Ale przy następnym skrzyżowaniu były jakieś roboty drogowe i postawiono tablicę z napisem: Objazd. No i zabłądziliśmy. Tata krzyczał na mamę, że źle czyta wskazówki zapisane na kartce, i pytał o drogę masę ludzi, którzy nie wiedzieli. W końcu przyjechaliśmy do pana Bongrain koło obiadu i dopiero wtedy przestaliśmy się kłócić. Pan Bongrain wyszedł nam na spotkanie aż do furtki.
- No proszę - powiedział. - Przyjechały mieszczuchy! Nie chciało się wstać z łóżeczka, co?
Więc tata wyjaśnił mu, żeśmy zabłądzili. Pan Bongrain zrobił
strasznie zdziwioną minę.
- Coś ci się musiało pokręcić - powiedział. - Przecież to prosta droga! - I zaprosił nas do domu.
Fajny jest ten dom pana Bongrain! Nie za duży, ale fajny!
- Czekajcie - powiedział pan Bongrain - zawołam żonę. - I krzyknął: „Klaro! Klaro! Są nasi przyjaciele!".
Przyszła pani Bongrain z czerwonymi oczami, kaszląca, w strasznie poplamionym fartuchu.
- Nie podaję wam ręki - powiedziała - cała jestem czarna od węgla! Od rana męczę się bezskutecznie, żeby rozpalić pod tą kuchnią!
Pan Bongrain roześmiał się.
- Oczywiście - przyznał - trochę tu prymitywnie, ale na tym właśnie polega urok życia na wsi! Nie możemy mieć tutaj kuchni elektrycznej, tak jak w mieście.
- Dlaczego? - zapytała pani Bongrain.
- Pogadamy o tym za dwadzieścia lat, jak już spłacę ten dom -
powiedział pan Bongrain i roześmiał się znowu.
Za to pani Bongrain nie roześmiała się i wyszła, mówiąc:
- Przepraszam, muszę się zająć obiadem. Sądzę, że też będzie bardzo prymitywny.
- A co z Kalasantym? - zapytał tata. - Nie ma go?
- Ależ jest, jest - odpowiedział pan Bongrain - ale łobuz siedzi za karę w swoim pokoju. Wiesz ty, co on zrobił dziś rano, ledwie wstał? Nigdy byś na to nie wpadł: wszedł na drzewo, żeby zrywać śliwki! Masz pojęcie? Nie po to płaciłem kupę pieniędzy za każde z tych drzewek, żeby teraz szczeniak zabawiał się łamaniem gałęzi, no nie?
A potem pan Bongrain powiedział, że skoro przyjechałem, daruje Kalasantemu karę, bo wierzy, że jestem grzecznym chłopcem, który nie będzie bawił się w tratowanie ogrodu i warzywnika.
Kalasanty przyszedł powiedział dzień dobry mojej mamie i tacie i podaliśmy sobie ręce. Wygląda całkiem fajnie, jasne że me tak, jak chłopaki ze szkoły, ale trzeba przyznać że oni, chłopaki z mojej szkoły, są po prostu niesamowicie fajni.
- Pobawimy się w ogrodzie? - zapytałem. Kalasanty spojrzał na swojego tatę, który powiedział:
- Wolałbym nie, dzieci. Niedługo będzie obiad i nie chciałbym, żebyście nanieśli błota do domu. Mama dość się napracowała dziś rano przy sprzątaniu.
Więc usiedliśmy sobie z Kalasantym i kiedy starsi pili aperitif, oglądaliśmy pismo, które czytałem już wcześniej u siebie w domu.
Przeczytaliśmy wszystko kilka razy, bo pani Bongrain spóźniała się z obiadem. W końcu weszła do pokoju, zdjęła fartuch i powiedziała:
- No trudno... Proszę do stołu!
Pan Bongrain był bardzo dumny z przystawek i pochwalił się, że pomidory pochodzą z jego ogrodu. Na to tata roześmiał się i powiedział, że trochę się te pomidory pospieszyły, bo są jeszcze całkiem zielone. Pan Bongrain odpowiedział, że może istotnie nie są jeszcze zupełnie dojrzałe, ale za to mają inny smak niż te, które można dostać na rynku. Jeśli chodzi o mnie, to najbardziej smakowały mi sardynki.
A potem pani Bongrain przyniosła okropnie śmieszną pieczeń, która z wierzchu była całkiem czarna, a w środku wyglądała tak, jakby w ogóle nie była upieczona.
- Ja tego nie chcę - skrzywił się Kalasanty. - Nie lubię surowego mięsa!
Pan Bongrain spojrzał na niego groźnie i powiedział, że ma szybko kończyć sałatkę z pomidorów i jeść mięso jak wszyscy, jeżeli nie chce zostać ukarany.
Najmniej udały się ziemniaki do pieczeni: były trochę twarde.
Po obiedzie usiedliśmy w salonie. Kalasanty znowu wziął pismo, a pani Bongrain opowiadała mamie, że w mieście ma służącą, ale ta służąca nie chce w niedzielę pracować na wsi. Pan Bongrain mówił tacie, ile go kosztował ten cały dom i jaki zrobił doskonały interes. Ale to wszystko nie bardzo mnie ciekawiło, więc zapytałem Kalasantego, czybyśmy nie mogli pobawić się na dworze, gdzie jest pełno słońca. Kalasanty spojrzał na swojego tatę, a pan Bongrain powiedział:
- Ależ oczywiście, dzieci. Proszę was tylko, żebyście nie biegali po trawniku, lecz po alejkach. Bawcie się dobrze i bądźcie grzeczni.
Wyszliśmy z Kalasantym na dwór i Kalasanty powiedział, że zagramy w kule. Bardzo lubię grę w kule, bo mam niesamowitego cela. Graliśmy w alejce. Była tylko jedna, i to niezbyt szeroka.
Muszę przyznać, że Kalasanty nieźle sobie radził.
- Uważaj – powiedział. - Jeżeli jakaś kula wpadnie na trawnik, to mamy ją z głowy!
Potem strzelił, i bum! - jego kula przeleciała obok mojej i wpadła na trawę. Natychmiast otworzyło się okno i wyjrzała z niego twarz pana Bongrain, strasznie zła i czerwona
- Kalasanty! - krzyknął pan Bongrain. - Mówiłem, żebyś uważał i nie niszczył tego trawnika! Ogrodnik pracuje nad nim od wielu tygodni! Jak tylko przyjedziesz na wieś, robisz się nieznośny!
Jazda do pokoju! Będziesz tam siedział do wieczora!
Kalasanty rozpłakał się i poszedł do swojego pokoju, więc ja też wróciłem do domu. Ale nie posiedzieliśmy długo, bo tata powiedział, że woli wcześnie wyjechać, żeby uniknąć korków na drodze. Pan Bongrain przyznał, że to bardzo rozsądne, w istocie.
Oni też wyruszą z powrotem, jak tylko pani Bongrain skończy sprzątanie.
Państwo Bongrain odprowadzili nas do samochodu. Tata i mama powiedzieli im, że spędzili dzień, którego długo nie zapomną.
Kiedy tata miał już ruszać, pan Bongrain zbliżył się do drzwiczek.
- Dlaczego nie kupisz sobie domku na wsi, jak ja? - zapytał. -
Oczywiście ja mógłbym się bez niego obejść, ale nie można być egoistą, mój stary! Nie wyobrażasz sobie nawet, jak to zdrowo dla żony i dziecka, taki odpoczynek i łyk świeżego powietrza w każdą niedzielę!
Kredki
Dziś rano, zanim poszedłem do szkoły, listonosz przyniósł dla mnie paczkę, prezent od Buni. Fajny chłop z tego listonosza!
Tata, który pił właśnie kawę z mlekiem, złapał się za głowę. „Oj, oj, oj, zanosi się na jakąś katastrofę!" Mamie nie spodobało się, że tata tak mówi, i zaczęła krzyczeć, że za każdym razem, jak jej mama, moja Bunia, coś zrobi, tata się zawsze musi do tego przyczepić. Wtedy tata powiedział, że chciałby w spokoju wypić swoją kawę z mlekiem, a mama mu na to, że no tak, oczywiście, ona jest potrzebna tylko do tego, żeby robić kawę z mlekiem i sprzątać mieszkanie, tata, że wcale tego nie powiedział, ale chyba nie żąda zbyt wiele, pragnie tylko mieć w domu trochę spokoju, on, który ciężko pracuje, żeby mama miała z czego robić kawę z mlekiem. A kiedy mama i tata rozmawiali, ja otworzyłem paczkę, no i bomba: to było pudełko kredek! Tak się ucieszyłem, że zacząłem biegać, skakać i tańczyć z prezentem po jadalni, i wszystkie kredki wypadły.
- Nieźle się zaczyna! - powiedział tata.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedziała mama. - Poza tym nie widzę, jakie nieszczęście miałoby zdarzyć się z powodu tych kredek! Naprawdę nie widzę!
- Zobaczysz! - mruknął tata.
I poszedł do biura. Mama kazała mi pozbierać kredki, bo spóźnię się do szkoły. Więc szybko włożyłem je do pudełka i zapytałem, czy mogę zabrać je do szkoły. Mama się zgodziła, tylko kazała mi uważać, żeby nie było żadnych historii. Przyrzekłem jej, wrzuciłem pudełko do tornistra i wyszedłem z domu. Nie rozumiem mamy i taty. Za każdym razem, jak dostanę jakiś prezent, są pewni, że narobię głupstw.