— Pewnego dnia dorwę się do twojego tyłka — oświadczył.
— Zapewne — zgodził się Ender.
Zabrzmiał brzęczyk zapowiadający gaszenie świateł. Ender wrócił do sypialni wyglądając na pokonanego. Pobitego. Wściekłego. Chłopcy wyciągnęli z tego oczywiste wnioski.
A rankiem, gdy Ender wychodził na śniadanie, Bonzo zatrzymał go.
— Zmieniłem zdanie, dupku — powiedział głośno. — Może kiedy poćwiczysz ze Starterami, czegoś się jednak nauczysz i łatwiej będzie cię wymienić. Wszystko, byleby szybciej się ciebie pozbyć.
— Dziękuję, sir — odparł Ender.
— Wszystko — powtórzył szeptem Bonzo. — Mam nadzieję, że cię wymrożą.
Ender uśmiechnął się z wdzięcznością i wyszedł. Po śniadaniu znowu ćwiczył z Petrą. Po obiedzie obserwował manewry Bonza i myślał o sposobach rozbicia jego armii. Przy grze swobodnej on sam, Alai i pozostali pracowali do kresu sił. Potrafię tego dokonać, myślał w łóżku. Czuł mrowienie w mięśniach, które rozluźniały się powoli. Poradzę sobie.
Armii Salamandry wyznaczono bitwę cztery dni później. Ender ruszył za prawdziwymi żołnierzami, biegnącymi truchtem korytarzem prowadzącym do sali treningowej. Na ścianie płonęły dwie nitki: zielono-zielono-brązowa Salamandry i czarno-biało-czarna Kondora. Kiedy dotarli do miejsca, gdzie zwykle była sala, korytarz rozwidlił się. Zielono-zielono-brązowy szlak skręcił w lewo, czarno-biało-czarny w prawo. Za jeszcze jednym zakrętem w prawo armia zatrzymała się przed ślepą ścianą.
Plutony ustawiły się bez słowa. Bonzo wydał instrukcje.
— A łapie uchwyty i idzie w górę. B na lewo, C na prawo, D w dół — odczekał, aż uformują szyk, po czym dodał: — A ty, dupku, czekasz cztery minuty, wchodzisz i zatrzymujesz się zaraz za bramą. Nie próbuj nawet wyciągać miotacza.
Ender kiwnął głową. Nagle ściana za plecami Bonza stała się przezroczysta. Czyli nie była to ściana, a raczej pole siłowe. Sala treningowa też wyglądała inaczej. W powietrzu, częściowo zasłaniając widok, wisiały duże, brunatne pudła. Wiec to były przeszkody, zwane przez żołnierzy gwiazdami. Rozrzucono je na pozór zupełnie przypadkowo. Bonzo zdawał się nie przejmować ich pozycjami. Najwyraźniej żołnierze wiedzieli, jak sobie z nimi radzić.
Ender jednak szybko zrozumiał, że nie wiedzieli. Potrafili wylądować miękko na jednej z nich i wykorzystać ją jako osłonę, znali taktykę atakowania ukrytego za gwiazdą nieprzyjaciela. Nie mieli jednak pojęcia, które gwiazdy się liczą. Cały czas z uporem atakowali te, które można było ominąć przesuwając się po ścianach, by zyskać lepszą pozycję.
Drugi dowódca wykorzystywał nieprzygotowanie strategii Bonza. Armia Kondora zmuszała Salamandry do ataków, w których ponosili ciężkie straty. Coraz mniej pozostawało ich niezamrożonych i zdolnych do kolejnego szturmu. Po pięciu, może sześciu minutach stało się jasne, że Armia Salamandry atakując nie zdoła odnieść zwycięstwa.
Ender przekroczył bramę i wolno popłynął w dół. Sale treningowe, w jakich dotąd ćwiczył, miały drzwi na poziomie podłogi. W prawdziwej bitwie jednak umieszczono je w samym środku ściany, w równej odległości od podłogi i sufitu.
Nagle poczuł, że zmienia orientację przestrzenną, jak wtedy, na promie. To, co było dołem, stało się górą, a potem bokiem. W nullo nie było powodów, by trzymać się kierunków korytarza. Patrząc na idealnie kwadratową bramę nie potrafił rozstrzygnąć, gdzie była góra. Zresztą, przestało to mieć znaczenie. Ender odkrył bowiem orientację, która miała sens. Nieprzyjacielska brama była na dole. Celem gry było spaść ku wrogiej bazie.
Kilkoma ruchami ramion Ender ustawił się zgodnie z nowymi kierunkami. Zamiast wisieć w przestrzeni wystawiając na strzały przeciwników całe ciało, skierował ku nim same nogi. Stał się o wiele trudniejszym celem.
Ktoś go zauważył — płynął przecież wolno w otwartej przestrzeni. Instynktownie zgiął nogi. Wtedy właśnie został trafiony i nogawki skafandra zastygły. Ramiona nadal miał wolne, gdyż bez bezpośredniego trafienia w korpus zamarzały jedynie te części ciała, w które trafiał promień. Ender pomyślał, że gdyby nie jego pozycja, trafiliby go właśnie w korpus. Byłby unieruchomiony.
Ponieważ Bonzo zakazał mu wyciągać broń, płynął nadal nie poruszając rękami ani głową, jak gdyby także były zamrożone. Nieprzyjaciel zignorował go, poświęcając uwagę tym, którzy strzelali. To była ciężka walka. Nieliczni sprawni jeszcze żołnierze Armii Salamandry stawiali zaciekły opór. Bitwa zmieniła się w serię strzeleckich pojedynków. Dyscyplina wprowadzona przez Bonza wykazała swoją wartość, gdyż prawie każdy zamrażany żołnierz zabierał z sobą przynajmniej jednego z wrogów. Nikt nie wpadł w panikę, nikt nie uciekał. Wszyscy zachowali spokój i mierzyli starannie.
Petra była szczególnie groźna. Armia Kondora dostrzegła to i z wielkim wysiłkiem starała sieją zamrozić. Najpierw trafili ją w rękę, w której trzymała miotacz. Potok przekleństw urwał się dopiero wtedy, gdy zamrozili ją zupełnie i zastygający hełm umieruchomił szczękę. Po kilku minutach bitwa była skończona. Armia Salamandry nie stawiała już oporu.
Ender zauważył z satysfakcją, że Kondorowi pozostała jedynie minimalna siła — pięciu żołnierzy niezbędnych, by otworzyć bramę do zwycięstwa. Czterech dotknęło hełmami podświetlonych punktów w rogach bramy Salamandry, a piąty przeszedł przez pole siłowe. To był koniec gry. Światła rozbłysły z pełną jasnością i Andersen wszedł drzwiami dla nauczycieli.
Mogłem strzelać, pomyślał Ender. Kiedy przeciwnik zbliżał się do bramy, mogłem wyciągnąć miotacz i zamrozić chociaż jednego. Gra skończyłaby się remisem. Bez czterech ludzi w czterech rogach i piątego, który by przeszedł przez pole, Kondor nie mógłby wygrać. Bonzo, ty ośle, mogłem ocalić cię przed klęską. Może nawet zmienić ją w zwycięstwo, bo tamci się nie kryli, a z początku by nie wiedzieli, kto do nich strzela. Jestem dość dobry, żeby sobie poradzić.
Ale rozkaz to rozkaz, a Ender obiecał być posłusznym. Satysfakcji przysporzył mu jeszcze fakt, że w oficjalnych wynikach Armii Salamandry nie podano spodziewanych czterdziestu jeden unieruchomionych lub wyeliminowanych, ale czterdziestu wyeliminowanych i jednego trafionego. Bonzo nie mógł tego pojąć, póki nie sprawdził u Andersena i nie zrozumiał, o kogo chodzi. Tylko trafiony, Bonzo, myślał Ender. Ciągle mogłem strzelać.
Spodziewał się, że Bonzo przyjdzie do niego i powie, że następnym razem w takiej sytuacji może strzelać. Lecz Bonzo odezwał się dopiero następnego dnia po śniadaniu. Naturalnie, sam jadł w mesie dowódców, ale Ender był pewien, że dziwny wynik spowoduje tam takie samo zaciekawienie jak w jadalni żołnierzy. W każdej grze, która nie kończyła się remisem, wszyscy żołnierze przegrywającej armii byli albo wyeliminowani — całkowicie zamrożeni — albo umieruchomieni, co znaczy, że niektóre części ich ciała pozostały swobodne, ale nie byli w stanie strzelać ani zadawać strat przeciwnikom. Salamandra była jedyną armią, która przegrała mając człowieka w kategorii Trafiony i Aktywny. Ender nie próbował niczego wyjaśniać, lecz inni żołnierze Armii Salamandry wytłumaczyli wszystkim, co się stało. I kiedy jeden z chłopców spytał go, czemu nie złamał rozkazu i nie strzelił, Ender odparł spokojnie:
— Wykonuję rozkazy.
Po śniadaniu odszukał go Bonzo.
— Rozkaz jest nadal w mocy — oznajmił. — Nie zapominaj o tym.
Zapłacisz za to, durniu. Może nie jestem dobrym żołnierzem, ale mogę pomóc i nie wiem, czemu mi nie pozwalasz.