Odpowiedź Rye' a upewniła ją, że Lassiter miał rację co do jego humoru. Kiedy odgłos kroków i przekleństw ucichł za frontowymi drzwiami, wyjrzała ukradkiem z sypialni i nie widząc nikogo w pobliżu opuściła ją w pośpiechu. W drzwiach do salonu o mało nie zderzyła się z wysoką, szczupłą kobietą o włosach koloru świeżo zmielonego cynamonu i figurze modelki. Zauważyła kosztowną bransoletkę z brylantami na jej ręce.
– Mój Boże – odezwała się nieznajoma, przyglądając się Lisie z ciekawością. – Od kiedy Ryan założył sobie harem?
– Ryan?
– McCall. Edward Ryan McCall Trzeci, właściciel tego rancho i paru milionów innych drobiazgów.
– Aha, jeszcze jedno imię. A co do haremu, to dobre pytanie. Myślę, że on powinien znać odpowiedź. Najlepiej niech pani zapyta go następnym razem, kiedy będzie kupował kolejną bransoletkę.
– Słucham?
– A, tutaj jesteś, Susan – odezwał się inny kobiecy głos. – Już myślałam, że porwał cię ten złotousty diabeł o srebrnych włosach.
Lisa odwróciła się i zobaczyła ciemnowłosą kobietę w eleganckim jedwabnym kombinezonie, piękną i zgrabną, idącą od strony frontowej werandy.
– Mój Boże – powiedziała, bezwiednie naśladując Susan. – Czy on rzeczywiście ma harem?
– Lassiter? – spytała szatynka. – No cóż, obawiam się, że tak. Ale musimy mu wybaczyć. W końcu on jest jedyny w swoim rodzaju, a tyle pięknych kobiet wkoło.
– Nie Lassiter. Rye. Ryan. Boss Mac. Edward Ryan McCall Trzeci – wyjaśniła Lisa.
– Opuściła pani brata Cindy – dodała sucho jej rozmówczyni.
– Kogo?
– Cindy, musisz przedstawić się tej małej hurysie, zanim przebije cię jedną z tych eleganckich szpilek do włosów – powiedziała Susan śmiejąc się. – A przy okazji, skąd pani je wzięła?
– Z Sudanu, ale to nie jest oryginalny ludowy wyrób. Zostały kupione w sklepie – odpowiedziała Lisa automatycznie, nie odrywając wzroku od wysokiej brunetki. Przy niej i przy Susan czuła się jak krótki słupek ogrodzeniowy, owinięty używanym łachmanem.
Boże, ależ one są piękne. Pasują do tego otoczenia, gdzie wszyscy znają siebie nawzajem. Powinnam była zostać na łące.
– A sposób malowania oczu pochodzi z Egiptu, sprzed jakichś trzech tysięcy lat. Sukienka jest rodzajem sari – recytowała Susan, wyliczając wszystko po kolei na palcach. – Buty tureckie. Oczy w ogóle nie są z tego świata. Wygląd trochę skandynawski z walijską cerą, a całość ma znakomite proporcje, choć wzrost trochę zbyt niski. Wysokie obcasy rozwiązałyby ten problem. Dlaczego pani ich nie nosi?
– Susan jest byłą modelką, a teraz prowadzi dom mody. Ona nie chciała być nietaktowna – wyjaśniła jej towarzyszka.
– Ja? Nietaktowna? – Susan uniosła w górę nienagannie zarysowane brwi. – Całość jest niezwykła i całkowicie fascynująca. Czy nietaktem jest dodanie, że przy wysokich obcasach efekt byłby jeszcze większy? Mogę zaproponować moje buty, ale musiałaby je pani przeciąć na pół. Boże, mogłabym popełnić morderstwo, byleby mieć tak delikatne stopy. Albo takie oczy. Czy pani włosy mają naprawdę taki platynowy kolor, czy też pani troszeczkę poprawiła odcień?
– Poprawiła? – powtórzyła Lisa, nie rozumiejąc.
– Prawdziwe! – jęknęła Susano – Chodź, zamkniemy ją w szafie, w przeciwnym razie żaden mężczyzna na mnie nie spojrzy.
Lisa nie wierzyła własnym uszom. Nie mogła wykrztusić słowa, była zbyt zdumiona tym, że taka wysoka, o takich oryginalnych włosach piękność może jej czegoś zazdrościć.
– Zacznijmy wszystko od początku – odezwała się brunetka, uśmiechając się do niej. – Jestem Cindy McCall, siostra Ryana. – Roześmiała się, widząc ulgę na twarzy Lisy. – Rozumiem, współzawodniczenie z Susan jest wystarczająco trudne, nie potrzeba już więcej konkurentek. Niestety, obawiam się, że obie zostałyście wyeliminowane z gry: Ryan już sobie kogoś znalazł, tyle że to tajemnica. Ale tu jest wielu samotnych mężczyzn, mnóstwo dobrego jedzenia i widziałam nawet trochę wina za tymi stosami piwa w lodówce. Innymi słowy- jest więcej powodów do zadowolenia niż do zmartwienia.
Lisa zamknęła oczy i stłumiła okrzyk niedowierzania, a w jej głowie odbijały się echem słowa Cindy:
"Ryan już kogoś znalazł".
– Nie uwierzyła ci – odezwała się Susano – Jak myślisz, czy ona ma jakieś imię? Może nam powie, jeżeli będziemy bardzo grzeczne?
– Jestem Lisa Johansen – odpowiedziała, uśmiechając się blado.
– A więc miałam rację co do pani skandynawskiego pochodzenia – powiedziała Susan z triumfem.
Nagle pojawił się Lassiter. Pochylił się ku Susan i powiedział coś tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć. W odpowiedzi podała mu rękę i oboje ruszyli do wyjścia.
– Przyprowadź ją z powrotem przed świtem! – zawołała za nimi Cindy.
– Czy chodzi pani o jakiś konkretny dzień? – spytał Lassiter niewinnie.
Cindy roześmiała się i potrząsnęła głową. Lisa spojrzała uważnie, ale nie ujrzała na jej twarzy cienia zazdrości.
– Pani się tym nie przejmuje? – spytała.
– Lassiterem i Susan?- Cindy wzruszyła ramionami.- Oboje są pełnoletni. Miałam tylko nadzieję, że może Ryan zwróci na Susan uwagę, ale dowiedziałam się, że nie ma na to szans, bo on jest zaangażowany gdzie indziej.
– Gdzie ona teraz jest?
– Kto?
– Ta dziewczyna Rye'a… Ryana.
– A czy pani wie o jakimś miejscu w okolicy, gdzie nie istnieje czas? – powiedziała Cindy, uśmiechając się dziwnie.
– Co takiego?
– Powiedział mi, że "ona mieszka w miejscu, gdzie nie istnieje czas". Dlatego nie mogę jej poznać, na rancho jest za dużo zegarów.
Łzy zapiekły Lisę pod powiekami, kiedy zdała sobie sprawę, że to ją Rye miał na myśli. On też wiedział, że jej miejsce jest na łące, gdzie odwiedza ją ubogi kowboj Rye.
– Ale bardzo bym chciała zobaczyć ich razem – ciągnęła Cindy z nadzieją w głosie. – Może chociaż w ten sposób dowiem się, jak to jest, jeśli ktoś kogoś pragnie dla niego samego, a nie z powodu jego konta w banku.
W jej głosie Lisa usłyszała echo wypowiedzianych kiedyś słów Rye'a: "Raz, chociaż raz w moim życiu chciałbym poczuć, że ktoś pragnie mnie jako mężczyznę. Po prostu jako mężczyznę o imieniu Rye". Wtedy nie rozumiała, co miał namyśli. Teraz już wiedziała i to sprawiło jej jeszcze większy ból. Kochała go tak, jak zawsze pragnął być kochany. Szkoda, że on nigdy w to nie uwierzy, niestety, nie jest zwyczajnym kowbojem. Jest Edwardem Ryanem McCallem III, któremu dostało się zbyt wiele pieniędzy, a za mało miłości.
– Och, niech pani patrzy, co za wspaniałe dziecko
– szepnęła Cindy.
Lisa spojrzała do tyłu i zobaczyła Jima z niemowlęciem w ramionach. Trzymał je dość niezręcznie. Najwyraźniej był bardziej obyty z końmi. Dziecko najpierw zakwiliło cicho, a po chwili wszem i wobec oznajmiło swoje niezadowolenie.
– Mogę? – spytała Lisa wyciągając ręce.
– Jest tak cholernie mały, że zawsze boję się, czy go nie uszkodzę – powiedział Jim, podając go jej ze szczerą ulgą malującą się na twarzy.
Lisa odruchowo zaczęła kołysać małego, przemawiając do niego cichym, spokojnym głosem. Tłuste paluszki sięgnęły do barwnego materiału przykrywającego jej głowę i pociągnęły go w dół. Teraz uwagę dziecka zwróciły czarne pałeczki, błyszczące wśród jasnych włosów. Wyciągnęło do nich rączki, ale okazało się, że tłuste łapki są za krótkie. Lisa szybkim ruchem wyjęła szpilki z włosów wiedząc, że musi jakoś odwrócić jego uwagę, i ukryła je w fałdach sukni. Tymczasem rozluźnione włosy zaczęły ześlizgiwać się w dół – najpierw powoli, potem coraz szybciej, aż rozpostarły się jak ciężka jedwabna kurtyna, sięgająca bioder.