– Nie musisz tego robić-odezwał się cicho. -Jesteś jeszcze taka niewinna. Ja to rozumiem.
– Naprawdę? – spytała, drżąc. – Pragnę cię. Chcę robić z tobą wszystko. Dzisiaj. Teraz.
Zniknęło gdzieś jej wahanie, rozbierała go dalej z niecierpliwością i oczekiwaniem.
– Dzięki tobie czuję się jak prezent pod choinkę – powiedział, śmiejąc się.
– Bo jesteś prezentem – odrzekla – tyle że… wciąż jeszcze w opakowaniu.
– To dokończ to, co zaczęłaś.
Nie było to łatwe, gdyż Lisa nie chciała odrywać się od niego nawet na chwilę, a i Rye niechętnie wypuszczał ją z objęć. W końcu powoli, z wieloma przeszkodami, udało się jej zsunąć w dół resztę ubrania i cisnęła je na bok, gdzie nie docierała poświata księżyca, sącząca się przez otwarte drzwi chaty.
Sama też zniknęła na moment w tej ciemności, a gdy wynurzyła się stamtąd, była tak samo naga jak on. Uklękła obok, a jej włosy rozsypały się złotą falą po jego ciele.
– Pamiętam, że było lato i łąka, a wszystko drżało, kiedy my drżeliśmy, kołysało się w rytm naszych westchnień. Nie było wczoraj ani jutra, nie było ciebie ani mnie, tylko słońce i to… – szepnęła i zaczęła pieścić językiem jego nagość. – Pamiętasz?
Nie był w stanie odpowiedzieć. Poddany nagłej rozkoszy, zapomniał o całym świecie, nie potrafił wydać głosu, nie znał żadnych słów, nie istniało nic oprócz ogarniającego go szczęścia. Zatracił się w jej gorących, szczodrych pocałunkach, w jej kochających uściskach, aż uzmysłowił sobie, że musi zaraz znaleźć się w niej albo skona.
– Chodź tu – wyszeptał. – Chodź tu, dziecinko. Chcę cię kochać.
Z ociąganiem, które o mało nie sprawiło, że całkiem stracił opanowanie, wypuściła go ze swych objęć ijęknęła, kiedy sięgnął do jej piersi. Do tego momentu nie uświadamiała sobie, jak bardzo' potrzebuje dotyku jego rąk.
– Bliżej – prosił, pieszcząc jej piersi, przyciągaj ąc do siebie. -Tak, chodź bliżej, jeszcze bliżej. O, tak. Uwielbiam wszystko, co twoje… Jeszcze…
Lisa zakołysała się i zagryzła wargi. Jęczała cicho, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Zatopiła się głęboko w pożerającej ją słodkiej, gwałtownej ekstazie, która zdawała się nie mieć końca. Zaczęła szlochać i wołać jego imię, nie mogąc już dłużej czekać, żeby znów poczuć go w sobie. Wchodził w nią powoli, a ona krzyknęła i objęła go mocno. Zaczęła poruszać się tym samym rytmem, by już za chwilę zatracić się całkowicie w porywających falach rozkoszy. Rye próbował wstrzymać się jeszcze, ale zdołał jedynie mocniej ścisnąć ją w objęciach i zanurzył się w niej cały, zatopił w aksamitnym, gorącym wnętrzu, usiłując zostać w niej jak najgłębiej, jak najdłużej.
W końcu Lisa uniosła głowę. Rye mruknął coś, protestując, i przytulił ją mocniej do siebie. Całowała jego ramiona, zlizywała mgiełkę potu, wsunęła twarz we włosy na jego piersi i drażniła zębami sterczące sutki. Poczuła, że Rye znów zaczął na nią napierać i było to wrażenie nie do opisania, jakby przebiegł po niej słaby prąd elektryczny. Uśmiechnął się, kiedy poczuł odpowiedź jej ciała.
– Tym razem zrobimy to bardzo powoli – odezwał się zdławionym głosem, a krew coraz mocniej pulsowała mu w żyłach. – Nie przypuszczasz nawet, jak powoli.
Chciała coś powiedzieć, ale on zaczął poruszać się w niej i wszystko inne przestało istnieć. Przylgnęła do niego i dała się prowadzić, oddając każdą pieszczotę, dzieląc z nim wszystkie wrażenia i odczucia. Czas się zatrzymał, wszystko zostało odsunięte na bok i zapomniane, zostali tylko oni, złączeni, spleceni ze sobą, nie wiedzący i bynajmniej nie chcący wiedzieć, w którym miejscu jedno z nich się kończy, a zaczyna drugie.
Lisa obudziła się, kiedy świt ledwo zaczął różowić dalekie szczyty gór. Przez chwilę przyglądała się Rye'owi, śpiącemu z wyrazem spokoju na twarzy, a potem ostrożnie, żeby go nie zbudzić, wyślizgnęła się z plątaniny koców i szybko ubrała. Włożyła kilka rzeczy do plecaka, zasznurowała go i cicho wymknęła się z chaty. Ziemię pokrywał szron, który błyszczał jeszcze intensywniej przez wiszące w jej rzęsach łzy. Był przymrozek i wiedziała, że to koniec lata, nawet jeżeli południe będzie jeszcze upalne. Osiodłała stojącego cierpliwie wałacha i poprowadziła go w stronę drogi.
Rye'a obudził ochrypły krzyk sójki. Z zamkniętymi oczami wyciągnął rękę, ale zamiast Lisy znalazł jedynie zimne koce. Wstał, podszedł do drzwi i wyjrzał na dwór. Wszystko pokrywał biały szron. Nie było śladu dziewczyny, nie widać było nigdzie dymu ogniska. Wydawało mu się, jakby coś w wyglądzie tego miejsca się zmieniło, ale w końcu uznał, że to wrażenie wywołane przez tę biel pokrywającą ziemię.
– Lisa?
Panującej wkoło ciszy nie zakłócił żaden dźwięk. – Lisa!
Przenikliwy chłód sprawił, że Rye zdał sobie wreszcie sprawę z tego, że jest nagi i cały trzęsie się z zimna. Wrócił do środka i ubrał się szybko, przez cały czas mówiąc sobie, że nie stało się nic złego, a Lisa po prostu jest gdzieś dalej na łące i dlatego go nie słyszy.
– Cholera jasna – mruknął, wciągając buty. – Już naprawdę mam dosyć tego, że ona zawsze znika, kiedy tylko się odwracam. Potrzebuję jej bardziej niż ta przeklęta łąka.
Wspomnienie minionej nocy wróciło tak nagle, że aż zrobiło mu się gorąco. Nie spotkał nigdy kobiety oddającej się tak całkowicie, pragnącej tylko jego i nie żądającej niczego w zamian.
Właśnie tyle jej dał. Po prostu nic. A ona i tak czekała na niego, biegła do niego w ciemności. Chciała jego, tylko jego. Rye'a.
Zastygł nagle podnosząc kurtkę z podłogi. Ogarnął go dziwny niepokój, który usiłował zignorować od chwili, kiedy przebudził się i okazało się, że Lisy nie ma. Dlaczego płakała w nocy? Czy może czegoś od niego oczekiwała? Ale nigdy przecież o nic nie prosiła.
A kiedy łzy przestały płynąć, kochała się z nim tak, jakby obsypał ją klejnotami.
Zdenerwowany wyszedł rozejrzeć się po łące, poszukać jakiegokolwiek śladu obecności Lisy. Mrużąc oczy powiódł wzrokiem po całej okolicy, po czym odwrócił się i wszedł z powrotem do chaty, próbując zignorować złe przeczucia.
– Równie dobrze mogę zaparzyć kawę -powiedział do siebie. – Cokolwiek teraz ona robi, to nie może potrwać długo. Jest tak zimno, a Lisa nawet nie ma porządnej kurtki. Powinna być na tyle rozsądna, żeby wziąć moją.
Już w chwili, kiedy to mówił, zdał sobie sprawę, że nigdy nie wzięłaby jego kurtki, nawet myśl o tym nie przyszłaby jej do głowy. Była przyzwyczajona do obywania się bez mnóstwa rzeczy, które większość ludzi traktowała jako niezbędne. Nagle przyszedł mu do głowy pomysł, który tak mu się spodobał, że przystanął i uśmiechnął się do siebie. Kupi jej kurtkę w kolorze jej oczu i będą razem się cieszyli, kiedy otuli ją, osłoni przed największymi zimowymi chłodami. Wciąż się uśmiechając, podszedł do ogniska i zatrzymał się w pół kroku, czując, że krew ścina mu się w żyłach.
Pod pokrywą szronu nie było paleniska, nie było rusztu ani osmolonego dzbanka, ani żadnych innych przedmiotów. Wyglądało, jakby Lisa nigdy nie grzała tu sobie rąk przy ogniu, nie częstowała głodnych przybyszów świeżo upieczonym chlebem i mocną kawą·
Odwrócił się i popatrzył na łąkę, zbyt późno zdając sobie sprawę, co w jej wyglądzie tak mu się nie podobało. Na pokrytej bielą ziemi nie było żadnych śladów, żadnego znaku, że poszła sprawdzić swoją hodowlę.