Выбрать главу

O dziesiątej rano Delion, Savich, Sherlock i Dane siedzieli wokół biurka Flynna w pokoju detektywów na pierwszym piętrze komisariatu policji w Los Angeles. Kiedy przyszli, Linda, która dziś pracowała jako recepcjonistka, poczęstowała ich ciasteczkami domowej roboty.

– Zawsze podziwiałam FBI – powiedziała, poklepując biceps Savicha. – No i jesteście przystojni.

– A co ze mną, Lindo? – zapytała Sherlock.

– Ty jesteś ich maskotką, słodką jak pączek, z burzą rudych włosów – odpowiedziała i zwróciła się do Dane'a: – A ty nie wyglądasz najlepiej. Ciasteczka pomogą ci spojrzeć na wszystko z właściwej perspektywy, cukier zawsze tak działa.

– Dzięki, Lindo – odpowiedział Dane. – Też słyszałem o zbawiennym działaniu cukru.

Pokój detektywów to był istny dom wariatów, ale zdawało się to nikomu to nie przeszkadzać. Savich usadowił się na krześle pod ścianą obok biurka detektywa Flynna, z laptopem na kolanach. Po dziesięciu minutach podniósł wzrok i powiedział:

– Dotąd żadnego śladu, żeby płaciła twoją kartą. Nie mamy wyjścia, musimy czekać.

– Pamiętasz, zawarłeś z nią układ, żeby nie zagłębiać się w jej przeszłość? – przypomniała Sherlock. – Musimy ją znaleźć i chronić, no i dowiedzieć się, kim naprawdę jest. Najwyższy czas. Dillon, możesz zajrzeć do MAX – a i sprawdzić, kim ona jest?

– Tak – odpowiedział Savich. – Wiemy o niej tyle, że ma na imię Nicola, ma dwadzieścia osiem lat, doktorat i jest wykładowcą na uczelni. To za mało, MAX nam raczej nie pomoże. Wszyscy się ze mną zgadzają?

– Lepiej sprawdzić – powiedział Delion. – Trzeba wykorzystać wszystkie możliwości.

– Tak – zgodził się Dane. – Też jestem tego zdania.

Podczas gdy Savich przeszukiwał bazę, detektyw Flynn rozsiadł się na krześle, splótł przed sobą ręce, obok jego nogi leżała piłka do koszykówki.

– Nie rozumiem, dlaczego tak po prostu zniknęła – zastanawiał się. – Przez swoje głupie postępowanie odciąga nas od naprawdę ważnej sprawy. Chciałbym się z nią rozprawić, jak ją złapiemy.

– Myślicie, że wróciła do San Francisco? – zapytała Sherlock. – I ukryła się wśród bezdomnych?

Dane pokręcił głową.

– Nie. Nie wydaje mi się też, żeby wróciła do domu, gdziekolwiek on jest.

– Więc gdzie może być? – zapytał Flynn, pociągając łyk ohydnej kawy. Telefon na jego biurku zadzwonił.

– Detektyw Flynn, słucham – burknął do słuchawki. Zapisał coś na kartce. Kiedy odłożył słuchawkę, uśmiechnął się szeroko.

– Czy to nie szczęśliwy zbieg okoliczności? Nasza dziewczyna zabrała się autostopem z kierowcą ciężarówki. Powiedział, że zawsze słucha policyjnych komunikatów na CB. Kiedy usłyszał rysopis, od razu wiedział, że chodzi o dziewczynę, którą podwoził.

– A dokąd? – zapytała Sherlock.

– Do hrabstwa Ventura.

– Jasna cholera – powiedział Dane. – Pojechała zobaczyć się z kapitanem DeLoachem.

– Ale dlaczego tak po prostu uciekła? – zastanawiał się Flynn.

– Zapytam, kiedy już ją skuję – obiecał Dane.

– A ja dostarczę kajdanki – dodał Delion.

– Ja też dam jej popalić – zapowiedział Flynn.

W tej samej chwili MAX dał sygnał. Savich spojrzał na ekran i uśmiechnął się.

– Właśnie dowiedziałem się, kim ona jest – powiedział, po czym odłożył laptopa, wstał i przeciągnął się. – Po południu będziemy nad jeziorem Niedźwiedzim.

Rozdział 30

Najpierw usłyszała tylko odgłos lekkiego chrapania kapitana DeLoacha. Po chwili obok wózka kapitana dał się słyszeć męski głos, mówił bardzo cicho.

– Obudź się, staruszku. No już, nie ociągaj się. To ja, Weldon, jestem tutaj, by upewnić się, że już po wszystkim, przynajmniej dla ciebie. No dalej, stary potworze, obudź się. Mam zamiar wymierzyć jedyną sprawiedliwość, jaka może cię na tym świecie dosięgnąć, i chcę, żebyś był tego świadomy.

Starzec wzdrygnął się, odchrząknął, podniósł głowę i szepnął:

– Weldon, jak tu wszedłeś? Wokół kręci się mnóstwo gliniarzy, pilnują mnie. A ciebie szuka FBI. Lepiej uciekaj, póki możesz. Wszedłeś tu przez drzwi balkonowe? Przecież zawsze są zamknięte.

– Ty stary głupcze, przecież mam do nich klucz. Nikt mnie nie widział, a już na pewno nie ten glina, który bajeruje Velvet w recepcji. Ani ten drugi, który zamiast cię pilnować, pali papierosa na parkingu. Jest ich tylko dwóch, staruszku. Nareszcie nadszedł twój czas. Przez ponad trzydzieści lat grałeś wszystkim na nosie. Teraz to się skończy. Nikogo więcej nie zwiedziesz. Teraz sprawiedliwości stanie się zadość.

– Myślisz, że tym razem sobie poradzisz, skoro ostatnio dwa razy nie dałeś rady, mięczaku?

– Próbowałem cię przestraszyć, a nie zabić, ty nędzna kreaturo. Nie myślałem, że będę musiał cię zabić. Czy twój mózg zupełnie wyparował, że nie możesz tego pojąć? Ale tym razem zamierzam cię zabić. A wszystkie twoje pogróżki zabierzesz ze sobą do grobu. Miałem nadzieję, że po ostatnim upadku umrzesz, ale nadal jesteś dość wytrzymały, prawda? Dlaczego jeszcze nie spełniłeś swojej groźby?

Kapitan DeLoach uśmiechnął się szeroko.

– No jasne, że jestem wytrzymały, czego nie można powiedzieć o tobie, nędzny mały skunksie. Nic nie powiedziałem, bo chciałem cię trochę pomęczyć, chłopcze. Żebyś zastanawiał się, martwił, kiedy bomba wybuchnie. Grożenie ojcu, próba przestraszenia go tak, że nieomal umarł ze strachu, to nic miłego, wiesz? I zostawiłeś mnie tam samego na podłodze z krwawiącą głową.

– Zamknij się i przestań się nade mną znęcać, staruchu, dość już tego.

– Wciąż jestem twoim ojcem, jedynym, jakiego masz, ty cholerny tchórzu. Jezu, i pomyśleć, że jesteś częścią mnie. Twoja matka była wątła i ciągle marudziła, zupełnie jak ty. W końcu umarła, i zostaliśmy tylko ja i ty, ale nie byłeś silny, nie byłeś prawdziwym mężczyzną, byłeś zupełnie jak ona. Potem dorosłeś i po skończeniu szkoły wyjechałeś, miałeś nadzieję, że się ode mnie uwolnisz. Miałem cię dosyć i ucieszyłem się, kiedy zniknąłeś.

Ale miałem cię na oku, chłopcze. W końcu byłeś jedynym, który wiedział. I chciałem upewnić się, że nikomu nie powiesz. A teraz chcesz zabić własnego ojca.

– Zamknij się! Niech cię szlag! Dość już gróźb i kłamstw. Poślę cię do piekła, gdzie twoje miejsce.

Weldon milczał przez chwilę, po czym powiedział:

– Nie mogę tylko uwierzyć w to, że tak długo wytrzymałeś. Sięgnął do kieszeni.

– Nie, Weldon, nie zrobisz krzywdy ojcu. Trzymaj się od niego z daleka – powiedziała Nick.

Weldon DeLoach wzdrygnął się, przerażony i zaskoczony, patrząc na wycelowany w siebie pistolet, trzymany w dłoni przez bezdomną kobietę, którą widział w telewizji. Co ona tu, u diabła, robi? Powoli wyprostował się i cofnął o krok.

Staruszek roześmiał się, zacierając pokrzywione przez artretyzm dłonie.

– To mój osobisty ochroniarz, Weldon. Myślałeś, że było tylko tamtych dwóch gliniarzy. A tu takie zaskoczenie. Jest jeszcze ona, tutaj, w moim pokoju. No i co ty na to? Co tak stoisz, Weldon? Salutuj jej! Ona jest agentką FBI.

Weldon kopnął wózek, nie trafił i zawył z bólu.

– Ty durniu, ona nie jest gliną. To bezdomna kobieta, która przypadkiem widziała rzeczy, które mogą zagrażać mordercy.

– Widziała coś, czego nie powinna była widzieć, Weldon?

– Mordercę zaraz po tym, jak zabił księdza w San Francisco.