Выбрать главу

Przyszedłem do szkoły równo z dzwonkiem na lekcje. Bardzo byłem dumny z moich kredek i nie mogłem się doczekać, kiedy pokażę je chłopakom. Bo u nas w szkole jest tak, że przeważnie Gotfryd przynosi jakieś rzeczy. Dostaje je od ojca, który jest strasznie bogaty. Więc teraz cieszyłem się, bo pokażę Gotfrydowi, że nie on jeden może dostawać fajne prezenty, no bo co w końcu, kurczę blade...

Na lekcji pani wywołała Kleofasa do tablicy. Kiedy go pytała, pokazałem kredki Alcestowi, który siedzi ze mną w ławce.

- Strasznie fajne - powiedział Alcest.

- Bunia mi przysłała - wyjaśniłem.

- Co to jest? - zapytał Joachim.

I Alcest dał pudełko Joachimowi, Joachim Maksencjuszowi, Maksencjusz Euzebiuszowi, Euzebiusz Rufusowi, Rufus Gotfrydowi, a Gotfryd zrobił głupią minę.

Ale ponieważ wszyscy otwierali pudełko i wyciągali kredki, żeby je obejrzeć i spróbować, jak malują, przestraszyłem się, że pani to zobaczy i zabierze kredki. Kiedy zacząłem dawać Gotfrydowi znaki, żeby mi oddał pudełko, pani zawołała:

- Mikołaj! Czemu się tak wiercisz i robisz z siebie błazna?

Okropnie się przestraszyłem. Zacząłem płakać i tłumaczyć pani, że dostałem od Buni pudełko kredek i chcę, żeby mi oddali.

Pani spojrzała na mnie z wyrzutem, westchnęła i powiedziała:

- Dobrze. Kto ma pudełko Mikołaja, niech mu je odda.

Gotfryd wstał i oddał mi pudełko. Zajrzałem do środka, brakowało mnóstwa kredek.

- Co znowu? - spytała mnie pani.

- Brakuje kredek - wyjaśniłem.

- Kto ma kredki Mikołaja, niech mu je odda! - powiedziała pani.

Wtedy wszyscy zerwali się, żeby mi oddać kredki. Pani zaczęła walić linijką w biurko i wszystkim wlepiła karę. Mamy odmienić czasownik: „Nie powinienem pod pretekstem kredek przerywać lekcji i wywoływać zamieszania w klasie". Oprócz Ananiasza, pupilka naszej pani, którego nie było w szkole, bo chorował na świnkę, nie został ukarany tylko Kleofas, którego właśnie pytano przy tablicy. Pani zabroniła mu za to wychodzić na pauzę, jak zresztą za każdym razem, kiedy jest pytany.

Kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę, zabrałem kredki ze sobą, żebyśmy mogli porozmawiać o nich z chłopakami, nie narażając się na to, że zostaniemy ukarani. Ale na podwórku, jak otworzyłem pudełko, zobaczyłem, że brakuje żółtej kredki.

- Brakuje żółtej! - zawołałem. - Oddajcie żółtą!

- Nudny jesteś! - powiedział Gotfryd. - Przez ciebie zostaliśmy ukarani.

Wtedy okropnie się zezłościłem.

-Jakbyście się tak nie wygłupiali, toby się nic nie stało -

powiedziałem. - Tylko że wszyscy jesteście zazdrośni! A jak nie znajdę złodzieja, pójdę się poskarżyć!

-Euzebiusz ma żółtą! - krzyknął Rufus. - Jest cały czerwony! E, chłopaki, słyszeliście? Wymyśliłem kawał: powiedziałem, że Euzebiusz ukradł żółtą, bo jest cały czerwony!

Wszyscy zaczęli się śmiać i ja też, bo to był dobry kawał.

Opowiem go tacie! Nie śmiał się tylko Euzebiusz, który podszedł

do Rufusa i rąbnął go w nos.

- No to kto jest złodziej? - zapytał Euzebiusz i z kolei rąbnął w nos Gotfryda.

- Przecież ja nic nie mówiłem! - wrzasnął Gotfryd, który nie lubi dostawać w nos, szczególnie od Euzebiusza. Rozśmieszył mnie ten numer z Gotfrydem, który oberwał, kiedy się tego nie spodziewał. No i Gotfryd podbiegł do mnie i bez uprzedzenia palnął mnie w głowę, pudełko upadło na ziemię i zaczęliśmy się bić. Rosół - nasz opiekun - przyleciał pędem, rozdzielił nas, zwymyślał od dzikusów, powiedział, że nie chce o niczym wiedzieć, i zadał każdemu po sto linijek do przepisania.

-Ja nie mam z tym nic wspólnego - powiedział Alcest. -Właśnie jadłem drugie śniadanie.

- Ani ja - dodał Joachim. - Właśnie prosiłem Alcesta, żeby mi dał

gryza.

- Wypchaj się - burknął Alcest.

Wtedy Joachim trzepnął Alcesta, a Rosół zadał każdemu po dwieście linijek.

Kiedy wróciłem do domu na obiad, nie było mi wcale do śmiechu.

Pudełko było zniszczone, część kredek połamana i ciągle brakowało żółtej. W jadalni rozpłakałem się, opowiadając mamie o tym, jak nas ukarano. Kiedy przyszedł tata, tylko pokiwał

głową.

- No proszę, nie pomyliłem się, jednak była awantura z powodu tych kredek!

- Nie przesadzajmy - powiedziała mama.

A potem usłyszeliśmy okropny hałas: to tata runął jak długi, stanąwszy na żółtą kredkę, która leżała pod drzwiami jadalni.

Na campingu

- Chłopaki! - powiedział Joachim, kiedy żeśmy wychodzili ze szkoły. - Jedziemy jutro na camping?

- A co to jest camping? - zapytał Kleofas, który nas zawsze rozśmiesza, bo nigdy niczego, ale to niczego nie wie.

-Camping? To bardzo fajne - wytłumaczył mu Joachim. - Byłem na campingu w zeszłą niedzielą z rodzicami i ich przyjaciółmi.

Jedzie się samochodem daleko na wieś, potem wybiera się jakiś ładny zakątek nad rzeką, stawia namioty, rozpala ognisko, żeby było na czym gotować, kąpie się, łowi ryby, śpi się pod namiotem, jest pełno komarów, a jak zaczyna padać, pędem ucieka się z powrotem.

- U mnie w domu - powiedział Maksencjusz - nigdy mi nie pozwolą wygłupiać się samemu gdzieś daleko na wsi. Szczególnie nad rzeką.

-Co ty - powiedział Joachim. - Będziemy tylko udawać! Zrobimy sobie camping na placu!

- A namiot? Masz przynajmniej namiot? - zapytał Euzebiusz.

- No jasne! odpowiedział Joachim. - To jak, zgadzacie się?

I w czwartek byliśmy wszyscy na placu. Nie wiem, czy już wam mówiłem, że w naszej dzielnicy, tuż koło mojego domu, jest niesamowicie fajny pusty plac pełen skrzynek, papierów, kamieni, starych puszek, butelek i nadąsanych kotów. A najważniejsze, że stoi tam stary samochód, który nie ma kół, ale i tak jest okropnie fajny.

Joachim przyszedł ostatni, niosąc pod pachą zwinięty koc.

- A namiot? - zapytał Euzebiusz.

- No, to jest namiot - wyjaśnił Joachim, pokazując nam koc, który był stary, poplamiony, i miał mnóstwo dziur.

- To nie jest prawdziwy namiot! - powiedział Rufus.

- A co? Myślałeś może, że tata pożyczy mi swój nowy namiot? -

zapytał Joachim. - Weźmiemy koc i będziemy udawać.

Potem Joachim powiedział, że mamy wsiąść do samochodu, bo na camping trzeba koniecznie jechać samochodem.

- Nieprawda! - zawołał Gotfryd. - Mam brata ciotecznego, który jest harcerzem. On zawsze chodzi na piechotę!

- Jak chcesz iść na piechotę, to sobie idź - powiedział Joachim. -

My jedziemy samochodem i będziemy na miejscu długo przed tobą.

- A kto będzie prowadzić? - zapytał Gotfryd.

- Oczywiście, że ja - odpowiedział Joachim.

- A dlaczego, jeśli można wiedzieć? - spytał Gotfryd.

- Dlatego, że to był mój pomysł, żeby jechać na camping, i dlatego, że ja przyniosłem namiot! - odpowiedział Joachim.

Gotfryd nie był specjalnie zachwycony, ale ponieważ chcieliśmy jak najszybciej przyjechać na ten camping, poradziliśmy mu, żeby dał spokój. No więc wsiedliśmy do samochodu, namiot położyliśmy na dachu, a potem wszyscy zaczęliśmy robić: „Brum, brum", oprócz Joachima, który prowadził i krzyczał: „Z drogi, baranie! No, jazda, ofermo! Kretyn! Widzieliście, jak go załatwiłem, tego w sportowym wozie?". Ten dopiero będzie kierowcą, jak dorośnie! A potem Joachim powiedział:

- To miejsce wygląda przyjemnie. Stajemy.

Wtedy wszyscy przestaliśmy robić: „Brum" i wysiedliśmy z samochodu, a Joachim rozejrzał się dookoła, zadowolony jak nie wiem co.

- Fajnie! Przynieście namiot, rzekę mamy obok.

- Gdzie ty widzisz rzekę? - zapytał Rufus.

-No tu! - pokazał Joachim. - Przecież tylko udajemy, nie?

Potem przynieśliśmy namiot i kiedy żeśmy go rozbijali, Joachim powiedział Gotfrydowi i Kleofasowi, żeby poszli po wodę do rzeki, a potem udawali, że rozpalają ognisko, bo trzeba ugotować obiad.