Z tym rozbijaniem namiotu nie poszło nam wcale łatwo, ale ustawiliśmy skrzynki jedne na drugich, a na wierzchu położyliśmy koc. Wyszło bardzo fajnie.
- Obiad gotowy! - zawołał Gotfryd.
Więc zaczęliśmy wszyscy udawać, że jemy, oprócz Alcesta, który jadł naprawdę, bo zabrał z domu kanapki z dżemem.
- Doskonały ten kurczak! - powiedział Joachim, mlaskając językiem.
- Dasz trochę kanapek? - zapytał Alcesta Maksencjusz.
- Zwariowałeś? - odpowiedział Alcest. - Czy ja cię proszę, żebyś mi dał kurczaka?
Ale ponieważ Alcest to dobry kolega, więc udał, że daje Maksencjuszowi jedną ze swoich kanapek.
- Dobra, teraz trzeba będzie zgasić ognisko - powiedział Joachim -
i zakopać wszystkie puszki od konserw i brudne papiery.
- Co ty, chory? - spytał Rufus. - Jeżeli będziemy musieli zakopać wszystkie puszki i brudne papiery z placu, to nie ruszymy się stąd do niedzieli.
- Głupi jesteś! - obraził się Joachim. - Przecież tylko udajemy!
Teraz wszyscy idziemy spać do namiotu.
W namiocie był ubaw jak nie wiem co. Byliśmy strasznie ściśnięci i było gorąco, ale żeśmy się dobrze bawili. Oczywiście nie spaliśmy naprawdę. Wcale nam się nie chciało spać, no i nie było miejsca. Siedzieliśmy pod kocem przez jakiś czas, kiedy Alcest zapytał:
- To co teraz robimy?
- Nic - odpowiedział Joachim. - Ci, którzy chcą, mogą spać, a reszta może iść kąpać się w rzece. Jak się jest na campingu, każdy robi to, na co ma ochotę. To właśnie jest najfajniejsze.
- Gdybym zabrał pióropusz - powiedział Euzebiusz - można by pobawić się w Indian.
- W Indian? - zapytał Joachim. - Widziałeś kiedyś Indian na campingu, idioto?
- Ja jestem idiota? - zapytał się Euzebiusz.
- Euzebiusz ma rację - powiedział Rufus. - Nudno w tym twoim namiocie!
- Pewnie, że jesteś idiota! - krzyknął Joachim i źle zrobił, bo Euzebiusz jest bardzo silny i lepiej z nim nie żartować. Buch! -
walnął Joachima w nos, a Joachim zezłościł się, no i zaczęła się bójka. Ponieważ w namiocie nie było dużo miejsca, wszyscy żeśmy trochę oberwali, a potem skrzynie się przewróciły i nie mogliśmy się wygrzebać spod koca. Było okropnie śmiesznie.
Tylko Joachim niezadowolony skakał po kocu i krzyczał: „Jak ma być tak, to wynocha wszyscy z mojego namiotu! Sam będę się bawił w camping!".
- Naprawdę się złościsz czy tylko udajesz? - zapytał Rufus.
Wtedy wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a Rufus śmiał się razem z nami, pytając:
- Czemu się śmiejecie, chłopaki? Powiedziałem coś śmiesznego?
A potem Alcest krzyknął, że robi się późno i trzeba wracać na kolację.
- Tak - zgodził się Joachim. - Zresztą zaczyna padać. Szybko!
Szybko! Zabierajcie rzeczy i biegiem do samochodu!
Bardzo fajnie było na campingu. Każdy z nas wrócił do domu zmęczony, ale zadowolony. I nic nie szkodzi, że dostaliśmy od rodziców burę za to, że wróciliśmy tak późno.
Niesprawiedliwie zresztą, bo przecież to nie nasza wina, że w drodze powrotnej utknęliśmy w niesamowitym korku!
Mówiliśmy przez radio
Dziś rano w klasie pani powiedziała:
- Dzieci, chciałabym wam coś oznajmić. W ramach ankiety prowadzonej wśród młodzieży szkolnej gościć będziemy reporterów z radia, którzy przeprowadzą z wami wywiad.
Nie odpowiedzieliśmy nic, bo żeśmy nie zrozumieli. Zrozumiał
tylko Ananiasz, ale to nic dziwnego: jest przecież pupilkiem naszej pani i najlepszym uczniem w klasie. Więc pani wytłumaczyła nam, że tacy panowie z radia przyjdą zadawać nam pytania, że robią tak we wszystkich szkołach w mieście, a dziś wypada nasza kolej.
- Liczę na to, że będziecie się zachowywali grzecznie i mówili inteligentnie - powiedziała pani.
Zdenerwowaliśmy się jak nie wiem co, słysząc, że mamy mówić przez radio, i pani musiała kilka razy uderzyć linijką w biurko, żeby móc dalej prowadzić lekcję gramatyki.
A potem otworzyły się drzwi i do klasy wszedł dyrektor z dwoma panami, z których jeden niósł walizkę.
- Wstać! - powiedziała pani.
- Siadać! - powiedział dyrektor. - Drogie dzieci, wielki to honor dla naszej szkoły, że gościć możemy radio, które czarodziejską mocą swych fal, dzięki geniuszowi Marconiego, sprawi, iż słowa wasze rozbrzmiewać będą w tysiącach domów. Pewien jestem, że docenicie ten zaszczyt i postawą swą udowodnicie, że nie brak wam poczucia odpowiedzialności. W przeciwnym razie, uprzedzam, wobec błaznów zastosuję surowe kary! Ten pan wyjaśni wam, czego od was oczekuje.
Wtedy jeden z panów wyjaśnił, że będzie nas pytał o to, co lubimy robić, o to, co czytamy, i o to, czego uczymy się w szkole. A potem wziął do ręki jakiś przyrząd i powiedział: „To jest mikrofon. Będziecie do niego mówić, wyraźnie i bez obawy. A dziś wieczór, dokładnie o ósmej, będziecie mogli siebie usłyszeć, bo wszystko to zostanie nagrane".
A potem ten pan obrócił się do drugiego pana, który na biurku naszej pani otworzył walizkę z przyrządami i założył na uszy słuchawki. Zupełnie jak piloci w filmie, który widziałem, ale im wysiadło radio, a ponieważ była okropna mgła, nie mogli odnaleźć miasta, do którego lecieli, i spadli do wody. To był
naprawdę bardzo fajny film!
Pierwszy pan zapytał tego, co miał słuchawki na uszach:
- Możemy zaczynać, Piotrusiu?
- Aha - powiedział pan Piotruś. - Zrób próbę głosu.
- Raz, raz, dwa, trzy, cztery, pięć... W porządku? - zapytał drugi pan.
- W porządeczku, Kiki - odpowiedział pan Piotruś.
- Doskonale - ucieszył się pan Kiki. - No to który chce mówić pierwszy?
- Ja! Ja! Ja! - zawołaliśmy wszyscy. Pan Kiki zaczął się śmiać.
- Widzę, że mamy wielu chętnych. Będę więc musiał prosić panią, żeby wyznaczyła jednego z was.
Na to pani oczywiście powiedziała, że trzeba zapytać Ananiasza, bo to najlepszy uczeń w klasie. Zawsze to samo z tym pupilkiem, kurczę blade!
Ananiasz podszedł do pana Kiki i pan Kiki przysunął mu do ust mikrofon. Twarz Ananiasza była całkiem biała.
- Dobrze, mój mały, powiedz mi, jak ci na imię? - zapytał pan Kiki.
Ananiasz otworzył usta i nic nie powiedział. Więc pan Kiki chciał
go ośmielić.
- Nazywasz się Ananiasz, prawda?
Ananiasz kiwnął głową, że tak.
- Podobno - powiedział pan Kiki - jesteś najlepszym uczniem w klasie. Chcielibyśmy usłyszeć, jak spędzasz wolny czas, jakie są twoje ulubione zabawy... No, śmiało! Nie trzeba się bać!
Wtedy Ananiasz się rozpłakał, a potem zrobiło mu się niedobrze i pani musiała szybko wyprowadzić go z klasy.
Pan Kiki otarł pot z czoła, spojrzał na pana Piotrusia i zapytał:
- Czy jest pośród was ktoś, kto nie boi się mówić do mikrofonu?
- Ja! Ja! Ja! - zawołaliśmy wszyscy.
- Dobrze - powiedział pan Kiki. - To może ty, gruby, chodź tutaj.
Tak... No to zaczynamy... Jak masz na imię, mój mały?
- Alcest - powiedział Alcest.
- Alszeszt? - zapytał pan Kiki bardzo zdziwiony.
- Proszę cię, bądź tak uprzejmy i nie mów z pełnymi ustami -
odezwał się dyrektor.
- Kiedy właśnie - wyjaśnił Alcest - jadłem rogala, jak on mnie wywołał.
- Rog... Ładne rzeczy! Więc jemy na lekcji! - krzyknął dyrektor. -
Ślicznie! Jazda do kąta! Porozmawiamy o tym później. Rogalik zostaw na stole.
Więc Alcest westchnął ciężko, położył rogalik na biurku naszej pani i poszedł do kąta, gdzie zaraz zaczął jeść drożdżówkę, którą wyciągnął z kieszeni spodni. Pan Kiki wycierał rękawem mikrofon.
- Proszę im wybaczyć - powiedział dyrektor - są bardzo młodzi i trochę roztargnieni.
- Och! Jesteśmy przyzwyczajeni - roześmiał się pan Kiki. - Do naszej poprzedniej ankiety przeprowadzaliśmy wywiad ze strajkującymi dokerami. Prawda, Piotrusiu?