– Powiedz nam coś więcej o tym gościu z Los Angeles.
– Zazwyczaj nie robię interesów z ludźmi, których nie znam. Taką samą zasadę wyznaje Mickey Stuckey. Twierdził, że zna faceta, że ten dobrze płaci. Dał mi nawet pięć tysięcy z góry. Powiedział, że nazywa się DeFrosh – to już mówiłem. Naprawdę dziwne nazwisko.
Milton McGuffey opuścił głowę i, opierając ją na skrzyżowanych ramionach, znowu zaczął płakać. Wszyscy słyszeli, jak łkając, mówił:
– Nie chcę iść do więzienia, ale chyba się od tego nie wywinę. – Podniósł głowę. – Oby Stuckey też poszedł siedzieć. Nigdy nie powinienem zgadzać się na zrobienie tego w kościele.
– Nie podejrzewałeś, że będzie tam policja? – zapytał Delion.
– Stuckey twierdził, że może być tam kilku gliniarzy, ale jeżeli wszystko zrobię na czas, uda mi się uciec stamtąd bez problemu. Cholerny dupek z tego Stuckeya. Niech zgnije w pierdlu, to wszystko był jego pomysł.
– Jasne, że pójdzie do pierdla, Milt, jak tylko go złapiemy – powiedział Savich, uśmiechając się pod wąsem. McGuffey wpatrywał się w Savicha szeroko otwartymi oczami.
– Niech to szlag! – powiedział. Po czym zaczął krzyczeć:
– Żądam adwokata!
Delion spojrzał na Savicha, rozmawiającego z porucznik Purcell. Słyszeli, jak mówiła, że rozesłali już portret pamięciowy Mickey Stuckeya, znanego również jako Bomber Turkel, to był najbardziej pomysłowy z jego pseudonimów.
– Ten facet jest naprawdę wyjątkowy, Dane. To twój szef?
– Tak, od pięciu miesięcy.
– Załatwił faceta bez mydła – powiedział z podziwem Delion. – Myślałem o tym, żeby tobie powierzyć przesłuchanie Miltona, ale on wiedział, że nie jesteś gliną, więc to by się raczej nie udało. Wtedy nadszedł Savich, wydawał się chętny, nawet zadowolony, i wiedziałem, że ma coś w zanadrzu. Spisał się dobrze, co?
– Jasne.
– A jego żona naprawdę ma na imię Sherlock?
– Tak, są nierozłączni – potwierdził z uśmiechem Dane.
– Wiesz – powiedział Delion – bywałem na rozprawach, które prowadził ojciec Sherlock. To twardy, stanowczy i nieustępliwy facet. Prawnicy obrony serdecznie go nienawidzą. Psioczą, kiedy spotka ich wątpliwa przyjemność obcowania z jedynym sędzią w San Francisco, który jest strażnikiem prawa i porządku. Rzecz jasna, gliniarze go uwielbiają.
– To prawda – przyznał Dane. – Szkoda, że Milton McGuffey nie jest odrobinę głupszy. Prokurator będzie miał kłopot z udowodnieniem usiłowania zabójstwa. Musimy dopaść Stuckeya. Milt przynajmniej potwierdził, że facet, który go wynajął, mieszka w Los Angeles i nazywa się DeFrosh. I chyba tylko to z jego zeznań możemy uznać za prawdę. Jasna cholera, Delion, Milton nie jest zabójcą.
– Tak, wiem, wróciliśmy do punktu wyjścia, Dane. Zadzwonię do Flynna i opowiem, co się stało. Spodoba mu się, że facet, który tym wszystkim kieruje, powiedział Miltonowi, że nazywa się DeFrosh.
– Może nie uważa nas za zbyt bystrych – powiedział Dane. – DeFrosh rymuje się z DeLoach. Co on właściwie próbuje udowodnić? Czyżby chciał nam coś wytknąć? A może chce, żebyśmy uwierzyli, że to Weldon DeLoach jest zabójcą?
Dane zamilkł, kiedy dostrzegł, że Nick opiera się o szarą gablotę.
– Nick, wszystko w porządku?
– Nie czuję się tak źle, jak wyglądam. Nic mi nie jest, muszę tylko odpocząć – odrzekła Nick, delikatnie dotykając palcami bandaża na głowie.
– No nie wiem, Nick – powiedział Delion. – Samym wyglądem budzisz współczucie. Jeżeli teraz poprosiłabyś o schronienie, idę o zakład, że porucznik bez problemu by ci je przydzieliła.
– Nie, ona zostaje ze mną – powiedział stanowczo Dane.
– Jutro jedziemy do Los Angeles. Jedziesz z nami, Delion?
– Jestem krok przed tobą, chłopcze – powiedział Delion z satysfakcją. – Dzwoniłem już do Frankena. Twierdzi, że Weldon nadal nie dał znaku życia. Kazał swoim ludziom go szukać, ale szczerze wątpi, czy go znajdą. Policja też go szuka, więc może jest jakaś szansa, że się znajdzie. Jutro o dziesiątej rano mamy spotkanie z Frankenem w studiu. Ma dla nas film z Weldonem DeLoachem.
– Nareszcie zobaczymy, jak facet wygląda – zauważyła Nick.
– Owszem – zgodził się Delion. – Musimy zapytać Flynna o wiele spraw. Ma całą armię ludzi zajmujących się ustalaniem tożsamości, przesłuchaniami, sprawdzaniem alibi i motywów.
I my mamy mu wiele do przekazania.
Spojrzał na Savicha i Sherlock i wzruszył ramionami.
– Coraz więcej federalnych. Zaczyna się zwykle od jednego – przyjeżdża na zwiady i ani się człowiek obejrzy, a już jest ich cała gromada, rozmnażają się jak króliki i wkrótce są wszędzie i przejmują kontrolę. Niedługo pojawi się tu sam Mueller, szef FBI. On stąd pochodzi, wiecie? A wy, jedziecie z nami do Los Angeles?
– Jedziemy – potwierdziła Sherlock, stając obok Nick.
– Co to za historia, że pistolet, z którego zastrzelono brata Dane'a, mógł być jednym z tych dwóch, których używał legendarny morderca Zodiak? – zapytał Savich. – To sprawa sprzed ponad trzydziestu lat.
– To chyba jakiś kawał – podsumował Delion. – Kiedy usłyszał o tym Zopp, nasz balistyk, stwierdził, że to dla niego smakowity kąsek i zaczął opowiadać jeden dowcip o blondynkach za drugim. – Kiedy Sherlock znacząco uniosła brew, uśmiechnął się. – Zopp ciągle opowiada dowcipy o blondynkach, twierdzi, że pomagają mu się odprężyć. Ale z bronią to musi być zbieg okoliczności.
– Hm – mruknęła Sherlock. – Być może to zbieg okoliczności, ale bardzo dziwny.
– Sherlock, jesteś tak twarda jak twój ojciec? – zapytał Delion.
– On tak uważa – powiedziała Sherlock i uśmiechnęła się szeroko.
Trzech inspektorów stojących obok niej wpatrywało się w nią jak w obraz.
– Miejscowi gliniarze ją uwielbiają – powiedział Savich, potrząsając głową.
Facet jest z niej dumny, pomyślał Delion.
– Nie macie nic przeciwko temu, jeżeli zabierzemy się z wami do Los Angeles, Delion?
– Im nas więcej, tym weselej – podsumował Delion. – Poruczniku, czy są już jakieś wiadomości o Stuckeyu?
– Jeszcze nie, ale złapiemy go. – Porucznik Linda Purcell spojrzała na zgromadzonych inspektorów wydziału zabójstw. – Czy wszyscy widzieli, jak Savich rozpracował gościa? Jak wyciągnął z niego nazwisko Stuckeya?
Wszyscy wznieśli wiwaty na cześć Savicha. Niektórzy obrzucili go orzeszkami.
Zanim Dane wyszedł, Delion wziął go na stronę i powiedział, że odcisków palców Nick nie było w kartotece.
– Przynajmniej wiemy, że nie jest przestępczynią.
– Sam też już na to wpadłem – mruknął Dane.
Rozdział 17
LOS ANGELES
Nie mogliśmy znaleźć żadnych zdjęć, ale, tak jak mówiłem panu przez telefon, inspektorze Delion, znaleźliśmy coś lepszego – powiedział Jon Franken, asystent reżysera „Superagenta”.
Włączył magnetowid, przewinął do odpowiedniego momentu i zatrzymał.
– To jest Weldon, drugi od lewej, ten stojący z boku ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i patrzący na wszystkich jak na idiotów. Obserwuje wszystko, stojąc z boku, pozostaje w cieniu wydarzeń, twierdzi, że to daje mu pomysły. Cokolwiek by mówić, kapitalne.
– Proszę zatrzymać – powiedział Dane i spojrzał na Nick w momencie, gdy ruchoma scena zmieniła się w zdjęcie. Wyglądała na przestraszoną. Musiała się bać, patrząc na człowieka, który najprawdopodobniej wynajął Miltona McGuffeya, by ją zamordował, człowieka, który być może zabił jego brata. Dane delikatnie dotknął palcami jej przedramienia.