Выбрать главу

Jak zawsze, wąż czekał w komnacie na wieży odwijając się z dywanu na podłodze. Tym razem jednak Ender nie zgniótł go pod butem. Tym razem chwycił go w ręce, przyklęknął i delikatnie, bardzo delikatnie przysunął rozwartą paszczę węża do swoich ust. I pocałował go.

Nie chciał tego robić. Miał zamiar pozwolić, by wąż ukąsił go w wargę. A może zamierzał zjeść węża żywcem, tak jak Peter z lustra, z pokrwawioną brodą i ogonem sterczącym jeszcze z ust. Zamiast tego jednak złożył pocałunek.

Wąż w jego rękach pogrubiał i wygiął się w inny kształt, ludzki. To była Valentine, która pocałowała go w odpowiedzi.

Wąż nie mógł być Valentine. Zabijał go zbyt często, by teraz miał się okazać jego siostrą. Zbyt często pożerał go Peter, by Ender mógł znieść myśl, że przez cały czas była to Valentine.

Czy właśnie to planowali, kiedy pozwolili mu przeczytać list? Nic go to nie obchodziło.

Podniosła się z podłogi komnaty na wieży i podeszła do lustra. Ender kazał swojej postaci także wstać i iść za nią. Razem stanęli przed taflą, lecz teraz zamiast okrutnego odbicia Petera zobaczył w niej smoka i jednorożca. Wyciągnął rękę i dotknął zwierciadła, a ściana rozpadła się, odsłaniając szerokie, prowadzące w dół schody pokryte dywanem i wiwatujący, hałaśliwy tłum. Razem, ramię w ramię, on i Valentine ruszyli przed siebie. Łzy stanęły mu w oczach, łzy radości, że wyrwał się wreszcie z celi na Końcu Świata. I przez te łzy nie zauważył, że wszyscy w tłumie mieli twarz Petera. Wiedział tylko, że gdziekolwiek pójdzie w tym świecie, Valentine będzie przy nim.

* * *

Valentine otworzyła list, który podała jej dr Lineberry. „Droga Valentine” — przeczytała. „Wyrażamy ci szczere podziękowanie i wdzięczność za twój wkład w wysiłek wojenny. Niniejszym zawiadamiamy, że przyznano ci Gwiazdę Orderu Ligi Ludzkości Pierwszej Klasy, najwyższe odznaczenie wojskowe, jakie może otrzymać osoba cywilna. Niestety, bezpieczeństwo MF nie pozwala, by przed zakończeniem bieżących operacji ogłosić ten fakt publicznie. Chcielibyśmy jednak poinformować cię, że twoje działania zostały uwieńczone całkowitym sukcesem. Z wyrazami szacunku, generał Shimon Levy, Strategos.”

Kiedy przeczytała list dwa razy, dr Lineberry wyjęła jej go z ręki.

— Otrzymałam instrukcje, by pozwolić ci go przeczytać, a potem zniszczyć.

Wyjęła z szuflady zapalniczkę i podpaliła papier. Zapłonął jasno w popielniczce.

— Dobre czy złe wiadomości? — spytała.

— Sprzedałam swojego brata — odparła Valentine. — I teraz mi za to zapłacili.

— To trochę melodramatyczne, nie sądzisz?

Valentine wyszła nie odpowiadając. Tej nocy Demostenes opublikował zjadliwą krytykę praw ograniczających przyrost populacji. Ludzie powinni mieć tyle dzieci, ile zechcą, a nadwyżkę ludności należy wysyłać na inne planety, by ludzkość rozprzestrzeniła się w galaktyce tak szeroko, że żadna katastrofa, żadna inwazja nie mogłaby zagrozić zniszczeniem ludzkiej rasy. „Najwspanialszy tytuł, jaki może przysługiwać dziecku — pisał Demostenes — to Trzeci.”

Dla ciebie, Ender, powtarzała pisząc.

Peter śmiał się zachwycony, gdy czytał tekst.

— Teraz poruszyłaś wszystkich. Muszą zwrócić na ciebie uwagę. Trzeci! Wspaniały tytuł! Och, bywasz czasem przewrotna.

Rozdział 10

Smok

— Już?

— Tak sądzę.

— To musi być rozkaz, pułkowniku Graff. Armie nie ruszają z miejsca dlatego, że dowódca mówi: „Sądzę, że czas atakować”.

— Nie jestem dowódcą. Jestem nauczycielem małych dzieci.

— Panie pułkowniku, przyznaję, że nie zgadzałem się z panem. Przyznaję, że stawałem okoniem, ale udało się, wszystko poszło dokładnie tak, jak pan zaplanował. Przez ostatnie kilka tygodni Ender był nawet… nawet…

— Szczęśliwy.

— Zadowolony. Radzi sobie znakomicie. Jego umyśl jest sprawny, rozgrywki prowadzi znakomicie. Wprawdzie jest miody, ale nigdy jeszcze nie mieliśmy tu chłopaka lepiej nadającego się na dowódcę. Zwykle dostają armię, kiedy mają jedenaście lat, ale on jest w szczytowej formie, choć ma dziewięć i pól.

— Owszem. Tylko przez chwilę zastanawiałem się, jak nazwać człowieka, który leczy załamane dziecko, przynajmniej częściowo, tylko po to, żeby zaraz rzucić je z powrotem do walki. Taki drobny, osobisty dylemat moralny. Proszę nie zwracać na to uwagi. Byłem zmęczony.

— Ratujemy świat, pamięta pan?

— Proszę go wezwać.

— Robimy to, co konieczne, pułkowniku Graff.

— Daj spokój, Anderson, po prostu umierasz z ciekawości, jak on sobie poradzi z tymi wszystkimi nieuczciwymi grami, które kazałem ci przygotować.

— To obrzydliwe, co pan…

— Taki już ze mnie obrzydliwy facet. Nie oszukujmy się, majorze. Jesteśmy szumowinami tej ziemi. Ja też umieram z ciekawości, co on z tym zrobi. W końcu nasze życie zależy od tego, jak sobie poradzi. Nie?

— Chyba nie zaczyna pan używać slangu tych chłopców?

— Proszę go wezwać, majorze. Zrzucę tylko listę do jego zbioru i włączę mu system zabezpieczeń. To, co z nim robimy, nie jest do końca takie źle. Znów będzie miał trochę odosobnienia.

— Chciał pan powiedzieć: izolacji.

— Samotność władzy. Dalej, niech go pan zawoła.

— Tak jest, sir. Za piętnaście minut będziemy u pana.

— Na razie. Tak jest sir, tajest sir, tajessir. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. Mam nadzieję, że było ci przyjemnie, bardzo przyjemnie być szczęśliwym, Ender. Może po raz ostatni w życiu. Pozwól, chłopcze, wujaszek Graff ma coś dla ciebie.

Ender od pierwszej chwili wiedział, o co chodzi. Wszyscy oczekiwali, że wcześnie zostanie dowódcą. Może nie aż tak wcześnie, ale w końcu prowadził w tabeli od trzech lat, w punktacji nikt nawet się do niego nie zbliżył, a wieczorne treningi cieszyły się najwyższym prestiżem w całej szkole. Niektórzy zastanawiali się nawet, czemu nauczyciele tak długo zwlekają.

Ciekaw był, którą armię mu przydzielą. Trzech dowódców, w tym Petra Arkanian, miało wkrótce zakończyć szkolenie. Nie liczył na Armię Feniksa. Nikomu się jeszcze nie udało dowodzić tą samą armią, w której służył w chwili otrzymania awansu.

Anderson zabrał go najpierw do nowej kwatery. To rozstrzygało sprawę — tylko komendanci mieli prywatne kabiny. Potem kazał wziąć miarę na nowe mundury i kombinezony. Ender zajrzał w formularz, żeby sprawdzić, jak nazywa się jego armia.

Smok. Tak zostało tam napisane. Ale nie było żadnej Armii Smoka.

— Nigdy nie słyszałem o Armii Smoka — powiedział.

— To dlatego, że nie istnieje od czterech lat.