Выбрать главу

– Sama wiesz aż za dobrze, że na świecie jest bardzo dużo złych rzeczy i złych ludzi. Ale wiesz co? Właściwie na część tego zła możemy coś poradzić. Złapiemy faceta, który zabił tych wszystkich ludzi, z moim bratem włącznie. – Zamilkł. Opowie mu o sobie wtedy, kiedy zechce i będzie na to gotowa. Może to była kwestia zaufania. Więc niech tak zostanie. Nie będzie więcej nalegał. Powiedział tylko: – Jestem tutaj dla ciebie, Nick.

– Jasne, i morderca też jest i chciał mnie zabić. Chcę wyjechać, Dane. Już mnie nie potrzebujesz.

– Za późno, Nick. – Delikatnie pogładził dłonią opatrunek, który przykrywał draśnięcie od kuli. – W tym problem. Miltonowi się nie udało, więc facet, który go wynajął, spróbuje znowu, musisz się z tym liczyć. Potrzebujesz mnie, chociażby jako ochroniarza.

– Cholerny, podły świat – powiedziała ze złością. – To wszystko jest do kitu.

– Tak, wiem. Ale zajmiemy się tym. Zaufaj mi. To dla mnie chleb powszedni. To moja robota, za to mi płacą.

Nick nic nie powiedziała. Nie poruszyła się też, pozwoliła mu tylko mocniej się przytulić. Czuła się taka bezpieczna w jego silnych ramionach. Czuła jego siłę fizyczną i duchową. Wiedziała, że był jak skała i można było na nim polegać i że nigdy nie złamałby danego słowa. Pomyślała o księdzu Michaelu Josephie, przypomniała sobie jego twarz, identyczną jak twarz Dane'a. Ale on nie żył. Wiedziała, że Dane został z tym zupełnie sam, że walczy, by przetrwać każdą kolejną godzinę, każdy dzień. A w tej chwili to on pocieszał ją. Kto tu bardziej potrzebował wsparcia?

– Już mi lepiej – powiedziała Nick, powoli odsuwając się od niego. Spojrzała na niego i delikatnie pogładziła go dłonią po policzku. – Jesteś wspaniałym człowiekiem, Dane. Bardzo mi przykro z powodu twojego brata.

Dane patrzył obojętnym wzrokiem.

– Byłabym wdzięczna – dodała, wstając i poprawiając sweter, który wybrał dla niej w ubiegły piątek, uroczy czerwony sweter z dekoltem karo, pod który włożyła białą bluzkę – gdybyś nie interesował się tym, do kogo dziś dzwoniłam.

Z jego oczu wyczytała, że nie będzie wypytywał o to recepcjonistę. Przynajmniej nadal był skłonny zostawić jej odrobinę prywatności.

– Wcześniej czy później się dowiem, Nick – zauważył tylko.

– Lepiej później – odparła cicho. Dane wzruszył ramionami.

– Gotowa? Spotykamy się wszyscy na kolacji w celu wymiany informacji.

– Możemy iść – zdecydowała, wkładając wełniany płaszcz, który kupił jej Dane. Zrobił dla niej za dużo, o wiele za dużo, a chciał zrobić jeszcze więcej. To było trudne do zniesienia. Pogładziła wełniany płaszcz. Był taki miękki w dotyku. – Ciągle się bałam. Leżałam w ciasnym łóżku na piętrze schroniska, po uszy przykryta kocem z przydziału i słuchałam, co działo się na parterze. Czasami były tam wrzaski, awantury i burdy, wtedy bardzo się bałam, bo przemoc zawsze wydawała mi się ściśle powiązana z lękiem, bardzo do siebie pasowały. Czasami te ich awantury przenosiły się na górę, często też rzucali w siebie różnymi rzeczami, dopóki komuś z personelu schroniska nie udało się przywrócić spokoju. Byli tam narkomani, uzależnieni od alkoholu, chorzy umysłowo, ludzie w trudnej sytuacji życiowej, wszyscy pomieszani razem. Lęk był wszechobecny, ale każdy chciał przeżyć.

– I ty wśród nich.

– Tak, chyba można powiedzieć, że byłam jedną z tych, których przerosło życie. – Zamilkła, spojrzała na swoją lewą rękę, którą nadal gładziła wełniany płaszcz. – Alkoholicy i inni uzależnieni mieli skłonności do autodestrukcji. Nie chodzi o to, że im nie współczułam, ale byli zupełnie inni od pozostałych bezdomnych, bo ciągle użalali się nad sobą. I nigdy nie winili siebie za swoje nieudane życie. To było najdziwniejsze. Jeden z psychologów zatrudnionych przy schronisku twierdził, że oni nie byliby w stanie codziennie patrzeć na siebie w lustrze. Mieli tak niewiele. Ale sami byli odpowiedzialni za swoją sytuację życiową. Nie mieli odwagi spojrzeć prawdzie w oczy, więc nie było dla nich nadziei.

Najgorsi byli chorzy psychicznie. Naprawdę nie mogę zrozumieć, jak można pozwolić, żeby ludzie, którzy są tak chorzy, że nie pamiętają, żeby wziąć lekarstwo, nawet nie wiedzą, że wymagają leczenia, włóczyli się po ulicach. Oni cierpią najmocniej, bo są najbardziej bezradni.

– Pamiętam, jak jeden z burmistrzów Nowego Jorku próbował usunąć bezdomnych i chorych umysłowo z ulic i umieścić w schroniskach, ale rozjuszył tym obrońców praw człowieka.

– Ja też to pamiętam – powiedziała Nick. – Obrońcy praw człowieka wybrali jedną nieszczęsną kobietę, doprowadzili ją do porządku, przyzwoicie ubrali, nafaszerowali lekarstwami, by mogła sprostać wymaganiom, i wygrali. Ale ta biedaczka przegrała. Kilka dni później znalazła się z powrotem na ulicy, bez lekarstw, bezradna i bezbronna. Po prostu posłużyli się nią. Zastanawiam się, czy ich prawnicy się tym przejęli.

– Kim ty właściwie jesteś, Nick?

Zastygła w bezruchu przed drzwiami samochodu, które Dane przed nią otworzył.

– Mam na imię Nick, skrót od Nicola. Wolę, żebyś nie znał mojego prawdziwego nazwiska – odpowiedziała.

– To znaczy, że mogłem wcześniej o tobie słyszeć?

– Nie. To znaczy, że masz komputer i dostęp do informacji. A więc coś z nią było nie tak, coś, co mógł odkryć, coś poza tym, kim była. Co jej się stało?

Kiedy usiadł za kierownicą i przekręcał kluczyk w stacyjce, spojrzał na nią.

– Chcę wiedzieć, kim jesteś, nie tylko znać twoje imię – powiedział.

Ona patrzyła przed siebie i nie odzywała, dopóki z hotelowego parkingu nie wyjechali na ulicę.

– Jestem kobietą, która może nie żyć, zanim nadejdzie wiosna.

Zacisnął dłonie na kierownicy.

– Bzdura! Dramatyzujesz, wyolbrzymiasz sytuację. Myślę, że wiosną będziesz robiła dokładnie to samo, co robiłaś w ubiegłym miesiącu. Co robiłaś w grudniu, Nick?

– Uczyłam historii średniowiecznej – nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Orientował się już, że ma doktorat, to mu za wiele nie powie.

– Czy ty nie jesteś przypadkiem doktor Nick?

– No tak, to już wiesz. Wiesz też, że twój brat kochał historię.

– Mój brat był imponującym człowiekiem, bardzo dobrym człowiekiem – powiedział Dane i szybko uciął. Poczuł rozdzierający ból, gdzieś w głębi serca, gdzie płynęła ta sama krew, co w żyłach Michaela. Przypomniał sobie, jak na pogrzebie Michaela arcybiskup Lugano położył mu dłoń na ramieniu, mówiąc, że czas leczy rany.

Skupił się na prowadzeniu. Na chwilę rozproszyła go jadąca na rolkach dziewczyna ubrana w skąpe spodenki odsłaniające część pośladków. Pomachała do niego, uśmiechając się i posyłając pocałunek. Dane pomachał jej i uśmiechnął się nieznacznie.

– To się nazywa zaprezentować się.

– O tak, masz rację – zgodziła się Nick. – Też uważam, że świetnie jeździ na rolkach.

Dane był wyraźnie zaskoczony.

– To było naprawdę zabawne, Nick. Uśmiechnęła się lekko.

– Dokąd jedziemy?

– Spotykamy się wszyscy w Zielonym Jabłku, w pobliżu Melrose.

Nick westchnęła.

– Sądząc po nazwie, raczej nie serwują tam tacos?

– Mam tylko nadzieję, że nie podają smażonych zielonych jabłek. Jestem Amerykaninem i kocham tłusto jeść, ale kiedy tylko zjem kilka kawałków czegoś smażonego, mój żołądek się buntuje. Koszmar.

– Nie marudź. Z drugiej strony nie musisz martwić się o swoją wagę.

Uśmiechnął się.

– Mam nadzieję, że ktoś dowiedział się czegoś przydatnego. Niestety, to, czego my się dowiedzieliśmy, wywołuje tylko więcej wątpliwości.