– Być może – zgodził się Dane i pomyślał o swojej babci, która zmarła kilka lat temu.
Nagle kapitan DeLoach powiedział miękkim, niemal śpiewnym głosem:
– Czuję go, jest gdzieś blisko. Tak, blisko, coraz bliżej. Zawsze wiem, kiedy się zbliża. Ciekawe, prawda?
– Pański syn, Weldon, kiedy dokładnie się urodził? W którym roku?
– To był rok Szczura, tak było. Nieźle się z tego uśmiałem. Szczura. – Staruszek odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się głośno. Przerwano mecz bilardowy. Oczy wszystkich zwróciły się ku kapitanowi DeLoachowi, który śmiał się do rozpuku. W końcu, chrapliwie oddychając, powiedział: – A może to był Koń? Tak, to był rok Konia.
– Hej, też chcemy usłyszeć ten kawał – zawołała Daisy. Głowa kapitana DeLoacha opadła do przodu, a on lekko chrapnął.
Dane potrząsnął staruszkiem, po czym cofnął rękę.
– Chyba powinienem zabrać mu pistolet – powiedział do Nick. – Naprawdę powinienem.
– Założę się, że Velvet kupiłaby mu nowy. Dane pokiwał głową.
– Masz rację. Poczekajmy na Savicha i Sherlock. Godzinę później wciąż nie było śladu Weldona DeLoacha.
Wszyscy pozostali na stanowiskach aż do zapadnięcia zmroku. Wtedy detektyw Flynn i Gil Rainy zawołali wszystkich do środka.
– To był głupi kawał. Zmyłka, żebyśmy wszyscy skupili się wokół kapitana DeLoacha i trzymali się z dala od niego – powiedziała Sherlock.
– Dobrze się czujesz, Dane? – zapytał Gil Rainy. – Wyglądasz dziś dużo lepiej niż wczoraj.
– Z ręką już lepiej. – Dane pokiwał głową. – Ale jestem przybity. Kapitan DeLoach wyglądał dobrze, nagle zaczął śmiać się tak głośno, że nieomal udusił się własnym oddechem, a potem niespodziewanie zasnął, chrapiąc lekko jak kobieta.
– Ja nie chrapię – obruszyła się Nick. – Spałeś dość blisko mnie, by wiedzieć, że nie chrapię.
Wszyscy wytrzeszczyli na nią oczy.
– Darujcie sobie – powiedziała do wszystkich Nick i poszła w stronę samochodu.
O dziesiątej wieczorem w pokoju hotelowym Dane'a zadzwonił telefon.
– Tak?
– Dane, tu Savich. Kapitan DeLoach strzelał do kogoś z pistoletu. Może to był Weldon, ale nikt go nie widział. Kiedy obsługa weszła do jego pokoju, leżał nieprzytomny na podłodze, obok niego pistolet, a w ścianie za sofą była duża dziura. Drzwi balkonowe nic były zatrzaśnięte, ale zwykle tak jest, więc niekoniecznie to o czymś świadczy.
– Kapitan DeLoach wyjdzie z tego? – zapytał Dane.
– Myślę, że tak. Nie mam szczegółowych informacji o jego stanie, tylko to, co ci powiedziałem. Ma dobrą opiekę. Jutro tam jedziemy.
– A co z tymi dwoma gliniarzami, którym detektyw Flynn kazał pilnować jego pokoju?
– Niczego nie widzieli. Usłyszeli tylko strzał. Dane zaklął cicho, żeby Savich nie usłyszał.
– To nasz jedyny trop, Savich.
– Może i nie. A teraz śpij dobrze. Sherlock kazała ci powiedzieć, że jutro będziesz tańczył z radości.
Dane burknął coś do telefonu, odłożył go na nocny stolik, po czym popatrzył na Nick i opowiedział jej, co się stało.
– Jestem przekonana – powiedziała powoli Nick, podając Dane'owi dwie tabletki i szklankę wody – że Weldon DeLoach nie istnieje. Może to postać wymyślona przez Hollywood, coś od początku do końca stworzonego dla widzów, jak przedstawienie, epopeja, gdzie rzeczywistość walczy ze sztuką i wygrywa. Rozumiesz, ogromne pieniądze, wielkie gwiazdy, dużo zamieszania, ogromne gaże, morderstwo i zamęt.
– Wiesz – powiedział, połykając tabletki – to, co mówisz ma sens.
– Nie – odparła. – Tak sobie tylko gadam. Chyba jestem bardzo zmęczona, Dane.
Zgasiła górne światło w jego pokoju i poszła do swojego pokoju.
Rozdział 28
JEZIORO NIEDŹWIEDZIE
Lekarz twierdzi, że to nie był wypadek – powiedział pan Latterley, patrząc z zakłopotaniem. Nick dostrzegła, że jego szpiczasta, łysa głowa lśniła od potu. Oczywiste było, że nigdy wcześniej nie miał do czynienia z czymś podobnym.
– Najwyraźniej kapitan DeLoach został uderzony tuż nad lewą skronią. Lekarz powiedział, że rana nie jest konsekwencją zwykłego upadku z krzesła. Poinformowałem o tym lokalną policję, a oni wszystkich przesłuchiwali, ale do tej pory niewiele wiemy. Za każdym razem, kiedy próbowali przesłuchać kapitana DeLoacha, zaczynał rechotać jak wariat, krzyczał, że wygra i wszystkich zadziwi i to wszystko. W kółko to powtarzał. Myślę, że nie chciał z nimi rozmawiać. I to się raczej nie zmieni.
– Dwóch strażników będzie pilnowało go przez całą dobę – zapowiedział Dane.
– To dobrze. To wszystko jest bardzo niepokojące, agencie Carver. Przemoc w Lakeview! To nie sprzyja prowadzeniu interesu. – Pokręcił głową. – A podejrzanym jest jego własny syn. Muszę powiedzieć, że Weldon DeLoach zawsze wydawał się bardzo miłym człowiekiem. Za każdym razem, gdy z nim rozmawiałem, martwił się o ojca, był bardzo troskliwy, zawsze w terminie płacił wszystkie rachunki. Przez te wszystkie lata kontaktowałem się z nim telefonicznie i przez e – mail.
Dane pokazał panu Latterleyowi zdjęcie.
– Czy to jest Weldon DeLoach?
Pan Latterley spojrzał na niewyraźne czarno – białe zdjęcie, które powstało z zatrzymania klatki filmu wideo. Przez długą chwilę nic nie mówił. Wreszcie podniósł głowę i zmarszczył brwi.
– To jest Weldon. Zdjęcie jest niewyraźne, ale tak, agencie Carver. Wie pan, całkiem możliwe, że to nie Weldon był tu dzisiaj. Tak naprawdę nie mogę pogodzić się z tym, że to mógł być on. Za bardzo dbał o ojca, by chcieć go skrzywdzić.
– No dobrze, jeśli nie Weldon, to kto to mógł być? Ma pan jakiś pomysł? – zapytał Dane.
Pan Latterley przecząco pokręcił głową.
– Nie, nikt więcej go nie odwiedzał, a przynajmniej ja nigdy nie widziałem nikogo. Mamy tu ochronę, ale przypuszczam, że mógł się tu dostać jakiś kryminalista z przeszłości kapitana DeLoacha.
– To musiał być przestępca z bardzo długą pamięcią – zauważył Dane i wstał. – Chciałbym porozmawiać z Daisy.
Daisy była w sali rekreacyjnej, tym razem czytała bardzo stary egzemplarz magazynu „Time”, chichotała z poplamionej spermą niebieskiej sukienki Moniki i oralnej przyjemności prezydenta.
– A to dobre – powiedziała do siebie Daisy. – Chciał, żeby ludzie zapamiętali go jako wielkiego prezydenta – zaśmiała się głośniej. – Teraz będzie znany jako dureń, który nie potrafi utrzymać zapiętych spodni.
Daisy była dziś ubrana w luźną podomkę, sandały, paznokcie u nóg miała pomalowane na jasny koral, kolorem pasujący do jej szminki.
– Nazywam się Dane Carver, jestem agentem specjalnym, a to jest panna Jones. – Dane pokazał odznakę FBI.
– Pamiętam was. Byliście tu wczoraj. Jestem Daisy Griffith – powiedziała, uśmiechając się do nich szeroko i ukazując pełne, białe uzębienie. – Jesteście tu z powodu biednego, starego Ellisona. Znowu się wywalił, prawda? Nigdy nie miał dobrego zmysłu równowagi, biedny Elly. Kiedy jest podekscytowany, nigdy nie może spokojnie usiedzieć na wózku. On jest stary jak świat – hm, a może nawet starszy.
Daisy zamilkła na moment, stukając palcem w zdjęcie Clintona grożącego mediom palcem i powiedziała:
– Słyszałam, jak pielęgniarki mówiły, że to nie był wypadek, że jego syn próbował go wykończyć. Czy to prawda?
– Nie wiemy – odpowiedział Dane. – Czy kiedykolwiek spotkała pani Weldona DeLoacha?
– O tak, miły chłopiec. Uprzejmy i troskliwy, nie tylko w stosunku do ojca, ale do nas wszystkich. – Westchnęła. – Elly wiele o nim opowiadał, mówił, że jest naprawdę utalentowany, jest dobrym scenarzystą i ma polot. Jest bardzo hollywoodzki, wiecie, co mam na myśli.