Jego żona, agentka Lacey Sherlock Savich, była właśnie na trzecim piętrze w departamencie analiz DNA na spotkaniu z Jerrym Hollisterem. Porównywali próbkę DNA pobraną od ofiary gwałtu i morderstwa w Bostonie z próbką głównego podejrzanego. Jeżeli będą pasować, facet był ugotowany.
Ollie Hamish, jego zastępca, przebywał w Wisconsin i konsultował się z policją z Madison w sprawie serii szczególnie brutalnych morderstw, powiązanych z lokalną rozgłośnią radiową, która grała przeboje z lat sześćdziesiątych.
Savich nienawidził wariatów. A jeszcze bardziej niewyjaśnionych spraw. Zdumiewało go i przerażało, do czego zdolny jest ludzki umysł. A teraz jeszcze sprawa brata Dane'e, księdza.
Wykręcił numer wewnętrzny Millie i polecił jej poczynić przygotowania w związku z wyjazdem Dane'a. Potem w elektrycznym czajniku nastawił wodę na herbatę. Zaparzył bardzo mocną earl grey w wielkim kubku z logo FBI i uruchomił komputer. Zaczął od napisania e – maila do komendanta Dextera Kreidera.
SAN FRANCISCO
W poniedziałkowe popołudnie o trzeciej trzydzieści czasu lokalnego, po trwającym pięć godzin i dziesięć minut locie z lotniska Dulles w Waszyngtonie, Dane Carver wylądował w San Francisco.
Właśnie szedł przez wielki gabinet w stronę zagraconego biurka inspektora Deliona. Przystanął na chwilę i przyglądał mu się. Zobaczył starszego człowieka z lśniącą łysiną i gęstymi, podkręconymi wąsami, zgarbionego nad klawiaturą komputera i zapamiętale coś na niej wystukującego. Dane usiadł na krześle naprzeciwko jego biurka, nie mówiąc nic, tylko obserwując człowieka przy pracy. To miejsce wyglądało jak każdy inny komisariat, w którym dotąd był. Marynarki gliniarzy wisiały na oparciach krzeseł, oni sami mieli poluzowane krawaty i podwinięte rękawy koszul. Na krześle w korytarzu siedział młody Latynos z rękami w kajdankach i drwiącym uśmiechem na twarzy, kilku groźnie wyglądających prawników w trzyczęściowych garniturach – słowem – nic niezwykłego, jak na poniedziałkowe popołudnie. W niewielkiej kuchni na zniszczonym stole stało puste pudełko po pączkach, był tam też ekspres do kawy, który wyglądał, jakby miał ze sto lat, stos papierowych kubków, saszetki z cukrem i karton mleka, którego Dane brzydziłby się tknąć.
– Kim pan jest?
Dane wstał z krzesła i wyciągnął rękę.
– Jestem Dane Carver. Dzwonił pan do mnie w nocy w sprawie śmierci mojego brata.
– Ach, tak, rzeczywiście. – Inspektor wstał i uścisnął dłoń Dane'a. – Nazywam się Vincent Delion.
Usiadł i wskazał Dane'owi krzesło.
– Bardzo mi przykro z powodu pańskiego brata.
Bracia byli ze sobą bardzo związani, wiedział to od ich siostry, Eloise DeMarks. Delion widział, że ten człowiek bardzo cierpi. Wszyscy federalni, jakich Delion dotąd spotkał, wydawali się nie mieć żadnych uczuć i nie patrzyli dalej niż czubek własnego nosa. Oczywiście, nigdy wcześniej nie widział żadnego z nich w podobnej sytuacji. Zamordowanie członka rodziny – coś tak osobistego, nad czym w żaden sposób nie mógł zapanować. Chyba nie mogło spotkać go nic gorszego.
– Dziękuję, doceniam to. Co udało wam się ustalić? – zapytał Dane lekkim, spokojnym głosem, jakby przeprowadzał kolejne rutynowe śledztwo.
Delion pomyślał, że musiał mieć w tym sporą wprawę.
– Bardzo mi przykro, ale najpierw musimy pojechać do kostnicy i zidentyfikować zwłoki. Oczywiście nie ma żadnych wątpliwości, że to pański brat, ale takie są procedury. Rozumie pan, prawda? Był pan kiedyś policjantem?
Dane potrząsnął przecząco głową.
– Zawsze chciałem być agentem FBI. Ale owszem, znam procedury.
– No tak, ja zawsze chciałem być policjantem. Doktor Boyd zrobił dziś rano sekcję zwłok, byłem przy tym. Pański brat zmarł na miejscu, tak jak mówiłem panu przez telefon. Lekarz twierdzi, że to był przypadek, jakby to było jakieś pocieszenie. Rozmawiałem z pańską siostrą. Chciała dziś przyjechać, ale powiedziałem jej, że pan tu będzie i zajmie się wszystkim. Porozmawiam z nią za dzień lub dwa. Pomyślałem, że pan lepiej sobie z tym poradzi.
– Tak, rozmawiałem z Eloise. Dziś też z nią porozmawiam. A jeżeli chodzi o broń…
– Na miejscu zbrodni ani w pobliżu nie znaleziono żadnej broni. Ale policyjny patolog znalazł kulę kaliber dwadzieścia dwa w betonowej ścianie za konfesjonałem. Kula przeszyła głowę pańskiego brata i ścianę konfesjonału i wbiła się w oddaloną o dwa metry ścianę, niezbyt głęboko, zaledwie kilka centymetrów i była w całkiem dobrym stanie. A nasz balistyk, Zopp, tak, to jego prawdziwe nazwisko: Edward Zopp, natychmiast tam się pojawił. Kula była praktycznie nienaruszona i można było ją dokładnie zważyć i zmierzyć, z czego Zopp był bardzo zadowolony. To niezwykle rzadki przypadek.
Zopp twierdzi, po szczegółowym zbadaniu kuli, że zabójstwa dokonano z broni JC Higgins model osiemdziesiąt lub Hi Standard model 101 – oba są bardzo podobne.
– Owszem i bardzo osobliwe. Nie są też już produkowane, ale nietrudno je kupić. Nie mają zbyt dużej wartości, właściwie to tania broń.
– Otóż to. Zopp też twierdzi, że to dziwne, bo takiej broni używał słynny Zodiak pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych. Czy to zbieg okoliczności? Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie znaleziono broni.
– Myśli pan, że te dwie sprawy są ze sobą powiązane? Delion pokręcił głową.
– Nie, nie sądzę. Ale może nasz podejrzany jest wielbicielem Zodiaka. No cóż, zobaczymy. Mamy kulę, a kiedy znajdziemy broń, z której ją wystrzelono, będziemy mogli porównać ją z danymi w naszej bazie.
Dane rozsiadł się na krześle i wpatrywał się w czubki swoich butów. Bardzo niechętnie, ale musiał zadać to pytanie:
– Pod jakim kątem weszła kula?
Rozdział 3
Zabójca znajdował się dokładnie naprzeciw pańskiego brata. Patrzyli na siebie. Strzelił przez kratkę konfesjonału.
Mój Boże, pomyślał Dane, i wyobraził sobie Michaela z głową lekko przekrzywioną w jedną stronę, uważnie słuchającego spowiedzi, próbującego wyobrazić sobie, co czuł, próbującego go zrozumieć. Ale tym razem było inaczej, Dane był tego pewny. Jego brat niepokoił się o tego człowieka. A facet po prostu podniósł cholerny pistolet i strzelił mu prosto w czoło. Dane przez chwilę nie był w stanie myśleć, otępiało go przerażenie na myśl o tym, co spotkało jego brata. Pragnął, żeby to otępienie ogarnęło go całego, ale tak się nie stało. Był pogrążony w bólu.
Delion dał Dane'owi trochę czasu, aby mógł się pozbierać. Potem powiedział:
– Sprawdzamy już sklepy z bronią, chcemy dowiedzieć się, czy mają jeszcze taki model lub czy kiedyś go sprzedawali, a jeżeli tak, kto go kupił w ciągu ostatnich kilku lat.
Dane nie mógł sobie wyobrazić, by z takiej broni można było kogoś zastrzelić, szczególnie z broni kupionej tutaj, w San Francisco. Zabójca musiałby byś skończonym głupcem, wchodząc prosto w paszczę lwa, no, ale tutaj trzeba było zacząć poszukiwania.
– Kto go znalazł?
– Ktoś zadzwonił na policję jakieś dziesięć minut po tym, jak zginął pański brat.
– A więc jest świadek – powiedział Dane.
– Możliwe. To była kobieta. Twierdzi, że widziała, jak mężczyzna, który zastrzelił pańskiego brata, wychodził z konfesjonału, w ręku trzymając przysłowiowy dymiący jeszcze pistolet. Mówi, że zabójca jej nie widział. Potem zaczęła płakać i rzuciła słuchawkę. Rozmowy są nagrywane, więc jeżeli pan chce, możemy ją odsłuchać. Nie mamy pojęcia, kim jest ta kobieta.
– Nie zadzwoniła ponownie? Delion pokręcił przecząco głową.
– I nie powiedziała, czy byłaby w stanie go rozpoznać?