Czerwony guzik sprawia, że broń działa jak laser — choć to nie laser, tak przynajmniej twierdził Dap. Biały przycisk zmienia ją w lampę. Żadna z tych rzeczy nie będzie szczególnie pomocna w manewrowaniu.
Wszystko więc zależy od startu, od wyjściowego kursu. Co oznacza, że muszą być bardzo dobrzy w kierowaniu skokami i odbiciami, gdyż w przeciwnym razie wszyscy skończą zawieszeni w środku pustki. Ender rozejrzał się. Kilku chłopców zbliżyło się do ścian i wymachiwało rękami próbując złapać któryś z uchwytów. Większość ze śmiechem zderzała się ze sobą, paru trzymało się za ręce i wirowało dookoła. Bardzo niewielu trzymało się spokojnie klamer, jak Ender, i obserwowało resztę.
Zauważył, że jednym z nich był Alai. Zatrzymał się na ścianie całkiem blisko. Pod wpływem nagłego impulsu Ender odepchnął się od klamry i popłynął ku niemu. Już w powietrzu zaczął się zastanawiać, co powie. Alai był przyjacielem Bernarda. Co Ender miał mu do powiedzenia?
Teraz jednak nie mógł już zmienić kursu. Patrzył więc prosto przed siebie i wypróbowywał ruchy nóg i rąk, pozwalające zachować kontrolę nad ułożeniem ciała. Zbyt późno zdał sobie sprawę z tego, że wycelował za dokładnie. Nie wyląduje obok Alai — trafi prosto w niego.
— Tutaj! Złap mnie za rękę — krzyknął Alai. Ender wyciągnął dłoń. Alai wyhamował jego pęd i pomógł w miarę łagodnie wylądować na ścianie.
— To było dobre — stwierdził Ender. — Powinniśmy przećwiczyć takie rzeczy.
— Tak właśnie myślałem, ale oni wolą się wygłupiać tam, na środku. A co się stanie, jeśli wszyscy się tam znajdziemy? Powinniśmy odpychać się od siebie w przeciwne strony.
— Zgadza się.
— Spróbujmy, dobrze?
To było przyznanie, że może jednak nie wszystko jest w porządku. Czy to dobrze, jeśli zrobimy coś razem? W odpowiedzi Ender chwycił Alai za nadgarstek i przygotował się do pchnięcia.
— Gotów? — spytał Alai.
— Już!
Odepchnęli się z różną siłą, więc zaczęli krążyć wokół siebie. Ender zrobił kilka gestów rękami, potem przesunął nogę. Zwolnili. Powtórzył operację. Wirowanie ustało. Teraz płynęli równo.
— Ostry łeb, Ender — stwierdził Alai, To była najwyższa pochwała. — Odepchnijmy się, zanim wpadniemy w tę bandę.
— I spotkajmy się w tamtym kącie — Ender nie chciał, by ten most do obozu wroga runął.
— Kto ostatni, zbiera pierdnięcia w butelkę — rzucił Alai. Powoli i spokojnie ustawili się naprzeciw siebie, z rozłożonymi ramionami i nogami, dłoń w dłoń, kolano w kolano.
— A jak sknocimy? — spytał Alai.
— Ja też nigdy jeszcze tego nie robiłem — odparł Ender.
Pchnęli. Odlecieli od siebie szybciej niż oczekiwali. Ender wpadł na kilku chłopców i skończył lot na innej ścianie niż się spodziewał. Chwilę trwało, nim się przeorientował i znalazł kąt, gdzie mieli się spotkać z Alai. Alai już tam leciał. Ender wyliczył kurs, wiążący się z dwoma odbiciami, omijający za to największe grupki chłopców.
Kiedy dotarł do rogu, Alai już czekał. Wsunął ramiona pod dwie sąsiednie klamry i udawał, że drzemie.
— Wygrałeś.
— Chętnie obejrzę twoją kolekcję pierdnięć.
— Trzymam ją w twojej szafce. Nie zauważyłeś?
— Myślałem, że to moje skarpetki.
— Nie nosimy już skarpetek.
— Fakt — przypomnienie, że obaj są daleko od domu osłabiło nieco radość z opanowania sztuki lotu.
Ender wyjął pistolet i pokazał, czego się dowiedział o działaniu dwóch przycisków.
— Co by się stało, gdyby w kogoś wycelować? — spytał Alai.
— Nie wiem.
— Może sprawdzimy? Ender pokręcił głową.
— Możemy kogoś zranić.
— Myślałem, że strzelimy sobie nawzajem w stopę albo co. Nie jestem Bernardem. Nigdy nie torturowałem kotów dla przyjemności.
— Och.
— To nie może być niebezpieczne, bo nie daliby tych miotaczy dzieciom.
— Jesteśmy żołnierzami.
— Strzel mi w stopę.
— Nie, ty strzel do mnie.
— Razem strzelimy.
Tak zrobili. Ender poczuł, że nogawka kombinezonu sztywnieje natychmiast, unieruchamiając kostkę i kolano.
— Zamarzłeś?
— Zesztywniałem jak decha.
— To chodź, zamrozimy kogoś — zaproponował Alai. — Rozegramy, pierwszą wojnę. My przeciwko nim. Uśmiechnęli się obaj.
— Lepiej poprośmy też Bernarda — rzekł po chwili Ender. Alai uniósł brwi.
— Tak?
— I Shena.
— Tego małego, skośnookiego kręcityłka? Ender uznał, że Alai żartuje.
— Daj spokój. Nie wszyscy możemy być czarnuchami. Alai wyszczerzył zęby.
— Mój dziadek zabiłby cię za to.
— Mój prapradziadek najpierw by go sprzedał.
— Dobra. Poszukajmy Bernarda i Shena, a potem zamrozimy tych miłośników robali.
W ciągu dwudziestu minut wszyscy w sali byli sztywni oprócz Endera, Alai, Bernarda i Shena. Cała czwórka siedziała przy ścianie krzycząc z radości, dopóki nie przybył Dap.
— Widzę, że nauczyliście się już posługiwać sprzętem — stwierdził. Przycisnął coś na trzymanym w ręku sterowniku. Wszyscy popłynęli wolno w stronę ściany, na której stał. Potem przeszedł między zamrożonymi chłopcami i dotykając ich zmiękczał skafandry. Podniosła się wrzawa skarg, że to nieuczciwe, że Bernard i Alai strzelali do nich, kiedy jeszcze nie byli gotowi.
— A dlaczego nie byliście gotowi? — zdziwił się Dap. — Mieliście na sobie skafandry tak samo długo jak oni. Tyle samo czasu fruwaliście dookoła jak pijane kaczki. Przestańcie jęczeć i zaczynamy.
Ender zauważył, że Bernard i Alai z założenia dowodzili bitwą. Nie przeszkadzało mu to. Bernard wiedział, że to on i Alai razem nauczyli się używać miotaczy. I że byli przyjaciółmi. Mógł wierzyć, że Ender przyłączył się do jego grupy. Ale to nie była prawda. Ender wszedł do nowej grupy: grupy Alai. Bernard także się w niej znalazł.
Nie dla wszystkich było to oczywiste. Bernard nadal się puszył i wysyłał swoich pomocników z poleceniami. Alai jednak poruszał się teraz swobodnie po całej sali, a kiedy Bernard był wściekły, potrafił uspokoić go kilkoma żartami. Kiedy wybierali dowódcę, Alai przeszedł niemal bez sprzeciwów. Bernard chodził ponury przez pewien czas, potem pogodził się z faktami i wszyscy zajęli miejsca w nowym układzie.
Skończył się podział na zamkniętą grupkę Bernarda i wyrzutków Endera — Alai stał się pomostem.
Ender siedział na łóżku z komputerem na kolanach. Był czas na zajęcia własne i Ender zajmował się Grą Swobodną — zmienną, wariacką rozgrywką, gdzie szkolny komputer wprowadzał nowe elementy i budował labirynty, które można było poznawać. Istniała możliwość powrotu do zdarzeń, które się polubiło, przynajmniej przez pewien czas — pozostawione zbyt długo znikały, zastępowane czymś innym.
Czasem gra była zabawna. Czasem wciągająca i musiał reagować szybko, by nie stracić życia. Zginął już mnóstwo razy, ale takie już były gry — trzeba było umierać, zanim się złapało, o co chodzi.
Jego postać na ekranie zaczynała akcję jako mały chłopiec. Na chwilę zmieniała się w wielkiego niedźwiedzia. Teraz był myszą o długich, delikatnych rękach. Przebiegał pod wielkimi meblami. Sporo czasu poświęcił na zabawę z kotem, ale teraz zaczynała go nudzić — była za łatwa, za dobrze znał wszystkie meble.
Nie przejdę przez dziurę, powiedział sobie. Mam dość tego Olbrzyma. To głupia gra i nie da się w nią wygrać. Każdy wybór jest błędny.