Выбрать главу

Belinda znowu się roześmiała.

Rozdział 27

Był piękny pogodny dzień nad jeziorem Niedźwiedzim. Na ziemi nie było już śladu śniegu, powietrze było rześkie i przejrzyste, bez śladu smogu. W spokojnej tafli jeziora odbijały się promienie popołudniowego słońca. Droga tutaj zajęła im nieco ponad półtorej godziny.

– Niezły czas – uznał Dane. – Mimo wszystko.

– Jak to, mimo wszystko? – zdziwiła się Sherlock.

– Mimo że w Los Angeles na jeden metr kwadratowy przypada więcej samochodów niż gdziekolwiek indziej – wyjaśnił Dane. – Nie uwierzylibyście, jakie historie opowiadał Michael, kiedy zaraz po skończeniu seminarium zamieszkał w parafii we wschodnim Los Angeles. Nigdy nie zapomnę, jak mówił… – Głos Dane'a załamał się. Zacisnął szczękę i przygryzł wargi.

Patrząc na niego, Nick pomyślała, że panowanie nad sobą było dla niego bardzo istotne.

– Gil Rainy opowiadał Sherlock – powiedział spokojnie Savich – że czasami dojazd do pracy zajmuje mu dobrą godzinę, a mieszka tylko sześć kilometrów dalej. Oczywiście Waszyngton to też nie przelewki, prawda, Dane?

Dane tylko kiwnął głową, jeszcze nie był w stanie mówić.

– Nick, a jak jest tam, skąd ty pochodzisz? Duży ruch na ulicach?

– Nie – odpowiedziała Nick. – Niewielki.

– Właściwie jesteś doktor Nick, doktor historii średniowiecznej. Jesteś wykładowcą?

– Tak – odparła Nick.

– Myślałam, że kampusy akademickie są szczególnie zapchane – zauważyła Sherlock.

– To chyba zależy od kampusu – powiedziała Nick i odwróciła głowę, by popatrzeć za okno. Dane spostrzegł, że mocno zacisnęła przy tym dłonie na kolanach.

Zostawili samochód na małym parkingu i udali się do wejścia domu dla emerytowanych oficerów policji Lakeview, założonego w 1964 roku.

Spotkali tam Deliona, Flynna i Gila Rainy. Wszyscy mieli na sobie zapięte pod szyję sportowe kurtki, ale wyglądali na lekko zmarzniętych.

– Żadnego śladu Weldona DeLoacha – powiedział Flynn. – Gil wysłał dwóch agentów, żeby pilnowali drogi dojazdowej. Mają nas uprzedzić, kiedy się pojawi.

– Czy ktoś rozmawiał z kapitanem DeLoachem? – zapytał Dane.

– Nie – odpowiedział Gil. – Gruba kobieta z wąsami, Velvet Weaver, twierdzi, że siostra Carla powiedziała jej, że nie ma z nim kontaktu. Komendant siedzi na swoim wózku, bębni palcami o koła i nuci coś pod nosem.

– Chciałbym go zobaczyć – nalegał Dane.

– Idź – zdecydował Savich.

Kiedy Dane i Nick szli długim korytarzem, usłyszeli wybuchy gromkiego śmiechu. Śmiejący się ludzie byli starzy i wyraźnie bardzo zadowoleni. Zatrzymali się w drzwiach wielkiej sali rekreacyjnej, gdzie było mnóstwo telewizorów, stołów bilardowych i do gry w karty i niewielki kącik biblioteczny z regałami wypchanymi książkami w miękkich okładkach.

Właśnie trwał turniej bilardowy, który obserwowało kilka osób, śmiejąc się i pogwizdując radośnie. Chyba śmieszyło ich, że oboje gracze: staruszka ubrana w luźną jaskrawą sukienkę i staruszek w szarych, flanelowych spodniach od dresu, koszulce z wizerunkiem Harry'ego Pottera i trampkach na nogach, traktowali tę grę śmiertelnie poważnie. Tylko nie grali zbyt dobrze. Dane uśmiechnął się do Nick.

– Może kiedyś byśmy tutaj przyszli? – zapytał.

– No, nie wiem – odpowiedziała. – Nie umiem aż tak dobrze grać w bilard.

Poszli dalej korytarzem w stronę pokoju kapitana DeLoacha. Pomyślała, że przez ostatni miesiąc nie miała zbyt wielu powodów do śmiechu. Drzwi były zamknięte. Dane delikatnie zapukał i zawołał:

– Kapitanie DeLoach? Ale nikt nie odpowiadał.

– Kapitanie DeLoach? – zawołał głośniej Dane. – Tu agent Carver, chciałbym jeszcze z panem porozmawiać.

Dane otworzył drzwi, ostrożnie zasłaniając Nick, co jej zdaniem było głupim pomysłem, bo miał rękę na temblaku. Ale w pokoju nikogo nie było.

Dane odetchnął głęboko.

– Jasne. Pewnie kibicuje na zawodach w sali rekreacyjnej. Zastali kapitana DeLoacha jak trzymał czarną bilę, a facet w koszulce z Harrym Porterem próbował mu ją odebrać.

– Daj spokój, Mortie – krzyczał kapitan DeLoach – przegrałeś z Daisy. Pokonała cię uczciwie i bezdyskusyjnie. Nie rzucaj w nią bilą, bo będę musiał cię aresztować!

– Niech ją sobie wsadzi – krzyknęła inna staruszka, stukając laską o podłogę.

Wtedy Dane zdał sobie sprawę, że przynajmniej jedna trzecia tych ludzi to kobiety. Też były emerytowanymi oficerami policji? Nie sądził, że już czterdzieści lat temu prawo na to zezwalało.

Chcąc nie chcąc, Mortie wycofał się, wyraźnie niezadowolony. Wtedy kapitan DeLoach rzucił mu czarną bilę, zaśmiał się i powiedział:

– Spróbuj ją do tego skłonić, jeśli chcesz.

– Niech tylko spróbuje – krzyknęła Daisy, wymachując pięścią na Mortiego.

– Świetnie – powiedział Dane. – Siostra Carla się myliła. Kapitan DeLoach nie wyszedł na lunch. Wygląda na to, że jest tutaj, dzięki Bogu.

Chwilę później poprosili go na stronę.

– Pamięta mnie pan? – zapytał Dane.

Kapitan DeLoach zmierzył Dane'a od stóp do głów, popatrzył na jego rękę na temblaku, po czym powoli podniósł rękę i zasalutował. Dane zrobił to samo i uśmiechnął się do staruszka.

– Mam broń – poinformował kapitan DeLoach.

– Naprawdę?

– Tak, agencie. – I dodał szeptem: – Nie chcę by ktoś się dowiedział, bo mogliby się wystraszyć. Przekupiłem Velvet i ona mi ją kupiła. Powiedziałem jej, że najwyraźniej ktoś mnie zaatakował i jako emerytowany stróż prawa, powinienem być uzbrojony. Nawet go zarejestrowała. To beretta, kaliber dwadzieścia pięć. Muszę tylko nacisnąć spust i mogę zabić każdego w mgnieniu oka.

Wyciągnął rękę z kieszeni, a w starej trzęsącej się dłoni trzymał elegancki, czarny automatyczny pistolet.

– Od jak dawna ma pan ten pistolet?

– Velvet dała mi go wczoraj. Chcę być przygotowany, kiedy mój syn przyjedzie i znowu będzie próbował mnie zabić.

– Podobno dzwonił wczoraj i powiedział, że niedługo przyjedzie się z panem zobaczyć. Chcemy spotkać się z Weldonem. Pozwoli mi pan z nim porozmawiać, kapitanie? Wątpię, by musiał pan go zastrzelić.

– A więc pan zastrzeli dla mnie tego małego skurwiela?

– Może – mruknął Dane. – Może i tak. Ale dlaczego on chciałby pana zabić?

Staruszek tylko potrząsnął głową i spojrzał na swoje powykrzywiane palce.

Kapitanie DeLoach – ile lat ma pański syn? – zapytała Nick.

Kapitan DeLoach spojrzał na rozgrywany w drugim końcu sali mecz bilardowy, potem na swoje palce, w końcu na Dane'a.

– Ten gnojek ledwo od ziemi odrósł. Ale najgorsze jest to, agencie, że nie spocznie, dopóki mnie nie uciszy. To mnie strasznie irytuje, wie pan?

Kapitan DeLoach spojrzał w stronę Daisy, która krzyczała z radości, bo właśnie umieściła trzecią bilę w narożniku.

– Rozpoczęli kolejną rundę. Stary Mortie jest bez szans. Wiecie, że był komendantem policji w Stockton? A Daisy przez czterdzieści lat była żoną sierżanta z biura w Seattle, który zmarł dzień po ich rocznicy ślubu: miał atak serca. To kobieta z ikrą. – Przez chwilę rozmyślał i powiedział: – Gdyby Daisy była nieco młodsza, kto wie? Może bym się nią zainteresował.

– No tak – powiedział Dane. – Pewnie ma z siedemdziesiąt pięć lat.

– Raczej siedemdziesiąt siedem. – Kapitan DeLoach schował pistolet do kieszeni sportowej marynarki, którą włożył na niebieską piżamę. – Na pewno w młodości była z niej gorąca laska.