– Jak nazywa się pies obronny?
– Nazywam go pan Armani, ale naprawdę nazywa się Jay Smith.
– Teraz mamy Smitha i Jonesa – odezwał się Dane, patrząc w stronę Nick, ale ona go zignorowała.
– Nie wydaje mi się – powiedziała Sherlock po tym jak odeszła na bok – żeby pan Arnold Loftus i pan Linus Wolfinger byli kochankami.
– Zgadzam się – przyznała Nick. – Kto nam o tym powiedział?
– Sprawdzę w swoich notatkach – obiecała Sherlock.
Jay Smith na ich widok zmarszczył brwi. Ubrany był we wspaniale skrojony jasnoszary wełniany garnitur od Armaniego.
– Pan Wolfinger jest bardzo zajęty. Mnóstwo osób czeka na rozmowę z nim.
Savich zaszedł go od tyłu, zatrzymał się na moment i powiedział zza jego pleców:
– Czy przekaże pan panu Wolfingerowi, że przyszliśmy z nim porozmawiać, czy ja sam mam mu to powiedzieć?
– Proszę zaczekać!
– Nie, to sprawa policji. Nie mogę czekać.
Savich mrugnął porozumiewawczo do Sherlock, a ona położyła dłoń na piersi i wyszeptała:
– Mój bohater.
Savich otworzył drzwi, wszedł do ogromnego, pustego biura i zamarł.
Linus Wolfinger leżał na blacie biurka, wyglądał, jakby spał, był nieprzytomny lub martwy.
Rozdział 26
Może spróbujemy go reanimować? – Może być już za późno – powiedział Dane. – Jak na nieboszczyka, nie wygląda źle. Tak mi przykro, był taki młody.
– Myślę, że wygląda bardzo spokojnie – zauważyła Sherlock. – Myślicie, że powinnam go pocałować? Może ożyje?
– Jak śpiący królewicz? – zapytała Nick. Jay Smith wymachiwał za nimi rękami.
– To nie jest zabawne – szeptał nerwowo. – On nie jest martwy, a wy o tym wiecie. Medytuje. Na litość boską, nie możecie mu przerywać medytacji. Jeśli na to pozwolę, zwolni mnie. O Boże, nie spłaciłem jeszcze debetu na karcie kredytowej za ten garnitur.
Sherlock poklepała go po ramieniu w garniturze od Armaniego.
– Dzień dobry, panie Wolfinger – zawołała, przemykając obok Jaya Smitha, który wyglądał, jakby był bliski płaczu.
– Zwolni mnie, na pewno, wykopie na zbity pysk. Co ja powiem matce? Ona myśli, że gruba ze mnie ryba.
Linus Wolfinger nie ruszał się, leżał nieruchomo i wyglądał jak trup.
Sherlock podeszła do biurka, pochyliła się nad nim i powiedziała mu do ucha:
– Czy wysłał pan trzeci odcinek do Normana Lido z telewizji KRAM?
Linus Wolfinger podniósł się bardzo powoli, siadając na krześle płynnym ruchem, pełnym wdzięku, jak tancerz. Potem wstał i przeciągnął się. Wyglądał jak oferma – sterczące kości, trzy pióra w kieszeni jego białej koszuli, na nogach poszarpane tenisówki.
– Nie – odpowiedział. – Nie wysłałem. Nie wiedziałem o tym, dopóki Frank mi nie powiedział przed chwilą. Bardzo przejął się tym, że ktoś podszył się pod niego i podrobił jego podpis.
– Panie Wolfinger, czym pan się zajmował przez ten rok po zrobieniu dyplomu na uniwersytecie Cincinnati w Santa Barbara? – zapytał Savich.
Linus Wolfinger wyciągnął pióro z kieszeni koszuli, pochylił się w prawo i zaczął stukać nim o blat.
– To było tak dawno temu, agencie Savich.
– Pewnie, całe dwa i pół roku temu – zakpił Savich. – Proszę sobie przypomnieć tamte czasy.
Linus spojrzał na Dane'a.
– Co się panu stało? – zapytał.
– Harley.
– Harley pana potrącił?
– Nie, facet na harleyu. Linus patrzył zatroskany.
– Zawsze uważałam harleya za takie tanie porsche, ale bardziej seksowne. Proszę mnie posłuchać. Wiem, że trochę się pogubiliście i nie odróżniacie swoich głów od tyłków, ale nie wiem nic więcej. To wszystko jest szokujące. Nie muszę wam chyba mówić, że pan Burdock jest wkurzony tym, co się tu dzieje. Media węszą wszędzie, naruszając prywatność wszystkich, a jego w szczególności. A nasi prawnicy skomlą ukryci w swoich biurach.
– Proszę nam powiedzieć, co robił pan podczas tego roku po zrobieniu dyplomu, panie Wolfinger.
Puk, puk, puk, stukało pióro.
– Nic szczególnego – powiedział Linus, wzruszając ramionami. – Włóczyłem się po zachodnich stanach – wiecie, Wyoming, Newada i tym podobne miejsca. Próbowałem odnaleźć siebie.
– Co pan przeżył przez ten rok? – zapytał Savich.
– Niewiele. Byłem sam, nie jadłem wiele, po prostu jeździłem po okolicy.
– Powiedział pan, że zjeździł Wyoming – wtrąciła Nick.
– Moim ulubionym miejscem jest kanion Bryce, na wyżynie Kolorado. Był pan tam? Co pan o nim myśli?
– Cudowne miejsce – powiedział Linus, kiwając głową.
– Spędziłem tam dobrych kilka tygodni. Co jeszcze mogę dla państwa zrobić?
Savich nie mógł kontynuować rozmowy z Linusem, bo drzwi gwałtownie otworzyły się i wbiegł Jon Franken, czerwony ze złości.
Stanął jak wryty, gdy zobaczył cztery osoby stojące i patrzące na niego. Wyprostował się, wziął głęboki oddech.
– Chciałem powiedzieć, że słyszałem, że ci idioci z KRAM ostatniej nocy wyemitowali trzeci odcinek „Superagenta”. Dlaczego zgadzasz się na coś takiego?
– Dzień dobry, panie Franken.
– Och, daruj sobie – burknął Jon Franken. – Dlaczego to zrobiłeś?
– Nie zrobiłem. Ktoś im to przesłał, twierdząc, że to od Franka.
– Gówno prawda! – wybuchnął Jon i zanurzył palce w swoje pięknie ułożone włosy. W przeciwieństwie do Linusa Wolfingera, Jon Franken wyglądał jak model, miał styl i dobry gust. Wyglądał bardzo hollywoodzko w swoich lnianych spodniach, granatowej koszuli i włoskich mokasynach włożonych na gołe stopy. Był elegancki. I był wkurzony nie na żarty.
Nie wyglądał też, jakby bał się Linusa Wolfingera, który w każdej chwili mógł kazać go wyrzucić na zbity pysk.
Linus Wolfinger nie przestawał stukać tym cholernym piórem.
– Przepraszam za to wtargnięcie – zwrócił się Jon do Savicha. – Ale właśnie się o tym dowiedziałem. Belinda do mnie zadzwoniła. Co, do diabła, się stało? Proszę, powiedzcie mi, że nie było żadnych morderstw.
– Jeszcze nie – odparła Sherlock.
– Dobrze. Może ktoś tylko próbował wprowadzić zamęt – powiedział Jon i ponownie przeczesał włosy długimi palcami. Był tak dobrze ostrzyżony, że wróciły na swoje miejsce.
Wolfinger wyraźnie ożywił się po tej wypowiedzi.
– Może Jon ma rację. Może to była kolejna zaplanowana zmyłka dla policji, by wszyscy wpadli w panikę. Co o tym myślicie?
– Myślę, że może pan mieć rację – osądził Savich. – Dane, usiądź, zanim się przewrócisz.
Dane podszedł do jednego z dwóch bardzo niewygodnych krzeseł stojących w tym wielkim, prawie pustym biurze, i usiadł. Lewe ramię podtrzymywał prawą dłonią.
– Co się panu stało? – zapytał Jon.
– Harley – odpowiedział Linus.
– Co?
Nie czekając na odpowiedź, Jon Franken zaczął chodzić w tę i z powrotem.
– To musi się kiedyś skończyć. Musicie zatrzymać tego maniaka. Wszyscy są naprawdę tym wykończeni.
– Powiedział nam pan, panie Franken, że Weldon DeLoach ma około trzydziestki – odezwał się Savich. – Gdy zobaczyliśmy go na tym nagraniu, wszyscy przyznaliśmy, że wygląda starzej, przynajmniej na czterdzieści.
Jon wzruszył ramionami.
– Tak mi powiedział. Żyje bardzo intensywnie, więc nie drążyłem tematu. To miasto jest naprawdę okrutne dla niektórych ludzi, a Weldon jest jednym z nich. Pewnie tego nie rozumiecie, bo to brzmi jak dowcip, ale to prawda. Ludzie, którzy pracują w telewizji, młodo umierają, bo praca daje im w kość, osiemnaście godzin na dobę to norma. Wiele osób śpi tutaj na parkingu, na siedzeniu samochodu, w przyczepach. Kiedyś znalazłem jednego gościa, który padł w łóżku Scully na planie „Z archiwum X”; nie zdążył się nawet dobrze ułożyć, bo stopy zwisały mu z łóżka. A wracając do Weldona, nigdy nie miałem powodu, by mu nie wierzyć. Mówicie, że jest o wiele starszy, niż mi powiedział?