Выбрать главу
***

Opis Powszechnej Faktorii Handlowej byłby niepełny, gdybym nie wspomniał o Małej. Była to Murzynka, nastolatka, żyjąca razem z nami. Znaleźliśmy ją w sposób tak dziwaczny, jak to tylko możliwe, niespełna rok wcześniej.

Wyprawy myśliwskie zabierały nam niewiele czasu, nie dłużej jak dwa tygodnie, i to nieczęsto. Liczne nasze wypady miały inny handlowy cel, przynoszący więcej korzyści niż kość słoniowa, i kosztem mniejszego wysiłku. Mieliśmy w stolicy kontakty z kilkoma grupami skupiającymi wyroby sztuki wudu, zainteresowanymi statuetkami i rzeźbami, po które wyprawialiśmy się do najodleglejszych wiosek, by tam targować się o zupełnie nieprawdopodobne ceny, a następnie sprzedawać nasze łupy za niebotyczne kwoty. W trakcie jednej z takich wypraw dotarliśmy bardzo daleko na północ, do wsi położonej w pobliżu granicy z Republiką Środkowoafrykańską. Tu zwróciliśmy uwagę na Małą, która ignorowała nas.

Na pierwszy rzut oka wzięliśmy ją za białą, tak jasną miała skórę. Przyjrzeliśmy się jej bliżej, mimo jej wściekłego wzroku, i prawda wyszła na jaw. Była Murzynką o białej skórze. Miała afrykańskie rysy, ruchy, włosy i zachowanie. Tylko jej skóra miała ten dziwny śródziemnomorski odcień. Była Mulatką lub córką Mulata, miała jedną czwartą białej krwi: wnuczka kolonisty, który zaspokoił swoje żądze ze służącą, albo zakonnicy, która nie wytrzymała podczas pełni księżyca, to już na zawsze pozostanie tajemnicą.

Naczelnik wioski, który sprzedawał nam właśnie zestaw drewnianych posążków, zaproponował, by dołączyć ją do towaru i wliczyć w cenę. Jak zrozumieliśmy, dziewczynka nie była akceptowana przez inne dzieci, a jej trudny charakter był przyczyną ciągłych sprzeczek i bałaganu przez okrągły dzień. Kupiliśmy więc Małą i wyruszyła wraz z nami w drogę do faktorii. Przypominam ją sobie z tego okresu jako niezbyt uprzejmą dziewczynkę, z twarzą wiecznie wykrzywioną grymasem, zbyt dużą na swój wiek, wyrośniętą, z odstającą pupą, zbyt prostymi nogami i stopami nieproporcjonalnymi do wzrostu.

Potrzebowała sporo czasu, by się przyzwyczaić, i przeszła wiele kryzysów i okresów zamknięcia w sobie. Później pomału zdała sobie sprawę, że jesteśmy sympatyczni, że wygłupiamy się jak dzieci, że życie z nami jest wygodne i że ją lubimy. Uspokoiła się więc i zaczęła się starać, by być użyteczną. W ciągu kilku miesięcy, pod kierunkiem Paula, który ją sobie upodobał, stała się kompetentną kucharką i dostąpiła zaszczytu ponoszenia pełnej odpowiedzialności za nasz stół. Nauczyła się języka Kuju z niebywałą szybkością, podobnie jak gotowania ulubionych dań Paula, i potrafiła nawet powiedzieć parę słów łamaną francuszczyzną.

Do pomocy dałem jej małego Kuju, który, choć nikt go o nic nie prosił, przyszedł i zamieszkał u nas. Nazywał się Octave, dla Paula i przyjaciół – Tatave. Był miejscowym przygłupem. Jako taki nie był wprawdzie wypędzony z wioski, ale żył poza społecznością. W przeciwieństwie do innych Kuju był mały i bardzo gruby. Pośrodku jego okrągłej makówki, na której czubku rosło trochę króciutkich kędzierzawych włosów, błyszczało dwoje wielkich wiecznie zdziwionych oczu. Był leniwy, nawet flegmatyczny, i całą swoją energię poświęcał na wyszukiwanie pożywienia i jego przeżuwanie. Tatave był w naszej faktorii uosobieniem dobrego humoru. Wystarczyło, że się pojawił, nadzwyczaj powolny, z ogromnym brzuchem wypiętym do przodu, z nieodłącznym uśmiechem na ustach, by każdy miał ochotę się śmiać.

Nie wiem, dlaczego ludzie Kuju uznali go za kretyna. Zawsze wydawał mi się raczej sprytny, a jego zachowanie sensowne. Mała nie pozwalała mu wymigiwać się od roboty i przez cały dzień wieszała na nim psy. Trzeba przyznać, że jego specjalnością było sypianie w naszych hamakach lub w fotelu. Kiedy ktoś siadał na nim przez nieuwagę, otrząsał się w milczeniu, schodził bez pośpiechu i wyruszał na poszukiwanie nowego legowiska, przejawiając najwyższą obojętność. Krótko mówiąc, podobnie jak wszyscy pozostali w tym hangarze nad wodą, Tatave był człowiekiem dosyć niecodziennym.

W Afryce tragedie zapominane są równie szybko, jak intensywnie były przeżywane. Nocna zabawa zmyła wszelkie ślady żałoby. Jak tu pozostawać w napięciu wobec ogromu zielonej wody u naszych stóp, wobec odblasków słońca na rzece, w przyjemnym jeszcze cieple wczesnego poranka?

W dole pod tarasem, na którym jedliśmy śniadanie, pięciu ludzi Kuju, naszych regularnych pracowników, oraz dziesiątka leniwych chłopców rozładowywali naszą pirogę: przenosili worki i skrzynie z towarami przywiezionymi z Kinszasy i Brazzaville.

– Ale przecież taki słoniowy kieł ma jakieś rozmiary – denerwował się Paulo. – Dobrze widziałaś? Powiedz no, był taki jak ten stół, czy większy?

– Wielki! Wielki! Większy! – powtarzała Mała wywracając oczami, ubrana jedynie w różową przepaskę zawiązaną dookoła bioder.

– On wieeeelki! – krzyknęła rozciągając ręce.

– A kieł? Widziałaś kieł?

Mała miała gdzieś kieł i ciężar kości słoniowej. Potrafiła myśleć jedynie o ogromnej przerażającej górze, którą zobaczyła. Żeby dać nam jakieś wyobrażenie, mogła tylko rozłożyć maksymalnie ręce, podnieść oczy do nieba i mnożyć przerażone grymasy. Potwór wielki jak dom. A może większy!

– Taaaak! Wielki! Ja bać się, biec szybko, szybko. Bebe biec. Też bać się.

Bebe, jej mały piesek, był małym kundlem o żółtej sierści, który wszędzie za nią łaził z miną winowajcy. Podskakiwał wokół swojej pani, robiąc wrażenie jeszcze bardziej przerażonego niż ona, która teraz tupała z podniesionymi obiema rękami. Trudno było nie widzieć jej małych, spiczastych piersi o ładnym okrągłym kształcie i jędrnym wyglądzie, którymi w ten sposób potrząsała przed naszym nosem.

Mała robiła się ładna.

– Dość już tego – warknął Paulo. – Schowaj swoje cycki, nie pokazuj ich tak! Nie, żeby były brzydkie, ale moglibyśmy…

Wyciągnął nieznacznie rękę w kierunku jednego ze wzgórków, żeby go uszczypnąć. Mała oburzona uskoczyła w tył i naturalnie zaczęła wrzeszczeć i podskakiwać jeszcze bardziej.

– No, moja śliczna… już dobrze, już… Spokojnie, moja piękna…

– Ty niedobry! Ty, stary niedobry! Nieładny!

Paulo pospiesznie zniknął, by po chwili wrócić z paczką prezentów dla Małej. Podczas naszego wypadu do Kinszasy i Brazzaville, żeby załatwić interesy, zakupy i zafundować sobie porządną kąpiel w nowoczesności, pomyśleliśmy oczywiście i o tym, żeby przywieźć jej parę drobiazgów.

Paulo wyciągnął długą bawełnianą jaskrawozieloną koszulkę z nadrukiem w postaci kaczora Donalda, wielką spinkę do włosów i plastikową bransoletkę w tym samym odblaskowym zielonym kolorze.

– No, lepiej to włóż, bo już nas denerwujesz!

Mała zastygła bez ruchu. Śliczny radosny uśmiech rozjaśnił jej twarz. Popatrzyła na nas po kolei błyszczącymi z zadowolenia oczami i burknęła:

– Zgoda. Ja założyć koszulka.

– Oczywiście, malutka. Jak się jest panienką, nie lata się z piersiami na wierzchu; to dobre dla dzieci, nie dla młodych dziewcząt!

***

Wszyscy staraliśmy się wpoić Małej podstawowe zasady przyzwoitości. W ciągu paru miesięcy mała niezgrabna dziewczynka przemieniła się w dużą nastolatkę, a później, w ciąga ostatnich tygodni, w urodziwą roześmianą dziewczynę i muszę przyznać, o całkiem ponętnych kształtach.

Nie wiedziałem, czy jest to niemoralne, jak mawiał Paulo, który nigdy nie wydawał mi się mistrzem, jeśli chodzi o dziewczyny. Było jednak pewne, że obecność wspomnianych wdzięków powodowała zaburzenia w naszym męskim towarzystwie w sposób całkiem naturalny. Mała protegowana czy nie, młodsza siostrzyczka czy nie, kiedy coś jest ładne, to się na to patrzy. A Mała, ta spryciara, szybko zdała sobie z tego sprawę. Wystarczyło pełne podziwu gwizdnięcie, tak w żartach, i parę komplementów, by zrozumiała, że wszystkie te krągłości były powodem nowego rodzaju względów.