A potem pan Escarbille wziął jakieś pismo i powiedział:
-„Problemy ekonomiczno-socjologiczne świata zachodniego", proszę bardzo!
Ale pan, który chciał kupić pismo, już sobie poszedł, więc pan Escarbille westchnął ciężko i odłożył pismo na miejsce.
-O! - powiedział Rufus, dotykając palcem jakiegoś tygodnika - to pismo czyta co tydzień moja mama.
- Doskonale - ucieszył się pan Escarbille. - Teraz twoja mama będzie mogła je tutaj kupować.
-Ale - powiedział Rufus - mama nigdy nie kupuje tego pisma. Pani Boitafleur, co mieszka obok nas, przynosi je mamie, jak sama przeczyta. A pani Boitafleur też nie kupuje. Co tydzień dostaje je pocztą.
Pan Escarbille spojrzał na Rufusa bez słowa, a Gotfryd pociągnął
mnie za rękę i powiedział: „Chodź zobaczyć". Poszedłem za nim, a tam pod ścianą leżały całe stosy ilustrowanych pism i magazynów. Coś niesamowitego! Zaczęliśmy oglądać okładki, a potem chcieliśmy zajrzeć do środka, ale niewiele można było zobaczyć, bo pisma były spięte szczypczykami. Baliśmy się sami zdjąć szczypczyki, bo to by może nie spodobało się panu Escarbille, a nie chcieliśmy robić mu kłopotu.
- Patrz - powiedział Gotfryd - mam to w domu. To jest o lotnikach, brummm. Jeden jest bardzo dzielny, tylko za każdym razem jacyś faceci chcą coś zrobić z jego samolotem, żeby spadł. Ale kiedy samolot spada, w środku jest nie ten lotnik, ale jakiś kumpel. Więc inni lotnicy myślą, że to zrobił lotnik, żeby się pozbyć kumpla, ale to nieprawda, i potem lotnik wykrywa prawdziwych bandytów.
Nie czytałeś tego?
- Nie - powiedziałem. -Ale czytałem o kowboju i opuszczonej kopalni, wiesz? Kiedy przyjeżdża, jacyś zamaskowani faceci zaczynają do niego strzelać: Paf! paf! paf! paf!
- Co się stało? - zawołał pan Escarbille, który właśnie tłumaczył
Kleofasowi, że nie wolno bawić się tym czymś, co się kręci i gdzie się kładzie książki, żeby ludzie mogli sobie wybierać i kupować.
-Opowiadam mu historię, którą czytałem – wyjaśniłem panu Escarbille.
- Nie ma pan tego? - zapytał Gotfryd.
-Jaką historię? - pan Escarbille przeczesał sobie włosy palcami.
- O takim kowboju - powiedziałem - co przyjeżdża do opuszczonej kopalni. A w kopalni czekają na niego jacyś faceci i...
- Czytałem to! - krzyknął Euzebiusz. - I ci faceci zaczynają strzelać: Paf! paf! paf!...
-Paf! A potem szeryf mówi: „Witaj, cudzoziemcze - dokończyłem.
- My tutaj nie lubimy ciekawskich...”.
- Tak - dodał Euzebiusz. - I wtedy kowboj wyciąga rewolwer -
paf! paf! paf!
- Dosyć! - zawołał pan Escarbille.
- Ja tam wolę moją historię o lotniku - oświadczył Gotfryd. -
Brumm! Bum!
- Śmieszny jesteś z tą twoją historią o lotniku - powiedziałem. -
Przy mojej historii o kowboju twoja historia o lotniku jest okropnie głupia!
- Tak? - rozzłościł się Gotfryd. - A właśnie, że twoja historia o kowboju jest najgłupsza na świecie!
- Chcesz dostać w nos? - zapytał Euzebiusz.
- Dzieci!... - krzyknął pan Escarbille.
A potem usłyszeliśmy straszny huk i to coś z książkami runęło na ziemię.
-Ja prawie nie dotykałem! - krzyknął Kleofas i zrobił się cały czerwony.
Pan Escarbille nie wyglądał wcale na zadowolonego.
- Starczy tego dobrego! - zawołał. - Nie dotykajcie niczego więcej.
Chcecie coś kupić czy nie?
- Dziewięćdziesiąt dziewięć... sto! - powiedział Alcest. -
Rzeczywiście ten brulion ma sto kartek, nie nabrał mnie pan.
Fantastyczne! Chętnie bym go kupił.
Pan Escarbille wyjął zeszyt z rąk Alcesta. Było to łatwe, bo Alcest ma zawsze śliskie ręce. Zajrzał do zeszytu i powiedział:
- Coś ty narobił, niechluju? Pobrudziłeś wszystkie kartki. Zresztą, twoja strata. Płacisz pięćdziesiąt franków.
-Tak - zgodził się Alcest. - Ale ja nie mam pieniędzy. W domu przy obiedzie zapytam taty, czy mi da. Ale niech pan na to za bardzo nie liczy, bo wczoraj narozrabiałem i tata powiedział, że muszę ponieść karę.
A że zrobiło się późno, poszliśmy wszyscy, wołając: „Do widzenia, panie Escarbille!".
Pan Escarbille nam nie odpowiedział. Zajęty był oglądaniem zeszytu, który Alcest może od niego kupi.
Bardzo się cieszę z nowej księgarni i mam nadzieję, że teraz będziemy tu zawsze dobrze przyjmowani. Bo jak mówi mama:
„Ze sprzedawcami trzeba żyć w przyjaźni. Wtedy o nas pamiętają i dobrze nas obsługują".
Rufus jest chory
Siedzieliśmy w klasie i właśnie rozwiązywaliśmy bardzo trudne zadanie z arytmetyki o gospodarzu, który sprzedawał mnóstwo jajek i jabłek, kiedy Rufus podniósł rękę.
- Tak, Rufusie? - powiedziała pani.
- Czy mogę wyjść, proszę pani? - zapytał Rufus. - Jestem chory.
Pani kazała Rufusowi podejść, przyjrzała mu się uważnie, położyła mu rękę na czole i przyznała:
-Rzeczywiście, wyglądasz nie najlepiej. Możesz wyjść. Idź do gabinetu lekarskiego i poproś, żeby się tobą zajęli.
Rufus wyszedł z klasy strasznie zadowolony, nie kończąc zadania.
Wtedy Kleofas podniósł rękę i pani kazała mu odmienić czasownik: „Nie powinienem udawać, że jestem chory, starając się znaleźć wymówkę, aby zostać zwolnionym z rozwiązywania zadania arytmetycznego". We wszystkich czasach i we wszystkich trybach.
Na przerwie zobaczyliśmy na podwórku Rufusa. Podeszliśmy do niego.
- Byłeś w gabinecie? - zapytałem.
- Nie - odpowiedział Rufus. - Schowałem się i przeczekałem do pauzy.
- A dlaczego nie byłeś w gabinecie? - zapytał Euzebiusz.
- Nie ma głupich - powiedział Rufus. - Ostatnim razem, jak byłem w gabinecie, posmarowali mi jodyną kolano i to okropnie szczypało.
Więc Gotfryd zapytał Rufusa, czy naprawdę jest chory, a Rufus zapytał Gotfryda, czy chce dostać w zęby, co z kolei rozśmieszyło Kleofasa. Nie pamiętam już dobrze, co było dalej, ale nawet się nie obejrzałem, jak tłukliśmy się wszyscy dookoła Gotfryda, który usiadł i wołał: „Dawaj! Dawaj! Dawaj!".
Oczywiście Alcest i Ananiasz jak zwykle się nie bili. Ananiasz dlatego, że powtarzał lekcje, zresztą jego i tak nie można lać, bo nosi okulary. Alcestowi zostały jeszcze dwie kanapki i chciał je zjeść przed końcem przerwy.
A potem przybiegł pan Mouchabiere. Pan Mouchabiere to nasz nowy opiekun. Nie jest jeszcze laki stary i pomaga Rosołowi, który jest naszym prawdziwym opiekunem. Bo nawet jak jesteśmy dosyć grzeczni, pilnowanie nas na przerwie to straszna robota.
- No co znowu, dzikusy? - spytał pan Mouchabiere. - Zostaniecie mi wszyscy po lekcjach!
- Ja nie - powiedział Rufus. - Ja jestem chory.
- Akurat - powiedział Gotfryd.
- Chcesz dostać w zęby? - zapytał Rufus.
- Cisza! - krzyknął pan Mouchabiere. - Cisza, bo zobaczycie, że wszyscy będziecie chorzy!
Więc przestaliśmy rozmawiać, a pan Mouchabiere kazał Rufusowi podejść.
- Co ci jest? - zapytał.
Rufus powiedział, że nie czuje się dobrze.
- Mówiłeś o tym rodzicom? - zapytał pan Mouchabiere.
- Tak - odpowiedział Rufus. - Mówiłem rano mamie.
- W takim razie - zdziwił się pan Mouchabiere - dlaczego mama pozwoliła ci iść do szkoły?
- No bo - wytłumaczył Rufus - ja codziennie mówię mojej mamie, że nie czuję się dobrze. Więc skąd ona ma wiedzieć? Ale tym razem to naprawdę...
Pan Mouchabiere popatrzył na Rufusa, podrapał się po głowie i powiedział, że musi iść do gabinetu lekarskiego.
- Nie! - wrzasnął Rufus.
-Jak to, nie? - zapytał pan Mouchabiere. - Jeżeli jesteś chory, musisz iść do gabinetu. I jak ci coś mówię, masz się mnie słuchać!