– Co takiego?
– Lisa wyjdzie za mąż za Geoffreya. Nie słuchasz tego, co mówię? Rodzice przysłali ją do mnie, żebym spróbował znaleźć dla niej odpowiedniego męża. I znalazłem. Geoffreya Langdona. Umiejętności Lisy wspaniale korespondują z jego zawodowymi potrzebami. Ona potrafi zajmować się obozem, kiedy on będzie pracował w terenie. I kto wie? Jeżeli będzie tak zdolna jak jej matka, może pomagać mu także w badaniach.
– A co Geoffrey o tym myśli?
– Jeszcze z nim nie rozmawiałem, ale nie mogę sobie wyobrazić, żeby podszedł do tego inaczej niż z entuzjazmem. Ona jest śliczna, a jej rodzice są bardzo, ale to bardzo szanowani w świecie naukowym. Dla młodych asystentów to ma wielkie znaczenie. Mógłby wtedy nawet pracować z nimi wspólnie albo też napisać razem jedną czy dwie prace. To byłaby olbrzymia pomoc w jego karierze naukowej.
– A co będzie, jeśli Lisa nie zakocha się w nim?
– Nie zakocha się? Racja, przecież ty jesteś dzieckiem kultury Zachodu. Miłość nie ma tu nic do rzeczy. Lisa będzie miała w tym małżeństwie to, co dla kobiet jest najważniejsze – zabezpieczenie na całe życie, schronienie i opiekę. W przypadku Lisy to znaczy więcej niż miłość. Ona po prostu nie jest przygotowana na to, żeby zmagać się z nowoczesnym światem. Dlatego przysłali ją do mnie, kiedy przyszła pora, żeby wyszła za mąż.
– Więc przyjechała tu, żeby znaleźć męża? – spytał szorstko Rye.
– Oczywiście. Przecież nie mogłaby wyjść za beduińskiego pasterza, prawda?
Nastała chwila ciszy, którą natychmiast przerwał profesor Thompson swoimi opowieściami o codziennym życiu beduińskich kobiet. Rye prawie go nie słuchał. Znowu zdarzyło się to, czego najbardziej się obawiał – Lisa była jeszcze jedną kobietą, dla której najbardziej liczyło się życiowe zabezpieczenie. Niewinność nie miała tu nic do rzeczy. To była gra prowadzona między męskim pożądaniem i kobiecym wyrachowaniem, stara jak świat, znana od czasów Adama i Ewy. A on niemal dał się na to nabrać.
Po skończonej rozmowie Rye z wściekłością wziął prysznic i przebrał się, nie wiedząc, czy jest bardziej zły na Lisę za to, że jest w taki niewinny, zachwycający sposób fałszywa, czy na siebie, że o mało nie wpadł w jej ręce, jakby miał nie więcej rozumu niż zgniłe jabłko.
Jednak mimo że był bardzo wściekły na siebie i Lisę, pamięć jej drżących ust prześladowała go przez cały czas. Kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, śnił o aksamitnym cieple, które ogarniało go, pieściło, podniecało, tak że w końcu obudził się z powstrzymywanym krzykiem. Ciało miał zlane potem, twarde i ciężkie od pożądania tak wielkiego, że mawało się być nie do wytrzymania. '.
Rano nie było lepiej. Klnąc, poszedł do łazienki, ale po kwadransie doszedł do wniosku, że zimny prysznic jest przecenianym środkiem na stłumienie żądzy. Zjadł zimne śniadanie, gdyż wiedział, że zapach grzanek przywoła pamięć tamtego chleba i Lisy, patrzącej na niego, podającej mu jedzenie lekko drżącymi rękami. Trzasnął drzwiami i poszedł do stajni, pragnąc, żeby można było równie łatwo zatrzasnąć za sobą wieko pamięci.
– Dzień dobry, szefie. Devil wygląda, jakby znów miał ochotę na przejażdżkę.
– Witaj, Lassiter. Zrobiliśmy wczoraj małą rundkę na łąkę i z powrotem. A ty wyglądasz na wykończonego. Trudna jazda?
Kowboj uśmiechnął się szeroko, uniósł kapelusz i znów włożył go na przedwcześnie posiwiałe włosy.
– Chciałem właśnie panu podziękować. Cherry powiedziała, że to pan polecił mnie, żeby ją podwieźć. Ta mała była świetna. Naprawdę pierwsza klasa.
– Może jeszcze miała stempel kontroli weterynaryjnej na biodrze – powiedział Rye drwiąco.
– Szefie, niech pan się tak tym nie przejmuje. Ale jeśli dziewczyna z takim wyglądem jest gotowa i chętna, to mężczyzna nie może nie wyjść jej naprzeciw.
– Właśnie po to cię tutaj trzymam. Masz najszybszy zamek błyskawiczny na całym Zachodzie.
. Roześmieli się i zawtórowali im kowboje wynoszący właśnie siodła ze stajni. Wszyscy wiedzieli o legendarnym wprost powodzeniu Lassitera, który każdą kobietę mógł zaciągnąć do łóżka. Nie wiadomo, czy sprawiała to ta jego siwa czupryna, czy uwodzicielski uśmiech albo zręczne ręce, ale cokolwiek to było, działało na kobiety jak magnes.
– Jak wygląda łąka? – spytał niewinnie Lassiter.
– Lepiej niż moja jadalnia.
– Tak, Cherry coś o tym wspominała. Czy ona naprawdę szperała w szufladach?
– Jak hiena. Czy nie wydłubała ci plomb z zębów?
– Oddałbym wszystkie. Jadł pan tam obiad?
– W jadalni?
– Na łące.
Rye musiał się poddać. Lassiter i tak krążyłby wokół tego tematu, aż dowiedziałby się, jak Rye zareagował na to, że jego prywatne terytorium zostało naruszone. przez jeszcze jedną kobietę. Jeśli istniało coś, co kowboje przedkładali nad żarty, to Rye nie miał pojęcia, co to by mogło być;
– Przynajmniej umie gotować – powiedział wykrętnie.
– No i jest przyjemna dla oka. Chociaż trochę za chuda.
Już miał zacząć zaprzeczać, ale pochwycił błysk w oku Lassitera i roześmiał się, potrząsając głową.
– Powinienem wypalić ci piętno za to, że nie ostrzegłeś mnie,. że jest tu Cherry i Lisa.
– Jak pan znajdzie klaczkę, która weźmie mnie na powróz, to wtedy może pan stawiać mi piętna, gdzie się panu żywnie podoba.
– Chyba już znalazłem.
– Tak?
– Tak. Jeździłeś na łąkę tak często, że na drodze porobiły się dziury od kopyt twojego konia.
– O nie. – Lassiter potrząsnął głową. – Panna Lisa jest zbyt cnotliwa dla takich jak ja.
– A przy okazji – zawołał Jim od strony zagrody – ona nie dałaby mu nic więcej niż ten uśmiech, którym wita każdego. I chleb z bekonem, który skusiłby świętego. Boziu, cóż za jedzenie ona potrafi ugotować na ognisku.
Rye'owi ulżyło, gdy usłyszał, że Lisa zareagowała w taki sposób jedynie na jego widok. Chociaż nie zmniejszyło to jego złości na samego siebie, że o mało nie dał się złapać.
– Cnotliwa? Możliwe, ale jej chodzi o to samo co Cherry: pierścionek zaręczynowy i zabezpieczoną przyszłość. Jedyna różnica, że Lisa nie wie, kim jestem.
– Nie przedstawił się pan? – spytał zaskoczony Lassiter.
– Oczywiście. Ale po prostu jako Rye.
Lassiter od razu ujrzał, jakie możliwości daje ta sytuacja, i zaczął się śmiać. Rye też się uśmiechnął.
– Ona myśli, że pan jest jeszcze jednym pracownikiem? – spytał Jim, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego.
– Tak.
– I naprawdę szuka męża? – zachichotał Jim.
– Tak.
– I nie wie, kim pan jest naprawdę?
– Właśnie.
– Nie mogę w to uwierzyć. Ona nie jest taka.
– Zapytaj profesora Thompsona, kiedy tu przyjedzie następnym razem – powiedział Rye dobitnie.
– No dobrze, ale tak czy owak, nie zaczynała z żadnym z nas. Nie można jej potępiać, że nie poleciała na starego Lassitera, ale na Blaine'a też nie spojrzała po raz drugi. Blaine, było tak? – zawołał Jim.
– Dokładnie – odpowiedział wysoki, smukły młodzieniec, który stał opodal, paląc papierosa. – A przecież Bóg wie i każdy ślepy widzi, że jestem przystojniejszy od Lassitera.
Rozległy się gwizdy i porykiwania, kiedy kowboje zaczęli porównywać siłę i fizyczne przymioty Blaine'a i Lassitera. Rye wyczekał, aż śmiech na chwilę ucichł, by wprowadzić w życie decyzję, jaką podjął nad ranem, kiedy leżał, nie mogąc spać i płonąc z pożądania.
– Wiecie, już mam dość tego polowania na mnie i osaczania mnie nawet we własnym domu – powiedział stanowczo.