— Zaczep to o klamrę i zawiń parę razy — polecił.
Sam przeleciał z drugim końcem w przeciwny róg sali.
Po chwili zdecydował, że struna nie nadaje się na potykacz. Owszem, trudno ją było zauważyć, ale jedno pasmo splotu nie zatrzyma przeciwnika, mogącego bez trudu przelecieć nad nim lub pod nim. Po chwili jednak wpadł na pomysł, by wykorzystać strunę do zmiany kierunku ruchu w locie. Nie odczepiając jej od klamry zawiązał drugi koniec wokół pasa, przesunął się o kilka metrów i wystartował na wprost. Struna zatrzymała go nagle i zmieniła tor lotu tak, że po zatoczeniu krótkiego łuku Groszek huknął całym pędem o ścianę.
Krzyczał i krzyczał, a Ender dopiero po chwili zorientował się, że to nie z bólu.
— Widzieliście, jak szybko leciałem? A jak skręciłem!
Wkrótce cała Armia Smoka przerwała ćwiczenia, żeby przyglądać się wyczynom Groszka ze struną. Gwałtowne skręty były szokujące, zwłaszcza gdy ktoś nie wiedział, gdzie szukać splotu. Kiedy Groszek użył jej, by owinąć się wokół gwiazdy, osiągnął szybkość, jakiej nikt jeszcze w tej sali nigdy nie widział.
O 21.40 Ender zakończył wieczorne ćwiczenia. Armia, zmęczona, lecz zachwycona faktem, że widziała coś całkiem nowego, ruszyła korytarzami do koszar. Ender szedł między nimi. Nie rozmawiał, ale słuchał rozmów. Chłopcy byli wyczerpani, to prawda — od ponad czterech tygodni codziennie bitwy, często w układzie, który wymagał najwyższego zaangażowania. Byli jednak dumni, szczęśliwi, bliscy sobie… ani razu nie przegrali i nauczyli się sobie ufać. Wiedzieli, że każdy z nich będzie walczyć sprawnie i z zacięciem, że dowódcy raczej wykorzystają, niż zmarnują ich wysiłki; przede wszystkim zaś ufali Enderowi: że przygotuje ich na wszystko, co może się wydarzyć.
Idąc korytarzem Ender zauważył kilku starszych chłopców, na pozór pogrążonych w rozmowach. Stali w odnogach głównego korytarza, przy drabinkach; kilku zbliżało się z naprzeciwka. Trudno było uwierzyć, że tylko przypadkiem większość z nich nosi mundury Salamandry, a pozostali pochodzą z tych armii, których dowódcy najbardziej nienawidzą Endera Wiggina. Niektórzy patrzyli na niego i zbyt szybko odwracali wzrok; inni zdawali się zbyt nerwowi, jakby w napięciu starali się udawać spokój i odprężenie. Co zrobi, jeśli zaatakują jego armię tutaj, w korytarzu? Chłopcy są młodzi, mali, bez żadnego doświadczenia w walce w ciążeniu. Kiedy mieli się jej nauczyć?
— Hej, Ender! — zawołał ktoś. Ender zatrzymał się i obejrzał. To była Petra. — Ender, mogę z tobą pogadać?
Ender natychmiast pojął, że jeśli zatrzyma się choćby na chwilę, jego armia szybko go wyminie i zostanie na korytarzu sam z Petrą.
— Przejdź się ze mną — odpowiedział.
— To tylko chwila.
Ender odwrócił się i ruszył za swymi żołnierzami. Słyszał, jak Petra dogania go.
— No dobra, pójdę.
Ender poczuł, że ogarnia go napięcie. Czy była jedną z nich? Jedną z tych, którzy nienawidzili go tak bardzo, że chcieli go skrzywdzić?
— Twój przyjaciel prosił, żebym cię ostrzegła. Jest paru chłopców, którzy chcą cię zabić.
— To niespodzianka — stwierdził Ender. Kilku jego żołnierzy nadstawiło uszu. Najwyraźniej spisek przeciwko dowódcy bardzo ich zainteresował.
— Ender, oni naprawdę mogą to zrobić. Powiedział, że planują to od dnia, kiedy zostałeś dowódcą…
— Chcesz powiedzieć: od dnia, kiedy pobiłem Salamandrę.
— Wiesz, Ender, ja też cię nienawidziłam, kiedy pobiłeś Armię Feniksa.
— Nie mówię, że mam do kogokolwiek pretensje.
— To prawda. Prosił, żebym odciągnęła cię na bok, kiedy będziesz wracał z ćwiczeń i uprzedziła, żebyś jutro na siebie uważał, bo…
— Petra, gdybyś rzeczywiście teraz odciągnęła mnie na bok, to jest tu tuzin takich, co wzięliby się za mnie od razu w korytarzu. Chcesz mi wmówić, że ich nie zauważyłaś?
Zaczerwieniła się nagle.
— Nie, nie zauważyłam. Jak mogłeś pomyśleć coś takiego? Nie wiesz, kto jest twoim przyjacielem?
Wyprzedziła go, przecisnęła się przez szeregi Armii Smoka i wspięła po drabince na wyższy poziom.
— Czy to prawda? — spytał Zwariowany Tom już w koszarach.
— Czy co prawda? — Ender rozejrzał się po sali, wypatrzył hałasującą dwójkę i krzyknął, by kładli się do łóżek.
— Że paru starszych chłopaków chce cię wykończyć?
— Głupie gadanie — odparł. Ale wiedział, że tak nie jest. Petra dowiedziała się czegoś. To, co widział po drodze, też nie było wytworem wyobraźni.
— Może i głupie gadanie, ale myślę, że nas zrozumiesz. Pięciu dowódców plutonów będzie cię eskortować do sypialni.
— Nie ma potrzeby.
— Zrób nam tę przyjemność. Jesteś nam chyba coś winien.
— Nic wam nie jestem winien. — Byłby głupcem, gdyby odrzucił ich propozycję. — Róbcie, co chcecie.
Odwrócił się i wyszedł. Plutonowi ruszyli za nim. Jeden pobiegł naprzód i otworzył pokój. Sprawdzili wszystko, zmusili go, by obiecał, że zatrzaśnie drzwi i wyszli tuż przed zgaszeniem świateł.
Na ekranie czekała wiadomość.
NIE CHODŹ NIGDZIE SAM. NIGDY.
Ender uśmiechnął się. A więc Dink nadal był przyjacielem. Niech się nie martwi. Nic mu nie zrobią. Ma swoją armię.
Ale w ciemności nie miał żadnej armii. Tej nocy śnił o Stilsonie, tylko że teraz widział, jaki był mały i jak śmieszne było całe jego pozowanie na twardziela; mimo to Stilson i jego koledzy związali go tak, by nie mógł się bronić, a potem wszystko, co naprawdę zrobił tamtemu, oni we śnie zrobili Enderowi. Później Ender zobaczył siebie, bełkocącego jak idiota. Ze wszystkich sił próbował wydać rozkazy swej armii, ale wykrzykiwał tylko jakieś bzdury.
Przebudził się w ciemności czując lęk. Potem uspokoił się myślą, że nauczyciele muszą go cenić; inaczej nie zmuszaliby go do takich wysiłków. Nie pozwolą, by coś mu się stało, w każdym razie coś naprawdę złego. Wtedy, parę lat temu, kiedy starsi chłopcy zaatakowali go w sali treningowej, nauczyciele pewnie czekali za drzwiami, żeby sprawdzić, jak sobie poradzi. Gdyby sytuacja rozwinęła się nie tak, jak trzeba, wkroczyliby i zakończyli całą sprawę. Mógł zwyczajnie siedzieć i nic nie robić, a oni już by dopilnowali, żeby jakoś z tego wyszedł. W grze naciskają go tak mocno, jak tylko mogą, ale poza grą będą chronić.
Pewien tego zasnął znowu, ocknął się dopiero, gdy cicho otworzyły się drzwi, a ktoś wsunął informację o porannej bitwie.
Wygrali, naturalnie, ale było to wyczerpujące starcie, a salę bojową wypełniał taki labirynt gwiazd, że wymiatanie nieprzyjaciół zajęło czterdzieści pięć minut. Walczyli z Armią Borsuka Pola Slattery i tamci nie chcieli podać się bez oporu. Na dodatek do gry wprowadzono pewne urozmaicenie — każdy trafiony, a nawet unieruchomiony przeciwnik tajał po mniej więcej pięciu minutach, tak jak w czasie ćwiczeń. Jedynie całkowicie zamrożeni pozostawali wyłączeni z akcji do końca. To stopniowe rozmrażanie nie przeszkodziło jednak Armii Smoka. Zwariowany Tom pierwszy zauważył, co się dzieje, kiedy zaczęły ich trafiać strzały od tyłu, oddawane przez ludzi, o których sądzili, że są wyeliminowani. Po bitwie Slattery uścisnął Enderowi rękę i powiedział:
— Cieszę się, że wygrałeś. Jeśli cię kiedykolwiek pobiję, to chcę to zrobić uczciwie.
— Używaj tego, co ci dają — odparł Ender. — Jeśli masz przewagę nad przeciwnikiem, korzystaj z niej.