Pochylił się i wyszeptał do jej ucha:
– Już za późno, moja droga.
– Przyprowadź ją tutaj, Dwight.
Zaciągnął ją powrotem tam, gdzie stała Albia, wyglądająca niewzruszenie i elegancko, wciąż trzymająca pistolet.
– Mój Boże, Nicolo, jesteś niegrzeczną dziewczynką, prawda? Bardzo starałaś się wszystko zepsuć, ale sama rozumiesz, że nie mogę więcej na to pozwolić.
Mężczyzna poluzował uścisk. Powoli odwrócił ją twarzą do siebie. Był starszy, jego twarz była poryta bruzdami, jakby przez lata przebywał na słońcu. Pięścią chwycił jej podbródek i podniósł jej twarz.
– Jesteś bardzo ładna. Zawsze tak uważałem, ale niezbyt mądra, pomimo tych wszystkich dyplomów, które masz. Ale wiesz co, kochanie? Miałaś szczęście, wielkie szczęście. Zawsze uważałem, że szczęście jest w życiu ważniejsze niż rozum.
Nick podniosła wzrok i spojrzała na niego.
– Jesteś tym facetem, który próbował mnie zabić.
– Cóż, owszem, i wstyd mi, że się nie udało. Albia była na mnie za to bardzo zła.
– Oczywiście, że byłam zła. Wiesz, Nicolo, masz więcej szczęścia, niż na to zasługujesz. Biedna mała Cleo, nie miała go tyle. Także wtedy, kiedy jej koniec był już bliski. Pod koniec wyglądała naprawdę staro. John twierdził, że uwielbiał jej dotykać, jej skóra była taka miękka, ale później zauważył, że starzeje się i jej skóra staje się szorstka.
– Myślałem, że trzyma się całkiem nieźle – powiedział Dwight.
Albia roześmiała się.
– John jest bardzo wybredny. Powiedział mi, że uwielbia dotykać Nicolę, że jej skóra jest tak bardzo delikatna. Modlił się, żeby na długo taka pozostała.
Nick szarpnęła się, poczuła, jak dłoń Dwighta zaciska się na jej ramieniu.
– Nawet nie myśl o wzywaniu pomocy, kochana, to pomieszczenie jest dźwiękoszczelne, tak samo jak gabinet senatora. Nikt cię nie usłyszy.
– To od początku byłaś ty, Albio, od samego początku – wyszeptała Nick.
– Tak, kochanie. Powiedzieć ci coś? Jesteś skończona, Nicolo, zupełnie skończona. Dwight dopilnuje, żeby nie znalazł cię żaden pies myśliwski. Wpędziłaś mnie w niezłe kłopoty, ale koniec z tym. Rzeczywiście, dobrze się złożyło, że Dwight czekał, aż otworzysz ten panel. To się nazywa szczęście, przynajmniej dla mnie.
Nick znała już smak strachu, ale to było coś więcej. To paraliżowało jej umysł, sprawiało, że się trzęsła. Nie chciała umierać.
Nie mogła się obronić, nie miała broni, nic. Gdyby miała przy sobie pistolet Dane'a. Ale przecież stał nad nią Dwight, gotów znowu ją chwycić, jeżeli spróbowałaby się poruszyć.
Niewiele myśląc, zaczęła głośno krzyczeć, pięścią uderzyła z całej siły Dwighta w brzuch, usiłując się uwolnić.
– Dość tego – powiedziała Albia i rękojeścią pistoletu uderzyła ją w tył głowy. Nick zobaczyła tylko mroczki przed oczami, natychmiast straciła przytomność i osunęła się na podłogę.
Rozdział 38
Kiedy mówiła pani, że wróci senator, pani Mazer? – Właściwie, już powinien tu być, agentko Sherlock. Zastanawiam się, czy może wszedł tajnym wejściem? Sherlock osłupiała.
– Jakim tajnym wejściem? – Nie czekając na odpowiedź, błyskawicznie okrążyła biurko pani Mazer i nacisnęła klamkę, ale bezskutecznie. Drzwi były zamknięte.
– Blokują się automatycznie, kiedy ktoś je zamknie od środka – powiedziała pani Mazer, wstając, zaniepokojona. – Parę lat temu jeden z dziennikarzy chciał tu wtargnąć na siłę, więc senator zdecydował się na automatyczny zamek. Co się dzieje, agentko Sherlock? Mój Boże, chodzi o doktor Campion?
Sherlock zaczęła pukać w drzwi, wołając Nick.
– Proszę. – Pani Mazer podała Sherlock klucz. Sherlock przekręciła klucz w zamku i cicho otworzyła drzwi. W gabinecie nikogo nie było.
– Gdzie jest to tajne wejście? Szybko, pani Mazer.
– Za tylną ścianą.
Sherlock błyskawicznie wyciągnęła pistolet i krzyknęła do pani Mazer:
– Proszę wezwać policję. Proszę powiedzieć im, że senator Rothman ma doktor Campion. Szybko!
Po chwili Sherlock znalazła niewielki przycisk, wbudowany płasko w ścianę. Kiedy go przycisnęła, drzwi łagodnie otworzyły się. Weszła do ciemnego korytarza, którego ściany pokryte były dębową boazerią, a podłoga wyłożona wykładziną, na której leżały dwa niewielkie tureckie chodniki. Przystanęła, nasłuchując. Wydawało jej się, że coś słyszy, jakiś ruch, oddech.
Powoli weszła w mrok. Korytarz skręcił raz, potem skończył się. Nie miał więcej niż dwa metry długości. Dostrzegła wąską windę, jej srebrne drzwi były ledwie widoczne w mglistym świetle.
Usłyszała cichy szmer pracującej windy. Zwoził Nick na dół. Ale Sherlock nie miała pojęcia, gdzie jest wejście do windy. Znowu nacisnęła przycisk, i jeszcze raz.
W tym czasie wyciągnęła swój telefon komórkowy i zadzwoniła do Dillona. Odebrał natychmiast.
– Tak?
– Dillon, szybko do biura Rothmana. On ma Nick. To nie Albia. Boże, pospiesz się…
Drzwi windy otworzyły się gładko i powoli, wtedy wskoczyła do środka i nacisnęła jedyny znajdujący się tam guzik. Połączenie z Dillonem zostało zerwane. Komórka nie działała w windzie. Ale podała mu wystarczająco dużo informacji. Za parę minut będzie tu cała policja Chicago.
Drzwi otworzyły się, a ona powoli wyszła z windy, trzymając przed sobą rewolwer. Znalazła się w ciemności podziemia. Usłyszała cichy szmer otaczających ją urządzeń. Przystanęła na chwilę, nasłuchując. Gdzie on mógł być? Jak duże mogło być to cholerne podziemie? Może miał nadzieję, że wyprowadzi stąd Nick przez nikogo niezauważony? Wszędzie było pełno dziennikarzy.
Sherlock na chwilę zastygła w bezruchu, ale nie słyszała niczego, oprócz dźwięku maszyn pracujących wokół niej.
Uderzona lufą pistoletu, upadła na podłogę, a jej rewolwer upadł na beton.
Kiedy otworzyła oczy, w pierwszej chwili poczuła okropny ból głowy. Po chwili Nick przypomniała sobie, że Albia uderzyła ją kolbą pistoletu. Próbowała podnieść rękę, ale nie była w stanie.
Usłyszała odgłos silnika, bardzo głośny, ale to nie miało żadnego sensu. Zdała sobie sprawę, że była przywiązana do krzesła, jej ramiona i kostki były bardzo ciasno związane. Ból głowy był tak silny, że przyprawiał ją o mdłości. Zaczęła więc przełykać ślinę, aż nieomal zwymiotowała. Usłyszała jęk, ktoś oprócz niej tu był.
Podniosła oczy. Była w niewielkim, ciasnym pomieszczeniu, zawalonym drewnem. Spojrzała w lewo. Zobaczyła Sherlock również przywiązaną do krzesła, z głową opadającą bezwładnie na piersi. Pomieszczenie zakołysało się. Ruszyło. Zrozumiała, że są na łodzi, która porusza się szybko, a jej silnik głośno pracuje. Poczuła zapach wody i paliwa, usłyszała ryk potężnego silnika i poczuła, jak łódź odbija się od fal i tnie wodę.
– Sherlock, obudź się. Sherlock? Proszę, obudź się, dasz radę.
Chwila ciszy, a po chwili…
– Nick?
– Tak, nic mi nie jest. Tylko boli mnie głowa. Przykro mi, że ciebie też złapał.
Sherlock pozbierała się, zamknęła oczy i próbowała zmusić mózg do pracy.
– Nick, nic mi nie będzie, tylko daj mi chwilę.
Łódź szarpnęła i krzesło Nick omal się nie przewróciło.
– Jesteśmy na łodzi i poruszamy się z dużą prędkością – powiedziała.
– Tak. Czuję to. Przykro mi, że dałam się złapać, Nick. Przynajmniej wcześniej udało mi się zadzwonić do Dillona. Cała policja z Chicago będzie nas szukać, możesz być tego pewna.
– Jesteśmy na łodzi Johna. Płynęłam nią wcześniej parę razy.
To wielki, dwudziestometrowy jacht. Jest naprawdę szybki, Sherlock. John kiedyś chwalił się, że wyciąga dwadzieścia jeden węzłów.