Выбрать главу

– Kapitanie DeLoach – spytała – czy udaje pan, że ma sklerozę? Czy to wszystko to tylko skomplikowana szarada?

– Ja, sklerozę? – zdziwił się starzec. – Hej, czy my się gdzieś nie spotkaliśmy? Jesteś taka słodziutka. Moja żona wyglądała identycznie. Te chochliki w oczach i te cudowne włosy, czerwone jak krew, można powiedzieć.

– Tak – powiedziała powoli Sherlock. – Przypuszczam, że mogły się panu z tym skojarzyć, ale nie każdy tak właśnie by powiedział. A teraz, proszę się przyznać, kapitanie, robi nam pan kawał, tak? Przecież doskonale pan wie, kim jestem. Po prostu pan udawał, odgrywał farsę.

Nic nie powiedział.

– Jak miała na imię pana żona? – zapytała Sherlock.

– Marie. Na imię miała Marie, francuskie imię Matki Boskiej, zawsze mnie to śmieszyło, zwłaszcza wtedy kiedy wracałem do domu, a w zagłębieniach moich dłoni wciąż była krew. Wyglądały jak siatka dróg na mapie.

– Wiem, że był pan szeryfem – powiedział Dane. – Ale dlaczego tak często miał pan krew na rękach?

– Nie tylko na rękach, agencie. Zazwyczaj było dużo krwi, tyle że płynęła jak rwąca rzeka. Nieważne, jak mocno szorowałem, i tak nie mogłem wszystkiego zmyć. Pewnego dnia przyjrzałem się swoim dłoniom i zrozumiałem, że to lubię. To mi zawsze przypominało, jak dobrze się przy tym bawiłem.

Nick podeszła do wózka, nachyliła się, zacisnęła dłonie na kołach i spojrzała mu prosto w oczy.

– Zabijał pan ludzi, prawda?

– Oczywiście, młoda damo. Byłem szeryfem.

– Nie, nie jako szeryf. Zabijał pan ludzi. Lubił to pan. Lubił pan oglądać resztki ich krwi na swoich dłoniach. I uchodziło to panu na sucho. A Weldon nie chciał, aby pan o tym opowiedział światu, tak?

– Pierwszorzędny strzał! Oczywiście, że wykręciłem się od kary. Może jestem stary, ale nie głupi. To było łatwe. Raz nawet mieli mój portret, ale nie doprowadziło ich to do mnie. Taki byłem dobry. – Podniósł rękę i pstryknął swoimi kościstymi palcami. – Mam osiemdziesiąt siedem lat. Myślicie, że teraz obchodzi mnie, czy ktoś się o tym dowie? Do diabła, zasługuję na uwagę i uznanie za to, co zrobiłem. Co mi zrobią? Wsadzą do więzienia? Skażą mnie na karę śmierci? Ja już jestem skazany na śmierć, pluję krwią, czekam na śmierć. Nie to, żeby była jakaś szansa dla człowieka w moim wieku i z rakiem. Myślicie, że mam sklerozę. Posłuchajcie tego. – I starzec znów zaczął nucić „Eleanor Rugby”, zobaczywszy przerażenie na ich twarzach, roześmiał się.

– A Weldon nie chciał, żeby pan komukolwiek o tym opowiadał, tak? – zapytała Nick.

– Nie, twierdził, że wtedy wszystko się zawali. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego tata jest seryjnym mordercą. Weldon zawsze się mnie bał, był przerażony, kiedy odkrył, co robiłem, ale zachował milczenie, szczególnie po tym, jak mu powiedziałem, że przybiję go do góry nogami do drzewa i żywcem obedrę ze skóry jeśli komukolwiek o tym powie. Nie powiedział.

– Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy byłem w wydziale zabójstw w San Francisco, zaraz po tym, jak mój brat został zamordowany – powiedział Dane – inspektor Delion powiedział, że pocisk z broni, z której został zastrzelony mój brat, pochodził prawdopodobnie z takiej samej, jakiej używał Zodiak.

Kapitan DeLoach ponownie roześmiał się, gwiżdżąc przez zęby tym razem jakąś nieznaną melodię.

– Jestem pod wrażeniem, agencie. Kiedyś o tym czytałem i naprawdę wzbudziło to mój podziw. Chciałem być lepszy od niego. Przynajmniej mogłem użyć tego samego typu broni, którego on używał. Świetna broń, mój JC Higgins, model osiemdziesiąt.

Kapitan DeLoach westchnął, zacierając swoje stare dłonie.

– Nie, nie byłem Zodiakiem. Działałem w sposób odrobinę mniej skomplikowany niż Zodiak. Ale podobał mi się jego styl. Czy to nie frajda? I jakie ryzyko. Media zawsze potrafią wyczuć smaczny kąsek. Może gdybym więcej mówił o tym, co zrobiłem, też byłbym sławny.

Starzec zmarszczył brwi, spojrzał gdzieś daleko przed siebie i powiedział:

– Myślicie, że on jeszcze żyje? Może jest w domu opieki, tak jak ja. Może nawet jest tu, jak myślicie?

Nikt nic nie powiedział, czekali. Kapitan DeLoach dalej nucił, po czym stanowczo oświadczył:

– Wasz zabójca nie użył mojego pistoletu. Nie, mój jest dobrze ukryty i z przyjemnością powiem wam gdzie. – Szeroko się do nich uśmiechnął.

– Weldon wie, musi wiedzieć – mruknął Dane.

– Niech pan nam powie, dlaczego syn próbował pana zabić – po raz trzeci zapytał Savich.

Starzec roześmiał się, cmokając ustami i znów zaczął śpiewać.

Nick zbliżyła się i rzuciła mu prosto w twarz:

– Ocaliłam panu życie. Jest mi pan coś winien. Proszę powiedzieć nam prawdę.

Kapitan DeLoach posłał jej promienny uśmiech i podniósł swoje żylaste stare ręce, lekko dotykając opuszkami palców jej policzka.

– Taki gładki. Naprawdę chcesz to wiedzieć, dziewczynko? Tak, myślę, że jestem ci coś winien. Weldon chciał chronić swojego chłopca.

– Swojego chłopca? – powtórzył Dane. – Weldon ma syna?

– Oczywiście. Gdy był mały, Weldon nie pozwolił mi być blisko niego, ale później przyjechał tu mnie poznać. Dobrze się nim zaopiekowałem, prawda? Przekazałem mu całą istotę, a teraz proszę bardzo, poszedł w ślady dziadka. Weldon chciał chronić swojego chłopca, nie chciał widzieć go na dnie, nękanego przez media.

– Kim jest jego chłopiec? – zapytał Savich.

– To ty jesteś z FBI, synu, znalezienie go to twoja robota. Nie będę ci ułatwiał zadania. – Zaczął kaszleć, plując krwią.

– Nie będę panu salutować. – powiedziała Sherlock. Kapitan DeLoach przekrzywił głowę na bok.

– No cóż, w końcu jesteś tylko dziewczyną, skoro mowa o ważnych rzeczach.

– I chcę powiedzieć, że jest pan złym, starym człowiekiem.

– O tak – przyznał – rzeczywiście jestem. Mam osiemdziesiąt siedem lat i naprawdę nieźle się ustawiłem. Czyż życie nie jest okrutne?

Gdy dotarli do szpitala w Ventura, zobaczyli, że Weldon nie wyglądał zbyt dobrze. Był blady, wciąż czuł ból i wiedział, że bomba wybuchła. Wiedział, że wszystko, z czym walczył, było już za nim, skończone. Dane lekko dotknął ramienia Weldona.

– Bardzo mi przykro, Weldon. Wszystkim nam jest przykro.

– Ten żałosny starzec wam powiedział? – zapytał Weldon grobowym głosem.

– Tak, pana ojciec w końcu dał się przekonać, żeby opowiedzieć nam wszystko. Poprosiłem, by mówił bez zbędnych aluzji i niedomówień. On naprawdę jest szalony. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, że ma sklerozę, ale wszystkich pozostałych udało mu się ogłupić. Jest doskonałym aktorem – powiedział Savich.

– Był szalony, odkąd pamiętam. A więc w końcu się przyznał. Nie wiedziałem, czy kiedyś się na to zdobędzie.

– Ile miał pan lat, gdy odkrył pan jego tajemnicę? – zapytała Sherlock.

– Dziesięć. Pewnej nocy nie mogłem spać, on wyszedł wczesnym wieczorem, prawdopodobnie po tym, jak ktoś do niego zadzwonił. Czekałem, aż wróci. Zobaczyłem, jak wjeżdża do garażu. Słyszałem, jak otwierają się kuchenne drzwi. Chciałem iść do niego, ale coś mnie zatrzymało, coś, co przerażało mnie w nim jeszcze przez długi czas. Stałem w salonie, ukryty za ulubionymi firankami mojej mamy. Usłyszałem, jak nadchodzi i gwiżdże. Przeczołgałem się do kuchni. Zobaczyłem jego ubranie, jego dłonie – cały był zakrwawiony. Mnóstwo krwi. Im dłużej patrzyłem, tym ta krew stawała się ciemniejsza, prawie czarna. Jego koszula była sztywna od krwi. W pierwszej chwili byłem przerażony, myślałem, że to on krwawi. Wkrótce okazało się, że nie.

Parzyłem, jak szoruje ręce w kuchennym zlewie, jak się rozbiera, zwija swoje zakrwawione ubrania i wkłada je do worka. Widać, że miał w tym doświadczenie, jakby wcześniej robił to wiele razy. Ani na chwilę nie przestał gwizdać. Widziałem, jak wziął pakunek z zakrwawionymi ubraniami na podwórko. Odszedł sześć kroków od wielkiego wiązu, wykopał dół i wrzucił do niego pakunek. Było tam może z pół tuzina innych. Potem przysypał wszystko ziemią. Nawet przez chwilę nie przestał gwizdać.