobladł jeszcze bardziej. Próbował wyrwać się Delionowi, ale ten mocno ściskał go za ramię i nie miał zamiaru puścić.

– Nie, musicie mnie wysłuchać! Mówiłem już, że Mickey to kłamca!

Savich głęboko westchnął, skrzyżował ręce na piersi i marszcząc brwi, powiedział:

– No dobra, teraz chciałbym posłuchać twojej wersji zdarzeń. Ale nie próbuj mi wmawiać, że to Mickey strzelał, bo widziałem, że to ty oddawałeś mu broń. I lepiej mów, jak było naprawdę, bo powiem ci, Milt, że raczej skłaniam się do wersji Stuckeya, mimo że jeszcze jej nie słyszałem.

– W porządku. Powiem wam prawdę.

– Chwileczkę, Milt – powiedział Delion. – Chciałbym to nagrać, nie masz nic przeciwko temu?

– Nie.

Delion włączył magnetofon. Podał swoje nazwisko, datę, nazwisko McGuffeya i rozpoczął przesłuchanie.

– Składasz zeznanie dobrowolnie, bez żadnego przymusu? – spytał.

– Tak, do cholery. I chcę już zacząć!

– Nie chcesz, żeby był przy tym adwokat?

– Nie, chcę tylko, żebyście usłyszeli prawdę!

Delion przypomniał mu o jego prawach jako zatrzymanego, zapytał, czy je rozumie, na co Milt, zanim potwierdził, że zrozumiał, odpowiedział stekiem wyzwisk o wiele bardziej wulgarnych niż do tej pory.

– W porządku, Milt, opowiedz nam, co zaszło.

– Słuchajcie, Stuckey zadzwonił do mnie parę dni temu i powiedział, że jeden gość z Los Angeles chce, żebym przestraszył jedną babkę na pogrzebie księdza. Stuckey powiedział, że dostanę za to dziesięć tysięcy, ale muszę zrobić to w trakcie mszy, w obecności setek ludzi. Wydawało mi się to trochę głupie, ale twierdził, że tak to ma wyglądać. Nie chciałem tego zrobić, ale miałem dług wobec Stuckeya. Wisiałem mu kasę, niewłaściwe decyzje inwestycyjne, rozumiecie? Miałem dwa wyjścia: wykonać dla niego to zlecenie albo on połamie mi nogi. Ale to nie miało być morderstwo, o nie. Stuckey dał mi pistolet z tłumikiem i powiedział, że to właśnie ja mam strzelać. Kiedy zapytałem go dlaczego, zaśmiał się i powiedział: „Wyglądasz odpowiednio, nadajesz się idealnie, Milt”, tak właśnie powiedział, „Jesteś idealny do tej roli, po prostu idealny”, cokolwiek to znaczy, do cholery.

Dane pomyślał, że rzeczywiście wyglądał odpowiednio. Doskonałe fizyczne podobieństwo. Cholera, nic nie było łatwe.

– I ja mam w to uwierzyć? – Znudzony Savich wyciągnął się na niewygodnym krześle.

Milt wyprostował się i złożył przed nim ręce jak do modlitwy.

– Proszę posłuchać, inspektorze, tak, jak panu powiedziałem, musiałem zdobyć te pieniądze. Musiałem spłacić dług wobec Stuckeya albo wpadłbym w gówno po uszy. Nie płaciłem czynszu i ten palant, właściciel mieszkania, chciał mnie z niego wyrzucić. Jeszcze trzy dni i wylądowałbym na Union Square naprzeciwko hotelu Saint Francis, żebrząc o pieniądze. Musiałem wziąć tę robotę, żeby przeżyć.

Delion rozparł się na krześle, założył ręce i uśmiechnął się sarkastycznie.

– I mamy uwierzyć w to, że jakiś gość powiedział właśnie Stuckeyowi, że to masz być ty, bo wyglądasz odpowiednio? I nadajesz się idealnie do tej roli?

– Przysięgam, że tak było. Stuckey powiedział, że ten gość z Los Angeles nazywał się DeFrosh. Dziwne nazwisko, ale łatwo je zapamiętać.

Stuckey powiedział, że facet przesłał mu faksem zdjęcie tej kobiety, którą miałem przestraszyć, lekko zranić, ale nie zabić. Nigdy bym tego nie zrobił. Powiedział też Stuckeyowi, że ta babka była bezdomna, ale w kościele wcale nie wyglądała jak bezdomna, ale cóż miałem zrobić? A skąd to wiedział facet z Los Angeles? Stuckey nic więcej mi nie powiedział, przysięgam.

Dane spojrzał na Nick, która była tak blada jak biustonosz, który wybrała podczas ich dzisiejszego szaleństwa zakupowego. To było zaledwie dziś rano. Niesamowite.

– Co zrobiłeś z tym przesłanym faksem zdjęciem kobiety?

– Stuckey mi je pokazał i zaraz zabrał.

– Jak wyglądała kobieta?

– Wychodziła z tego posterunku policji z tym mężczyzną, który stoi tam za drzwiami. Posterunek nie przypominał innych, jakie do tej pory widziałem w San Francisco. Zdjęcie zrobił Stuckey. Ślicznotka z niej, jej twarz zapamiętałem bardzo dobrze. Tak jak powiedziałem, w kościele nie wyglądała na bezdomną, więc przez chwilę nie byłem pewien, czy to ona.

Dane nie mógł w to uwierzyć: sukinsyn zrobił zdjęcie w Los Angeles.

– A więc rozpoznałeś brata księdza?

– Tak, słyszałem, jak ludzie mówili, jak bardzo jest podobny do księdza Michaela Josepha, niektórzy byli tym wstrząśnięci. Ludzie w skupieniu słuchali, co mówił brat księdza. Wielu z nich przy tym płakało. Wtedy akurat musiała się poruszyć – po prostu opuściła głowę właśnie w chwili, kiedy nacisnąłem spust. Jezu, mogłem ją zabić. Ale dzięki Bogu wyszło tak, jak miało być. Kula tylko ją drasnęła.