- Szachy? - spytał Alcest. - Ale my nie umiemy w to grać!
- Właśnie - powiedział tata Alcesta. - Ja was nauczę. Zobaczycie, to coś wspaniałego!
I rzeczywiście szachy to bardzo ciekawa rzecz! Tata Alcesta pokazał nam, jak się ustawia figury na szachownicy - takiej samej jak do gry w warcaby, a w warcabach jestem świetny! - pokazał
nam pionki, wieże, laufry, konie, króla i damę, powiedział, jakie ruchy trzeba wykonywać - a to wcale nie jest takie łatwe - i co robić, żeby zdobyć figury przeciwnika.
-To tak, jakby się biły dwie armie - dodał tata Alcesta -a wy byście byli generałami.
Potem tata Alcesta wziął po jednym pionku do każdej ręki, zamknął pięści i kazał mi wybierać. Dostałem białe i zaraz zaczęliśmy grać. Tata Alcesta, który jest bardzo fajny, został, żeby nam dawać rady i mówić, kiedy się pomylimy. Mama Alcesta zajrzała do pokoju i wyglądała na zadowoloną, widząc, że siedzimy przy biurku Alcesta i gramy sobie w najlepsze. A potem tata Alcesta przesunął laufra i śmiejąc się, oznajmił, że przegrałem.
- Nie szkodzi - powiedział. - Myślę, żeście zrozumieli. Teraz Mikołaj weźmie czarne i będziecie grali sami.
I wyszedł z mamą Alcesta. mówiąc, że najważniejsze to mieć odpowiednie podejście i czy naprawdę nie została jeszcze jakaś resztka fasolki.
W czarnych figurach przeszkadzało mi tylko to, że trochę się lepiły od dżemu, którym Alcest ma zawsze upaprane palce.
- Zaczyna się bitwa - powiedział Alcest. - Naprzód! Bum!
I posunął do przodu jeden pionek. Więc ja posunąłem konia. Z
koniem jest najtrudniej, bo najpierw idzie prosto, a potem skręca w bok, ale też i najfajniej, bo może skakać.
- Lancelot nie lęka się nieprzyjaciół! - zawołałem.
- Naprzód! Bum, patabum! - odkrzyknął Alcest, naśladując bęben i przesuwając kilka pionków wierzchem dłoni.
- Ej! - powiedziałem. - Tak się nie robi!
- Broń się, jak umiesz, nędzniku! - zawołał Alcest, z którym w czwartek u Kleofasa oglądaliśmy w telewizji film pełen rycerzy i warownych zamków. Więc obiema rękami też posunąłem moje pionki, naśladując armatę i karabin maszynowy - tatatatata. Moje pionki zderzyły się z pionkami Alcesta i mnóstwo spadło na ziemię.
- Chwileczkę - powiedział do mnie Alcest - to się nie liczy!
Naśladowałeś karabin maszynowy, a w tamtych czasach karabinów maszynowych nie było. Tylko armaty - bum! albo szable - ciach, ciach! Jak mamy oszukiwać, to lepiej nie grać wcale.
Przyznałem Alcestowi rację i graliśmy dalej. Zrobiłem ruch laufrem, ale przeszkadzały mi te wszystkie pionki, które poprzewracały się na szachownicy. Wtedy Alcest palcem, jak przy grze w kulki - bum! - strzelił tym laufrem w mojego konia, no i koń się przewrócił. Więc ja zrobiłem to samo z wieżą, którą trafiłem w jego damę.
- Nie liczy się - powiedział Alcest. - Wieża posuwa się prosto, a tyś nią strzelił w bok, jak kto głupi!
- Zwycięstwo! - zawołałem. - Mamy ich! Naprzód, dzielni rycerze! Za króla Artura! Bum! Bum!
I palcami wystrzelałem mnóstwo figur. To było niesamowite.
- Czekaj - powiedział Alcest. - Palcami to żadna sztuka. Może weźmiemy kulki? Kulki to będą pociski, bum, bum!
- Tak - zgodziłem się - ale nie starczy miejsca na szachownicy.
- Spokojna głowa - powiedział Alcest. - Ty staniesz w jednym końcu pokoju, a ja w drugim. No i możemy pochować pionki za nogi od łóżka, od krzesła i od biurka.
I Alcest poszedł po kulki do szafy, w której był mniejszy porządek niż w pokoju, więc mnóstwo rzeczy wypadło na dywan. Wziąłem do jednej ręki czarny pionek, do drugiej - biały, zamknąłem pięści i kazałem Alcestowi wybierać. Dostał białe. Zaczęliśmy rzucać kulkami, wołając za każdym razem: „Bum!” ale nasze pionki były dobrze schowane i trudno było w nie trafić.
- Wiesz co - zaproponowałem - może weźmiemy wagony od twojej kolejki i samochody. Będą z nich fajne czołgi!
Alcest wyciągnął z szafy kolejkę i samochody, do środka wpakowaliśmy żołnierzy i zaczęliśmy jeździć czołgami - brum, brum!
-Tylko że - zmartwił się Alcest - jak żołnierze będą siedzieli w czołgach, nigdy nie uda nam się w nich trafić.
- Możemy ich zbombardować - powiedziałem.
Więc zaczęliśmy udawać samoloty. Z rękami pełnymi kulek biegaliśmy, wołając - brum!, a kiedy żeśmy przelatywali nad czołgami, puszczaliśmy kulki - bum! bum! Ale kulki spadały na wagony i na samochody, nic im nie robiąc. Więc Alcest poszedł po piłkę nożną, a mnie dał czerwono-niebieską piłkę plażową.
Zaczęliśmy rzucać piłkami w czołgi i było fantastycznie! Naraz Alcest strzelił za mocno. Piłka odbiła się od drzwi, spadła na biurko, przewróciła kałamarz - i na to weszła mama Alcesta.
Mama Alcesta okropnie się zezłościła. Alcestowi powiedziała, że wieczorem przy kolacji nie dostanie dokładki deseru, a mnie, że robi się późno i żebym lepiej wracał do swojej biednej mamy.
Kiedy wyszedłem, ciągle jeszcze słychać było krzyki u Alcesta, który właśnie dostawał burę od swojego taty.
Szkoda, że nie mogliśmy bawić się dalej, bo te szachy to naprawdę fajna rzecz! Jak tylko zrobi się ładnie, pójdziemy sobie pograć na placu.
Bo jasne, że szachy to nie jest gra, która nadaje się do grania w domu, bum, patabum, brum, bum!
Lekarze
Kiedy dziś rano wszedłem na podwórko szkolne, podbiegł do mnie Gotfryd z okropnie wystraszoną miną. Słyszał, jak starsze chłopaki mówiły, że do szkoły przyjadą lekarze robić nam prześwietlenia.
A potem zjawiła się reszta chłopaków.
-To bujda - powiedział Rufus. - Starsze chłopaki zawsze opowiadają bujdy.
- Co jest bujda? - zapytał Joachim.
- Że dzisiaj przyjadą lekarze robić nam szczepienia - odpowiedział
Rufus.
- Myślisz, że to nieprawda? - Joachim był okropnie zaniepokojony.
- Co nieprawda? - spytał Maksencjusz.
- Ze przyjadą lekarze robić nam operacje - odpowiedział Joachim.
- Ale ja nie chcę! - wrzasnął Maksencjusz.
- Czego nie chcesz? - zapytał Euzebiusz.
- Nie chcę, żeby mi wycinano ślepą kiszkę - odpowiedział
Maksencjusz.
- Co to jest ślepa kiszka? - spytał Kleofas.
-To jest to, co mi wycięto, jak byłem mały - wyjaśnił Alcest - więc gwiżdżę sobie na lekarzy. - I zaczął gwizdać.
A potem Rosół - nasz opiekun - zadzwonił i ustawiliśmy się w pary. Wszyscy byliśmy bardzo przejęci, oprócz Alcesta, który gwizdał, i Ananiasza, który nic nie usłyszał, bo powtarzał lekcje.
Kiedy weszliśmy do klasy, pani oznajmiła:
- Dzieci, dzisiaj przyjdą do szkoły lekarze, żeby...
Ale nie mogła dokończyć, bo Ananiasz zerwał się z miejsca.
- Lekarze? - wrzasnął. - Ja nie chcę iść do lekarzy! Nie pójdę! Ja się poskarżę! Zresztą nie mogę iść. Jestem chory!
Pani uderzyła linijką w biurko i kiedy Ananiasz ryczał, mówiła dalej:
- Naprawdę nie wiem, co was tak niepokoi i dlaczego zachowujecie się jak małe dzieci. Zrobią wam tylko prześwietlenie. To wcale nie boli...
- Jak to? - powiedział Alcest. - Słyszałem, że będą wycinać ślepe kiszki! Jak ślepe kiszki, to zgoda, proszę bardzo, ale nie chcę słyszeć o żadnych prześwietleniach!
- Ślepe kiszki? - ryknął Ananiasz i zaczął się tarzać po ziemi.
Pani się rozgniewała, znowu uderzyła linijką w biurko, upomniała Ananiasza, żeby się zachowywał spokojnie, bo jak nie, to dostanie pałę z geografii (akurat miała być geografia), i zagroziła, że pierwszego, który się odezwie, każe wyrzucić ze szkoły. Więc nikt już nic nie mówił, oprócz pani.
- Słuchajcie - tłumaczyła pani. - Prześwietlenie to jest po prostu takie zdjęcie, żeby zobaczyć, czy wasze płuca są zdrowe. Zresztą na pewno mieliście kiedyś robione prześwietlenie i wiecie, jak to wygląda. Więc bez kawałów, bo i tak was to nie ominie.