— Ale zupełnie sam zmieniłem porażkę w remis.
— Zobaczymy, jak sobie poradzisz zupełnie sam następnym razem — rzucił Ross odchodząc.
Jeden z żołnierzy plutonu Endera pokręcił głową.
— Jesteś głupi jak but.
Ender spojrzał na Dinka, siedzącego nad swoim komputerem. Dink podniósł głowę, zauważył Endera i popatrzył na niego obojętnie. Jego twarz nie wyrażała kompletnie nic. W porządku, pomyślał chłopiec. Sam dam sobie radę.
Bitwa wypadła dwa dni później. Po raz pierwszy Ender miał walczyć w ramach plutonu; denerwował się. Pluton Dinka stanął w szeregu pod prawą ścianą korytarza, a Ender skupiał się na tym, żeby się nie opierać, stać prosto. Zachowuj równowagę.
— Wiggin! — zawołał Ross Nos.
Ender poczuł, jak fala lęku spływa po nim od gardła po krocze — dreszcz strachu przyprawiający o drżenie. Ross dostrzegł to.
— Drżysz? Trzęsiesz się? Nie narób w portki, mały Starterze — Ross zahaczył palcem o kolbę miotacza Endera i przyciągnął go do pola siłowego zakrywającego salę treningową. — Zobaczymy, jak teraz sobie poradzisz, Ender. Jak tylko brama się otworzy, skaczesz do środka i lecisz prosto na bramę nieprzyjaciół.
Samobójstwo. Bezsensowna, bezcelowa autodestrukcja. Ale musi wykonywać rozkazy; to była bitwa, nie ćwiczenia. Na chwilę ogarnęła go zimna wściekłość, zaraz jednak się uspokoił.
— Doskonale, sir. Kierunek mojego ognia to kierunek, w którym znajdą się ich główne siły.
— Nie będziesz miał czasu, żeby wystrzelić — roześmiał się Ross.
Ściana zniknęła. Ender skoczył, chwycił klamry na suficie i wypchnął się naprzód i w dół, ku nieprzyjacielskiej bramie.
Walczyli z Armią Stonogi. Ender był już w środku sali, gdy ich żołnierze zaczynali dopiero przekraczać bramę. Część zdążyła schronić się za gwiazdami, ale Ender podkurczył nogi, wsunął miotacz pomiędzy uda i strzelał, zamrażając wielu z nich zaraz po wejściu.
Błysnęli mu w nogi, ale miał jeszcze trzy cenne sekundy, zanim trafili go w korpus i wyłączyli z akcji. Zamroził kilku innych, potem rozłożył ramiona w przeciwne strony. Ręka, w której trzymał miotacz, celowała w główną grupę Armii Stonogi. Wystrzelił w masę wrogów, a potem go zamrozili.
Sekundę później uderzył o pole siłowe bramy i odbił się wirując szaleńczo. Doleciał do grupy nieprzyjaciół ukrytych za gwiazdą; odepchnęli go i rozkręcili jeszcze bardziej. Odbijał się we wszystkie strony przez resztę bitwy, choć opór powietrza stopniowo wyhamował jego lot. Nie wiedział, ilu ludzi zamroził, zanim sam zlodowaciał, ale odniósł wrażenie, że Armia Szczura zwyciężyła jak zwykle.
Po bitwie Ross nie odezwał się do niego. Ender nadal prowadził w tabeli, gdyż zamroził trzech, unieszkodliwił dwóch i trafił siedmiu. Nie było już mowy o niesubordynacji i używaniu komputera. Ross trzymał się swojej części koszar i zostawił Endera w spokoju.
Dink Meeker zaczął ćwiczyć błyskawiczne opuszczenie korytarza — atak Endera w chwili, gdy armia przeciwnika wciąż jeszcze przechodziła przez bramę, przyniósł nadzwyczajne wyniki.
— Jeśli jeden człowiek potrafi narobić tyle szkód, pomyślcie, czego dokona pluton.
Dink nakłonił majora Andersona, żeby otwierał bramę na środku ściany zamiast tej na poziomie podłogi, mogli więc trenować start w warunkach bojowych. Inni też się o tym dowiedzieli. Od tego czasu nikt nie mógł marnować w korytarzu pięciu, dziesięciu czy piętnastu sekund po to, żeby się rozejrzeć. Gra się zmieniła.
Więcej bitew. Ender zajął swoje miejsce w plutonie. Popełniał błędy. Przegrywał starcia. W tabeli spadł z pierwszego miejsca na drugie, potem na czwarte. Potem popełniał mniej błędów i poczuł się lepiej w ramach plutonu. Wrócił na trzecią pozycję. Potem na drugą, potem pierwszą.
Pewnego dnia Ender został w sali po ćwiczeniach. Zauważył, że Dink Meeker zwykle spóźnia się na kolację i uznał, że trenuje dodatkowo. Nie był specjalnie głodny, a chciał zobaczyć, co ćwiczy Dink, gdy nikt go nie widzi.
Ale Dink nie ćwiczył. Stał przy drzwiach i patrzył na Endera.
Ender stał pod ścianą naprzeciwko i patrzył na Dinka.
Żaden się nie odzywał. Było jasne, że Dink chce, by Ender wyszedł. I równie jasne, że Ender mówi nie.
Dink odwrócił się plecami, spokojnie zdjął kombinezon i delikatnie odepchnął się od podłogi. Popłynął w stronę środka sali, bardzo wolno, z ciałem rozluźnionym niemal całkowicie tak, że dłonie i ramiona zdawały się chwytać nie istniejące prądy powietrza.
Po napięciu szybkich manewrów, zmęczeniu i podnieceniu, samo patrzenie na niego sprawiało ulgę. Płynął tak przez jakieś dziesięć minut, zanim dotarł do przeciwległej ściany. Tam odepchnął się mocno, wrócił do bramy i wciągnął kombinezon.
— Chodź — rzucił w stronę Endera.
Wrócili do koszar. Chłopcy jedli kolację, więc sala była pusta. Dink i Ender przeszli do swoich posłań i przebrali się w regulaminowe mundury. Potem Ender podszedł do Dinka i czekał, aż tamten będzie gotów.
— Czemu czekałeś? — spytał Dink.
— Nie byłem głodny.
. — Czy teraz już wiesz dlaczego nie dostałem armii? Ender zastanawiał się nad tym kiedyś.
— Szczerze mówiąc, awansowali mnie dwa razy, ale odmówiłem. Odmówił?
— Odebrali mi starą szafkę i łóżko, i pulpit, przyznali kabinę dowódcy, i dali armię. Ale ja po prostu siedziałem w tej kabinie tak długo, aż ustępowali i przydzielali mnie znowu do czyjejś armii.
— Dlaczego?
— Bo nie chcę im pozwolić, żeby mi to zrobili. Nie wierzę, żebyś nie przejrzał tego draństwa, Ender. Chociaż, jesteś jeszcze młody. To nie inne armie są wrogami. To nauczyciele. Zmuszają nas, byśmy ze sobą walczyli, byśmy nienawidzili siebie nawzajem. Gra jest wszystkim. Wygrać, wygrać, wygrać. I wszystko to niczemu nie służy. Zabijamy się, wpadamy w obłęd próbując zwyciężyć, a te sukinsyny przez cały czas obserwują, badają, odkrywają nasze słabe punkty i decydują, czy jesteśmy wystarczająco dobrzy. Dobrzy do czego? Miałem sześć lat, kiedy mnie tu sprowadzili. Co mogłem wiedzieć, do diabła? Oni uznali, że nadaję się do programu. Tyle że nikt nie pytał, czy program nadaje się dla mnie.
— Więc dlaczego nie odejdziesz do domu? Dink uśmiechnął się z przymusem.
— Bo nie potrafię zrezygnować z gry — szarpnął materiał kombinezonu, leżącego obok na posłaniu. — Bo kocham to.
— Więc czemu nie jesteś dowódcą? Dink pokręcił głową.
— Nigdy. Spójrz tylko, co się stało z Rossenem. Ten chłopak to wariat. Ross Nos. Sypia tutaj, razem z nami, zamiast w swojej kabinie. Dlaczego? Bo boi się zostać sam, Ender. Boi się ciemności.
— Ross?
— Ale oni zrobili go dowódcą armii i musi się zachowywać jak dowódca. Nie wie, co ma robić. Wygrywa, ale to przeraża go najbardziej, ponieważ nie wie, dlaczego wygrywa, tyle tylko, że ja mam z tym coś wspólnego. W każdej chwili ktoś może odkryć, że Ross nie jest wszechmocnym izraelskim generałem, który potrafi zwyciężać w każdej sytuacji. On nie ma pojęcia, dlaczego ktoś wygrywa albo przegrywa. Nikt nie ma pojęcia.
— To jeszcze nie znaczy, że jest wariatem, Dink.
— Wiem, jesteś tu od roku i myślisz, że ci ludzie są normalni. No więc nie są. Nie jesteśmy. Korzystam z biblioteki, wyświetlam sobie książki na komputerze. Te stare, bo nic nowego nam nie dadzą, ale i tak mam niezłe pojęcie, jakie są dzieci. My nie jesteśmy dziećmi. Dzieci mogą czasem przegrać i nikt się tym nie przejmuje. Dzieci nie są w armiach, dzieci nie są dowódcami, nie rozkazują czterdziestu innym dzieciakom. To więcej, niż można wytrzymać i nie zwariować chociaż trochę.