Rye popatrzył nagle na chleb, którym tak się do tej pory zajadał…
– Nie musisz się obawiać – uspokoiła go szybko. – Nie dotykałabym nawet tamtej rośliny. Ma zbyt mocne działanie. Ja używam ziół jedynie jako przypraw i do łagodzenia takich dolegliwości jak ból głowy czy żołądka.
– I na to wszystko są gdzieś tutaj odpowiednie środki? – spytał, przyglądając się łące i lasowi, jakby pierwszy raz je widział.
– Prawie wszystkie dzisiejsze lekarstwa są sporządzone ze składriików, które znała medycyna ludowa. Poza wysoko rozwiniętymi krajami, ludzie wciąż muszą polegać na zielarzach i domowych sposobach. Zresztą to bardzo dobrze pomaga na drobne niedomagania i nie kosztuje prawie nic w porównaniu z lekarstwami produkowanymi w bogatych krajach. Oczywiście, kiedy tylko jest okazja, wszystkie plemiona, choćby nie wiem jak prymitywne, szczepią dzieci przeciwko chorobom zakaźnym, a całe rodziny przemierzają setki kilometrów po bezdrożach, żeby zawieźć ciężko chorego czy rannego człowieka do szpitala.
Rye delektował się delikatnie pachnącym chlebem, zadawał następne pytania i słuchał opowiadań Lisy o egzotycznych kulturach i przeróżnych osiągnięciach prymitywnych plemion w leczeniu chorób, hodowli zwierząt czy astronomii. Jeszcze zanim skończył jeść, zaczął mieć wątpliwości, czy słowo "prymitywne" jest odpowiednim określeniem. Ona wzrastała wśród ludzi, których nie można by nazwać inaczej niż dzikimi, prymitywnymi, z epoki kamiennej, ale jednak było w niej jakieś wyrafinowanie, które nie miało nic wspólnego z wytwornymi strojami, dobrymi szkołami czy innymi znamionami nowoczesnej cywilizacji. Lisa akceptowała różnorodność natury ludzkiej z tolerancją, poczuciem humoru, zrozumieniem i inteligencją.
Im dłużej jej się przyglądał, tym bardziej upewniał się, że łaty na jej spodniach nie są modnymi ozdobami, tylko koniecznością. A gromadzenie pustych opakowań nie wynikało z ekscentrycznego zachowania się czy ulegania ekologicznym trendom – rzeczywiście znajdowała zastosowanie dla wszystkiego. Siedziała z takim wdziękiem na ziemi nie dlatego, że uprawiała yogę lub gimnastykę, ale po prostu dlatego, że tam, gdzie się wychowała, nie było krzeseł..
– Zdumiewające – szepnął do siebie.
– Też tak sądzę – powiedziała Lisa, krzywiąc się. – Ja sama nigdy nie miałam zamiaru tego próbować.
Smród sfermentowanego mleka klaczy jest nie do opisania. Przypuszczam, że kiedy zamieszkaliśmy wśród Beduinów, byłam już na tyle duża, by mieć ugruntowane poczucie smaku..
Rye zdał sobie sprawę, że usłyszała, co powiedzial i pomyślała, że to komentarz do opisywanego właśnie upodobania, jakie Beduini żywią do sfermentowanego kobylego mleka, a nie do jego własnego odkrycia, jak ona sama diametralnie różni się od wszystkich innych kobiet.
– Ja tam wolę whisky – powiedział, nie chcąc sobie nawet wyobrażać, jak coś takiego musi smakować. – A ja górskie powietrze i wodę ze strumienia.
Wiedział, że powiedziała to szczerze. On sam, mieszkający długo w gorącym, suchym klimacie Teksasu, rozumiał jej zachwyt tutejszą roślinnością i zimną, słodką wodą.
– Czas zapracować na to jedzenie – powiedział, wstając.
– Nie musisz tego robić.
– A jeżeli powiem, że lubię rąbać drzewo?
– A jeżeli powiem, że wcale ci nie wierzę?
– Wiesz, taka praca naprawdę przynosi satysfakcję, bo od razu widać, ile zostało zrobione. Bije na głowę przekładanie papierów czy przesiadywanie na konferencjach i naradach.
– Jeżeli o to chodzi, muszę ci uwierzyć na słowo – powiedziała, patrząc na niego z zaciekawieniem.
Poniewczasie zdał sobie sprawę, że taki prosty kowboj nie powinien nic wiedzieć o papierach czy konferencjach. Pochylił głowę i zaczął sprawdzać ostrze siekiery. Był prawie pewien, że Lisa nie ma najmniejszego pojęcia, kim on jest – chyba że jest najwyższej klasy aktorką. Wiedział jedno: kimkolwiek jest, nie może domyślić się, że jest tak bogaty. Nie chciał, żeby te oczy pełne bezinteresownego podziwu, rozbłysły kiedyś wyrachowaniem.
– Ta siekiera wygląda, jakby łupano nią kamienie – mruknął.
Podszedł do miejsca, gdzie stał przywiązany Devil, i zaczął czegoś szukać w jukach, które zawsze miał przytroczone do siodła. Po chwili wrócił z osełką i zabrał się do ostrzenia siekiery. Patrzyła z podziwem na jego długie, mocne palce i wprawę, z jaką pracował nad przywróceniem ostrza do stanu używalności. Nagle podniósł oczy i zobaczył jej badawczy wzrok. Pomyślał, jakie by to było uczucie, gdyby zamiast zimnej stali dotykał jej jedwabiście gładkiego ciała i co ona wtedy by zrobiła. Zaraz krew w żyłach zaczęła mu krążyć szybciej. Wrócił do pracy, nie chcąc, by odgadła jego myśli.
– Teraz lepiej – powiedział w końcu, dotykając ostrza czubkiem palca. – Ale trzeba jeszcze dużo pracy, żeby móc się tym ogolić.
Podszedł do jednego z pni, podniósł z rozmachem siekierę i zatopił ostrze w drzewie. Nabrał dużej wprawy w rąbaniu tego lata, kiedy stawiał ogrodzenie, żeby bydło nie wchodziło na Łąkę McCalla. Łatwiej byłoby użyć drutu kolczastego, ale jemu odpowiadał widok zniszczonego przez deszcze drewnianego płotu wznoszącego się zygzakami ponad daleką, piękną łąką.
Lisa posprzątała po posiłku, usiadła na nagrzanej słońcem ziemi i obserwowała go, zafascynowana jego siłą i jednocześnie męskim wdziękiem. Odgłos uderzeń siekiery w ciszy późnego popołudnia brzmiał czysto, ostro i rytmicznie, a stos porąbanego drewna rósł z zadziwiającą szybkością. Nagle przetarty materiał napiętej na ramionach koszuli Rye'a nie wytrzymał i pękł. Lisa zerwała się na równe nogi i podbiegła do niego.
– Twoja koszula! – zawołała przestraszona.
Cały tył koszuli rozdarł się na dwie części, ale Rye kontynuował rąbanie, nie zwracając uwagi na to, co się stało. Lisa poczuła, że oddech uwiązł jej w gardle. Ciepło emanujące z jego błyszczącej, gładkiej jak satyna skóry było tak rzeczywiste, jak siła, która rozdarła ·koszulę. Patrzenie na niego powodowało, że rodziło się w niej dziwne uczucie, jakiego zaznała pierwszy raz w życiu i które sprawiało, że dostawała gorączkowych wypieków.
– Nic się nie stało – rzucił Rye.
– Ale przecież nie zniszczyłbyś tej koszuli, gdybyś nie rąbał dla mnie drzewa.
– Jasne, że bym zniszczył. Ona jest prawie taka stara jak ja. Już dawno powinienem był jej się pozbyć. – Pozbyć się? Masz na myśli: wyrzucić? Uśmiechnął się, gdyż powiedziała to w taki sposób, jakby wyrzucenie starej koszuli było czymś nie do pomyślenia.
– Nie, nie rób tego – protestowała Lisa, potrząsając stanowczo głową. – Pozwól mi, a ja ją naprawię.
– Będziesz to naprawiać? – spytał z niedowierzaniem, patrząc na postrzępione mankiety. Ta koszula nie była warta nawet nici potrzebnej do jej zszycia, nie. mówiąc już. o czasie.
– Oczywiście – odpowiedziała. – Naprawdę nie ma potrzeby kupowania nowej.
Rye wbił siekierę w pień do rąbania i odwrócił się do Lisy. Wyglądała równie żałośnie, jak żałośnie brzmiał przed chwilą jej głos, gdy biadała nad zniszczoną koszulą.
– Proszę – dodała cicho, kładąc mu rękę na ramieniu.
– Dobrze – odparł, delikatnie dotykając jej policzka czubkami palców. – To nie twoja wina.
Lisa nie potrafiła stłumić dreszczu, który przebiegł jej ciało pod wpływem tego dotknięcia. Rye dostrzegł to i oblała go fala gorąca. Popatrzył na jej palce, zaciskające się coraz mocniej na jego ramieniu, na rozszerzone nagle źrenice, i widział, że budzi się w niej pożądanie. Uważała go za zbyt biednego, by mógł przeboleć stratę znoszonej koszuli, a mimo to drżała bezsilnie, kiedy jej dotykał. W tej samej chwili zdał sobie sprawę, że nigdy w życiu nie pragnął tak jakiejkolwiek kobiety, jak teraz tej, która stała tuż przy nim, patrzyła tymi wielkimi, ametystowymi oczami i przygryzała wargi, próbując powstrzymać ich drżenie.