- To były czasy! - powiedział pan Piotruś.
A potem pan Kiki zawołał Euzebiusza.
- Jak masz na imię, mój mały? - zapytał. -Euzebiusz! - wrzasnął
Euzebiusz, a pan Piotruś zdjął z uszu słuchawki.
- Nie tak głośno - upomniał go pan Kiki. - Po to właśnie wynaleziono radio, żebyśmy się mogli słyszeć na odległość bez podnoszenia głosu. Zaczynamy od nowa... Jak masz na imię, mój mały?
- Euzebiusz, przecież już panu mówiłem...
- Ależ nie - powiedział pan Kiki. - Nie trzeba mówić, że już mi mówiłeś. Pytam cię o imię, ty mi je mówisz, i to wszystko.
Gotowe, Piotrusiu? No to zaczynamy... Jak masz na imię, mój mały?
- Euzebiusz - powiedział Euzebiusz.
- Przynajmniej nie zapomnimy - zachichotał Gotfryd.
- Gotfryd, za drzwi! - krzyknął dyrektor.
- Cisza! - wrzasnął pan Kiki.
-Ej! Uprzedzaj, jak krzyczysz! - powiedział pan Piotruś, który zdjął z uszu słuchawki.
Pan Kiki zasłonił sobie ręką oczy, poczekał chwilę, opuścił rękę i zapytał Euzebiusza, w jaki sposób lubi spędzać wolny czas.
- Strasznie lubię grać w nogę - zaczął Euzebiusz. - Wszystkich biję na głowę...
-Nieprawda! - zawołałem. - Wczoraj byłeś bramkarzem i żeśmy ci przyładowali.
- No! - powiedział Kleofas.
- Rufus odgwizdał spalonego! - krzyknął Euzebiusz.
- No jasne - powiedział Maksencjusz. - Grał w twojej drużynie.
Zawsze mówiłem, że zawodnik nie może być jednocześnie sędzią, nawet jeżeli ma gwizdek.
- Chcesz dostać w nos? - zawołał Euzebiusz, a dyrektor za karę kazał mu przyjść do szkoły w czwartek1, kiedy nie ma lekcji.
Wtedy pan Kiki oświadczył, że nagranie skończone, pan Piotruś zapakował wszystko z powrotem do walizki -i obaj sobie poszli.
A wieczorem o ósmej oprócz taty i mamy byli u nas państwo Bledurt, państwo Courteplaque, nasi sąsiedzi, i pan Barlier, który pracuje w tym samym biurze co mój tata. Był też stryjek Eugeniusz. Wszyscy usiedliśmy wokół radia, żeby posłuchać, jak będę mówił. Bunię zawiadomiono za późno i nie mogła przyjechać, ale słuchała radia u siebie razem z kilkoma przyjaciółmi. Mój tata był bardzo dumny i co chwila gładził mnie ręką po włosach, mówiąc: „He, he!". Wszyscy byli bardzo zadowoleni.
No i nie wiem, co się stało w tym radiu. O ósmej była tylko 1 W szkołach francuskich czwartek był dniem wolnym od nauki (obecnie dniem wolnym jest środa).
muzyka!
Najbardziej było mi żal pana Kiki i pana Piotrusia. Musiał ich spotkać straszny zawód!
Jadwinia
Mama pozwoliła mi zaprosić chłopaków ze szkoły do nas na podwieczorek. Zaprosiłem też Jadwinię. Jadwinia ma żółte włosy, niebieskie oczy i jest córką państwa Courteplaque, którzy mieszkają obok nas.
Kiedy chłopaki przyszły, Alcest zajrzał od razu do jadalni, żeby zobaczyć, co będzie na podwieczorek.
Kiedy wrócił, zapytał: „Czy ktoś jeszcze przyjdzie? Policzyłem krzesła i wypada o jeden kawałek ciasta za dużo". Więc powiedziałem, że zaprosiłem Jadwinię, i wytłumaczyłem im. że to córka państwa Courteplaque, naszych sąsiadów.
- Ale to jest dziewczyna! - powiedział Gotfryd.
- No i co z tego - odpowiedziałem.
- Nie bawimy się z dziewczynami - skrzywił się Kleofas.
- Jak przyjdzie, nie odzywamy się do niej i nie bawimy się z nią.
Mowy nie ma...
-Jestem u siebie i zapraszam, kogo chcę - powiedziałem. - A jak ci się nie podoba, to mogę dać ci w zęby.
Ale nie zdążyłem dać mu w zęby, bo ktoś zadzwonił do drzwi i weszła Jadwinia.
Miała na sobie sukienkę z takiego samego materiału jak podwójne zasłony w naszym salonie, tyle że ciemnozieloną, z białym kołnierzykiem, który na brzegach miał pełno dziurek. Wyglądała bardzo fajnie, głupio tylko, że przyniosła ze sobą lalkę.
- Jak to, Mikołaju - spytała mama. - Nie przedstawisz kolegom swojej przyjaciółki?
- To jest Euzebiusz - powiedziałem. - To Rufus, Kleofas, Gotfryd. A to Alcest.
- A moja lalka - wyjaśniła Jadwinia - nazywa się Klementyna. Ma suknię z koronki.
Ponieważ nikt nic nie mówił, mama powiedziała, że możemy siadać do stołu, bo podwieczorek podany.
Jadwinia siedziała pomiędzy mną a Alcestem. Mama nalała nam czekolady i nałożyła ciasta. Wszystko było bardzo smaczne, ale chłopaki siedziały cicho, zupełnie jak w klasie, kiedy przychodzi wizytator. Naraz Jadwinia spojrzała na Alcesta i zawołała:
-Jak ty szybko jesz! Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko jadł! To fantastyczne!
I kilka razy, bardzo szybko, zamrugała oczami.
Za to Alcest wcale nie mrugnął. Popatrzył na Jadwinię, połknął
olbrzymi kawał ciasta, który miał w ustach, zrobił się cały czerwony, a potem zaśmiał się głupio.
- E tam! Ja potrafię jeść tak samo jak on, a nawet szybciej, jeśli zechcę! - pochwalił się Gotfryd.
- Wolne żarty! - powiedział Alcest.
- Och! - pisnęła Jadwinia. - Szybciej niż Alcest, to chyba niemożliwe!
I Alcest znowu się głupio zaśmiał. A Gotfryd powiedział:
-Zobaczysz!
I zaczął szybko wsuwać swoje ciasto. Alcest nie mógł się ścigać, bo skończył swój kawałek, ale inni się przyłączyli.
-Wygrałem! - krzyknął Euzebiusz, parskając okruchami na wszystkie strony.
- Nie liczy się - powiedział Rufus. - Nie miałeś już prawie nic na talerzu.
- Co ty? - obraził się Euzebiusz. - Miałem jeszcze pełno ciasta!
- Nie rozśmieszaj mnie - powiedział Kleofas. - Ja miałem największy kawałek, a więc to ja wygrałem!
Miałem znowu straszną ochotę dać w zęby temu kłamcy Kleofasowi, ale do pokoju weszła mama, popatrzyła na stół i zrobiła wielkie oczy.
- Jak to! - zapytała. - Już skończyliście ciasto?
-Ja jeszcze nie - szepnęła Jadwinia, która je małymi kęskami, i to zajmuje dużo czasu, bo najpierw podsuwa kawałki ciasta swojej lalce, a potem dopiero wkłada je sobie do ust. Z tym że lalka, rzecz jasna, nie je.
- Dobrze - powiedziała mama - kiedy skończycie, możecie iść pobawić się w ogrodzie. Jest bardzo ładnie.
I wyszła z pokoju.
- Masz piłkę? - zapylał mnie Kleofas.
- Dobra myśl - ucieszył się Rufus. - W połykaniu ciasta to wy może jesteście dobrzy. Ale w nogę - nie ma tak lekko. Dajcie mi tylko piłkę, to się pokiwamy!
- Nie rozśmieszaj mnie - powiedział Gotfryd.
- Za to w fikaniu koziołków najlepszy jest Mikołajek! - zawołała Jadwinia.
- Koziołki? - zapalił się Euzebiusz. - Ja jestem najlepszy w fikaniu! Od lat już fikam koziołki.
- Bezczelność! - zezłościłem się. - Wiesz dobrze, że to ja jestem mistrzem!
- Załóżmy się - powiedział Euzebiusz.
I wszyscy razem z Jadwinią, która wreszcie skończyła swoje ciasto, poszliśmy do ogrodu.
W ogrodzie ja i Euzebiusz zabraliśmy się od razu do fikania koziołków. A potem Gotfryd powiedział, że nie umiemy, i też zaczął fikać. Rufusowi, trzeba przyznać, wychodziło nie za dobrze, a Kleofas musiał szybko przestać, bo zgubił w trawie kulkę, którą miał w kieszeni. Jadwinia biła brawo, a Alcest jedną ręką jadł drożdżówkę, którą zabrał z domu, żeby mieć coś do przegryzienia po podwieczorku, a drugą trzymał Klementynę, lalkę Jadwini. Zdziwiło mnie tylko, że Alcest dawał lalce kawałki ciastka. Normalnie nigdy niczego nie daje, nawet kolegom.
Kleofas, który znalazł wreszcie swoją kulkę, zapytał:
- A tak umiecie robić?
I zaczął chodzić na rękach.
- Och! - zawołała Jadwinia. - To fantastyczne!
Chodzenie na rękach jest dużo trudniejsze od fikania koziołków.
Próbowałem, ale za każdym razem leciałem na ziemię. Euzebiusz dość dobrze dawał sobie radę i utrzymał się na rękach dłużej niż Kleofas. Może zresztą dlatego, że Kleofas znowu musiał szukać swojej kulki, która po raz drugi wypadła mu z kieszeni.