— Co więc powinniśmy wtedy robić? — spytał jeden z chłopców, mały czarny dzieciak, zajmujący górne łóżko niedaleko Endera.
— Jeśli nie lubicie obrywać, sami wymyślcie, jak tego uniknąć. Ale ostrzegam — zabójstwa są wykroczeniem przeciw regulaminowi. Tak samo jak umyślne zranienie. Jak rozumiem, po drodze trafiła się próba zabójstwa. Złamana ręka. Gdyby coś takiego miało się powtórzyć, kogoś wymrożą. Zrozumiano?
— Co to znaczy: wymrożą? — spytał chłopiec z ręką w napompowanych łupkach.
— Na mróz. Wystawią na zimno. Odeślą na Ziemię. Koniec ze Szkołą Bojową.
Nikt nie patrzył na Endera.
— Zatem chłopcy, jeśli chcecie sprawiać kłopoty, przynajmniej róbcie to z głową. Jasne?
Dap wyszedł. Nadal nikt nie patrzył na Endera.
Ender poczuł narastający gdzieś w brzuchu strach. Ten chłopak, któremu złamał rękę — nie czuł żalu, że złamał mu rękę — on był jak Stilson. I tak samo zaczynał już zbierać swój gang — małą grupkę dzieci, raczej z tych większych. Stali w kącie pokoju, śmiali się i od czasu do czasu któryś odwracał głowę, by spojrzeć na Endera.
Ender z całego serca pragnął wrócić do domu. Co to wszystko ma wspólnego z ratowaniem świata? Nie miał już czujnika. Znów był sam przeciw gangowi, tyle że teraz oni mieszkali w tym samym pokoju. Znowu Peter, tylko bez Valentine.
Lęk pozostał. Przy obiedzie w mesie nikt nie usiadł obok niego. Inni rozmawiali: o wielkiej tablicy wyników na ścianie, o jedzeniu, o dużych chłopcach. Ender mógł tylko patrzeć.
Tablica wyników wyświetlała pozycje zespołów, zapisy zwycięstw i porażek, łącznie z najświeższymi rezultatami. Niektórzy duzi chłopcy najwyraźniej zakładali się o wyniki ostatnich starć. U dwóch grup, Mantykory i Żmii, nie było rezultatu — kartka tylko błyskała. Ender uznał, że pewnie grają właśnie teraz.
Zauważył, że więksi chłopcy podzieleni są na zespoły, różniące się mundurami. Noszący inne mundury rozmawiali ze sobą, ale w zasadzie grupy trzymały się osobno. Starterzy-jego własna grupa i dwie, może trzy trochę starsze — mieli gładkie, niebieskie kombinezony. Starsi, ubrani byli w kostiumy bardziej ozdobne. Ender próbował zgadywać, jak nazywają się poszczególne grupy. Skorpion i Pająk były łatwe. Tak samo Płomień i Fala.
Jakiś starszy chłopak podszedł i usiadł obok niego. Sporo starszy — miał dwanaście, może trzynaście lat. Zaczynał już wyglądać jak mężczyzna.
— Cześć — rzucił.
— Cześć — odpowiedział Ender.
— Jestem Mick.
— Ender.
— To imię?
— Odkąd byłem całkiem mały. Siostra tak na mnie mówiła.
— Niezłe imię. Ender. Kończący. Jak leci?
— Można wytrzymać.
— Ender, jesteś robalem swojej grupy? Ender wzruszył ramionami.
— Zauważyłem, że jesz sam.
Każda grupa ma kogoś takiego. Dzieciaka, którego nikt nie lubi. Czasem myślę, że nauczyciele robią to celowo. Oni nie są zbyt mili. Sam do tego dojdziesz.
— Jasne.
— Więc jesteś robalem?
— Chyba tak.
— Spokojnie. Nie ma co się rozczulać — oddał Enderowi ciastko i zabrał budyń. — Jedz to, co odżywcze. Będziesz silniejszy — wziął się do budyniu.
— A co z tobą?
— Ja? Jestem nikim. Jestem pierdnięciem w klimatyzacji. Zawsze tutaj, ale zwykle nikt mnie nie zauważa. Ender uśmiechnął się niepewnie.
— Tak, to śmieszne, ale to wcale nie dowcip. Niczego nie osiągnę. Rosnę i pewnie niedługo odeślą mnie do innej szkoły. Nie ma siły, żeby do Szkoły Taktyki. Widzisz, nigdy nie byłem dowódcą. Tylko ci, co zostali dowódcami, mają szansę.
— Jak można zostać dowódcą?
— Gdybym wiedział, czy byłbym taki, jaki jestem? Ilu chłopaków w moim wieku tu widzisz? Niewielu. Ender nie powiedział tego głośno.
— Paru. Jestem tylko prawie wymrożonym mięsem robali. Kilku z nas. Inni zostali dowódcami. Wszyscy z mojej grupy mają już swoje zespoły. Ja nie.
Ender pokiwał głową.
— Posłuchaj, mały. Robię ci przysługę. Szukaj kumpli. Liż im tyłki, jeśli będzie trzeba, ale jeśli zaczną tobą pogardzać… wiesz, o co mi chodzi?
Ender znowu kiwnął głową.
— Nie, wcale nie wiesz. Wy, Starterzy, jesteście wszyscy tacy sami. Nic nie wiecie. Mózgi jak kosmos. Pustka absolutna. I kiedy coś was trafia, rozpadacie się na kawałki. Słuchaj, kiedy skończysz tak samo jak ja, pamiętaj, że cię ostrzegałem. To ostatnia rzecz, którą ktokolwiek zrobi tu dla ciebie.
— Więc czemu mi to mówisz? — spytał Ender.
— A czym ty jesteś, szczekaczko? Zamknij się i jedz. Ender zamknął się i zaczął jeść. Nie lubił Micka. I wiedział, że na pewno nie skończy jak on. Może tego właśnie chcieli nauczyciele, ale Ender nie miał zamiaru podporządkować się ich planom.
Nie będę robalem swojej grupy, myślał. Nie po to zostawiłem Valentine, mamę i tatę, żeby tu przylecieć i dać się wymrozić.
Kiedy podnosił do ust widelec, czuł wokół siebie rodzinę, tak jak zawsze. Po prostu wiedział, w którą stronę odwrócić głowę, żeby zobaczyć mamę, próbującą oduczyć Valentine siorbania. Wiedział, gdzie jest tato, przeglądający wiadomości na stołowym ekranie i udający, że bierze udział w rozmowie. Peter, który na niby wyjmował z nosa zielony groszek… nawet Peter mógł być zabawny.
Myślenie o nich okazało się błędem. Poczuł, jak gdzieś w krtani narasta szloch. Powstrzymał go z wysiłkiem; nie widział własnego talerza.
Nie może się rozpłakać. Nie miał tu szansy na współczucie. Dap nie był mamą. Jakakolwiek oznaka słabości odkryje Stilsonom i Peterom, że można go złamać. Ender zrobił to, co zawsze, gdy Peter zaczynał się nad nim znęcać. Zaczął liczyć potęgi dwójki. Jeden, dwa, cztery, osiem, szesnaście, trzydzieści dwa, sześćdziesiąt cztery. I dalej, póki potrafił ogarnąć te liczby: 128, 256, 512, 1024, 2048, 4096, 8192, 16384, 32768, 65536, 131072, 262144. Przy 67108864 stracił pewność — czy nie zgubił jednej cyfry? Powinien być już w dziesiątkach milionów, setkach milionów czy zwyczajnie w milionach? Próbował podwajać od początku i znów się zgubił. 1342 coś. 16? Czy 17738? Nie pamiętał. Zaczął znowu. Tyle podwojeń, ile zmieści umysł. Ból minął. Łzy zniknęły. Nie będzie płakał.
Wytrzymał do nocy, kiedy przygasły światła i z daleka słyszał kilku chłopców łkających za mamą, tatą albo psem. Nie umiał się powstrzymać. Jego wargi ułożyły się w imię Valentine. Słyszał jej śmiech, tuż obok, na korytarzu. Widział mamę przechodzącą obok drzwi i zaglądającą do środka, by się upewnić, że wszystko jest w porządku. Tata śmiał się oglądając wideo. Wszystko było takie wyraźne i już nigdy nie powróci. Będę stary, kiedy ich znowu zobaczę, co najmniej dwunastoletni. Dlaczego się zgodziłem? Po co zrobiłem z siebie głupka? Powrót do szkoły to w końcu drobiazg. Codzienne spotkania ze Stilsonem. I Peter. Peter to siusiak. Ender wcale się go nie bał.
Chcę wrócić do domu, szepnął.
Lecz jego szept był szeptem, jakiego używał, gdy jęczał z bólu, a Peter się nad nim znęcał. Dźwięk docierał ledwie do jego własnych uszu, a czasem nawet nie tak daleko.
Niechciane łzy mogły spłynąć na poduszkę, lecz szloch był tak delikatny, że łóżko nawet nie drgnęło; tak cichy, że nikt nie mógł go usłyszeć. Ból jednak był wyraźny, tkwił w gardle i twarzy, parzył w pierś i oczy. Chcę do domu.