– Och, zepsuł pani fryzurę. Tak mi przykro – powiedział zakłopotany Jim.
– Nic się nie stało -odparła spokojnie. – Wszystkie dzieci lubią błyszczące rzeczy.
Wzięła do ręki kosmyk swych miękkich włosów i zaczęła łaskotać nim policzki dziecka, aż roześmiało się z zadowolenia i chwyciło ją za palec. Bujała je powoli w ramionach, nucąc starą afrykańską kołysankę·
Cindy patrzyła z zachwytem na ten obraz i nie zdając sobie z tego sprawy, powiedziała półgłosem: – "Ona jest po prostu kobietą i mieszka w miejscu, gdzie nie istnieje czas".
Nagle tuż obok odezwał się jej brat: – Tak.
Lisa powoli uniosła głowę. Rye spojrzał jej w oczy, szukając w nich tego, czego najbardziej się obawiał – chciwości, ale znalazł jedynie smutek.
– A gdzież to uciekł Eddy? – zagrzmiał męski głos.
– Jest zemną, tato – zawołała Cindy w odpowiedzi.
– W takim razie dawaj go tutaj! Betty Sue i Lynette nie po to przyleciały taki kawał drogi aż z Florydy, żeby rozmawiać z. takim starcem jak ja.
Rye zacisnął zęby, odwrócił się i posłał ojcu spojrzenie, na widok którego każdy inny człowiek nie odważyłby się zrobić następnego kroku. Jednak Edward McCall II nie przejął się tym zbytnio i oplatając ramionami posągowe kształty towarzyszących mu kobiet, ruszył w stronę syna.
– No, dziewczynki, tu jest ten mój starszy syn i dziedzic, jedyna osoba na świecie, która jest jeszcze bardziej uparta niż wasz uniżony sługa. Ale nie tracę nadziei, że w końcu obdarzy mnie wnukiem i wtedy moją synową obsypię brylantami.
– Błagałam go, żeby tego nie robił – szepnęła Cindy. – Mam pomysł, przedstaw go Lisie. Może wtedy coś do niego dotrze.
– Do niego coś dotrze tylko wtedy, kiedy mu się to wbije młotkiem do głowy.
– Ryan, jak możesz! Przecież to twój ojciec. A poza tym, to nic nie pomoże. On jest tak zdesperowany, że nawet ostatnio przysyłał mi jakichś fagasów wprost do domu!
– A więc dlatego przywlokłaś tu tę, jak jej tam…
– Ja…
Rye zaklął pod nosem, kiedy ojciec ruszył naprzód, z obiema paniami przyklejonymi do jego boków. Cindy zamknęła oczy, pomodliła się w duchu i powiedziała szybko:
– Tato, chciałabym, żebyś poznał kogoś naprawdę wyjątkowego. Nazywa się Lisa Johansen i…
Głos jej zamarł, kiedy odwróciła się, żeby przedstawić ojcu Lisę. Z tyłu nie było nikogo oprócz Jima, trzymającego dziecko w ramionach.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Chociaż była pełnia księżyca i wszystko oblewała srebrzysta poświata, Rye nie odważył się pojechać na łąkę swą zwykłą ścieżką. Podążał drogą, po pojedynczych śladach kopyt, które widać było na ziemi wciąż wilgotnej po popołudniowej burzy. Skoncentrował się wyłącznie na tych śladach, nie chcąc myśleć o niczym innym – ani o swojej zażartej kłótni z ojcem, ani o cieniach pod oczami Lisy, ani o tym, co poczuł, kiedy odwrócił się i zobaczył, że zniknęła bez pożegnania.
Lato się nie skończyło, mówił do siebie w duchu.
Ona nie może jeszcze odejść.
Odgłos końskich kopyt poderwał Lisę z posłania.
Obawiała się, że Rye nie przyjedzie, chociaż wciąż miała nadzieję. Wydawało jej się, że coś słyszy za każdym razem, kiedy zapadała w płytki sen, i zrywała się z sercem walącym jak szalone. Ale tym razem nie przesłyszała się. Podbiegła do drzwi chaty.
– Lisa?
Popędziła ku niemu w świetle księżyca, nie kryjąc radości. Rye chwycił ją w ramiona, przycisnął mocno, ajej włosy obsypały go połyskliwą falą. Zdumiało go, że jej łzy są tak gorące.
– Bał!Jlll się, że nie przyjedziesz – powtarzała, śmiejąc się, płacząc i całując go jednocześnie. – Tak się bałam.
– Dlaczego uciekłaś? – dopytywał się, ale jedyną odpowiedzią były łzy, pocałunki i kurczowe obejmowanie go za szyję. – Dziecinko – wyszeptał. – Kochanie, wszystko w porządku. Wszystko już dobrze. Jestem tutaj… Jestem.
Zaniósł ją do chaty i nie wypuszczając z ramion położył się z nią na skłębionej pościeli. Zapomniał o gniewie, zapomniał o wątpliwościach, chciał tylko ją pocieszyć. Po dłuższej chwili łzy przestały płynąć i ucichł szloch, który drążył serce Rye'a jak ostry nóż.
– Prze… przepraszam – wyjąkała Lisa. – Chciałam być opanowana, ale w końcu nie wytrzymałam i… Przepraszam.
Rye uspokajał, ją delikatnie całując wargi i mokre od łez rzęsy, przytulając ją mocno do siebie, a Lisa odprężała się powoli. Zamknął oczy i oddychał jej zapachem, rozkoszował się jej ciepłem. Po chwili poczuł na szyi pocałunki i uśmiechnął się, gdyż jakiś wielki ciężar nagle spadł mu z serca.
– Czy już teraz możesz mi powiedzieć, o co chodzi? – wyszeptał, ocierając policzek o jej chłodne, jedwabiste włosy.
Potrząsnęła głową, patrząc na niego z oczami pełnymi pożądania, ale jednocześnie wciąż bliska łez.
– Już wszystko dobrze – odpowiedziała. – Jesteś tutaj.
– Ale co…?
Poczuł ciepły język przesuwający się po obrzeżu ucha i zapomniał, o co chciał przed chwilą zapytać. – Robiąc tak, możesz wplątać się w kłopoty – ostrzegł ją z uśmiechem.
– Wolałabym raczej wplątać się w twoją koszulę – wyszeptała, kładąc mu rękę na piersi.
Na chwilę zabrakło mu tchu.
– Pójdźmy na kompromis. Proponuję spodnie. Roześmiała się i ugryzła go leciutko w ucho. Kiedy pochyliła głowę w poszukiwaniu jego ust, one już czekały wygłodniałe. Zaczęła muskać je lekko wargami, przesuwać delikatnie językiem po najbardziej wrażliwych miejscach.
– Chodź do mnie – powiedział chropowatym, pełnym napięcia głosem.
Posłuchała, śmiejąc się, i zaraz poczuł gorące wargi na swoich. Całowała go coraz mocniej, tak jak się nauczyła od niego. Chciała podniecać go i zaspokajać, jeżeli pozwoli jej robić wszystko ze swoim ciałem, tak jak ona mu pozwalała. Czy on chce, żeby pieściły go jej ręce, jej usta? Czy wyczuje w jej dotyku to wszystko, czego nie potrafiła mu powiedzieć?
– Rye…?
– Pocałuj mnie jeszcze raz, tak jak przed chwilą. Nie przerywaj, tak bardzo cię potrzebuję. Szukałem cię tam, na rancho, a ciebie nie było. Nie było cię tam.
Słyszała w jego głosie gniew i zawiedzione nadzieje, że wszystko się zmieniło, zanim zdążył przygotować się na to, że w ogóle może się coś zmienić.
– Tam nie ma dla mnie miejsca – wyszeptała, całując go i nie pozwalając powiedzieć nic więcej. – Ja należę do tej łąki, gdzie jest lato i mężczyzna o imieniu Rye. Po prostu Rye…
Całowała go powoli, namiętnie, a jego ciało stawało się gorące, naprężone, spragnione. Poczuł, że jej palce odpinają guziki koszuli i zsuwają mu ją z ramion. Nie mógł powstrzymać jęku rozkoszy przy pierwszym kontakcie nagiej skóry z jej ciałem.
– Chodź, chodź bliżej. Tak bardzo cię potrzebuję. Poczuła, jak zadrżał, kiedy zamknęła delikatnie zęby na jego twardych sutkach. Potem ocierała się twarzą o jego pierś, a jej ręce ześlizgnęły się niżej i sięgnęły do klamry paska. Spojrzała w górę, milcząco pytając o zgodę. W jego wzroku błyszczała taka namiętność, że zrobiło jej się gorąco.
– Czego pragniesz? – zapytal glosem, w którym wibrowalo pożądanie.
– Rozebrać cię.
– A potem?
– Chciałabym, żeby… żeby było ci przyjemnie – odparła, przygryzając nieświadomie dolną wargę, a potem ją oblizując – Jeśli się zgodzisz.
– Mam nadzieję, że jeśli umrę, to w twoich słodkich ramionach – wyszeptał.
Ześlizgnęła się w dół jego ciała, zostawiając mu w rękach tylko pasma jedwabistych włosów. Zdjęła po kolei buty i skarpetki, a potem pieściła ciepłą skórę i twarde mięśnie, delikatnie kłując paznokciami, pocierając dłonią. Leżał spokojnie, nie ponaglał jej, gdyż pragnął tylko takich pieszczot, na które ona sama miała ochotę. Tym razem bez wahania sięgnęła po klamrę i odpięła ją. Zatrzymała się tylko po to, żeby opanować drżenie rąk.