Выбрать главу

Groszek odwinął z pasa zwój struny, obwiązał się nią, podał koniec jednemu z chłopców swojej grupy, po czym spokojnie przestąpił próg. Jego zespół ruszył za nim. Ćwiczyli ten manewr wielokrotnie, więc po chwili stali już wsparci mocno o gwiazdę, trzymając koniec struny. Groszek odbił się mocno i poleciał niemal równolegle do bramy; kiedy dotarł do rogu, odbił się jeszcze raz i pomknął w stronę nieprzyjaciela. Błyski światła na ścianie dowodziły, że przeciwnicy strzelają. Struna owijała się wokół gwiazdy, Groszek leciał coraz ciaśniejszym łukiem i gwałtownie zmieniał kierunki. Nie można było go trafić. Chłopcy pochwycili go sprawnie, gdy nadleciał z drugiej strony. Machał rękami i nogami, by czekający jeszcze w korytarzu wiedzieli, że nie został trafiony.

Ender przeskoczył przez bramę.

— Jest dość ciemno — powiedział Groszek. — Ale na tyle jasno, że trudno będzie rozpoznawać ich ruchy po światłach skafandrów. Najgorsza możliwa widoczność. Otwarta przestrzeń od tego miejsca aż do nieprzyjacielskiej części sali. Mają tam osiem gwiazd ustawionych w kwadrat wokół bramy. Nie zauważyłem nikogo, tylko tych, co wyglądali zza pudeł. Oni tam zwyczajnie siedzą i czekają na nas. Jakby dla potwierdzenia przeciwnicy zaczęli ich nawoływać.

— Hej! Jesteśmy głodni, chodźcie nas nakarmić! Tyłki wam się wloką! Wloką się tyłki Smokom!

Ender poczuł, że martwota ogarnia jego umysł. Sytuacja była bez wyjścia. Nie miał żadnych szans, zmuszony do atakowania osłoniętego przeciwnika, przy stosunku sił dwa do jednego.

— W prawdziwej wojnie każdy dowódca obdarzony nawet śladowym rozsądkiem wycofałby się, by ratować własną armię.

— Do diabła, przecież to tylko gra — powiedział Groszek.

— To przestała być gra w chwili, gdy odrzucili zasady.

— Więc też je odrzuć.

— Dobra. Dlaczego nie? — uśmiechnął się Ender. — Zobaczymy, jak zareagują na formację.

— Formację? — Groszek był zdumiony. — Nigdy nie ćwiczyliśmy formacji, ani razu, odkąd tworzymy armię.

— Został jeszcze miesiąc do normalnego końca waszego szkolenia. Akurat pora, żebyśmy zaczęli ćwiczyć walkę w szyku. To zawsze trzeba umieć.

Pokazał palcami A i skinął ręką. Pluton A natychmiast przekroczył bramę, a Ender zaczął ustawiać ich w ukrytej za gwiazdami przestrzeni. Trzymetrowa odległość wystarczała, a chłopcy byli trochę przestraszeni i niespokojni, więc minęło prawie pięć minut, zanim pojęli, co mają robić.

Żołnierze Tygrysa i Gryfa zajmowali się kocim muzykowaniem, a ich dowódcy kłócili się, czy wykorzystać przewagę liczebną i zaatakować Armię Smoka, zanim wyłoni się zza gwiazd. Momoe chciał nacierać.

— Mamy przewagę dwa do jednego — przekonywał.

— Siedźmy spokojnie, a nie możemy przegrać — mówił Bee. — Jeśli się ruszymy, on wykombinuje, jak nas pokonać.

Siedzieli więc spokojnie, aż wreszcie dostrzegli w półmroku, jak zza gwiazd Endera wynurza się wielka bryła. Nie zmieniała kształtu, nawet kiedy przestała się przesuwać w bok i ruszyła w sam środek ośmiu gwiazd, za którymi kryło się osiemdziesięciu dwóch żołnierzy.

— O, rany — odezwał się jakiś Gryf. — Ustawili formację.

— Musieli formować szyk przez całe pięć minut-stwierdził Momoe. — Gdybyśmy zaatakowali w tym czasie, rozbilibyśmy ich bez problemu.

— Ugryź się, Momoe — szepnął Bee. — Sam widziałeś, jak przeleciał ten mały. Obleciał całą gwiazdę i wrócił bez dotykania ścian. Może oni wszyscy dostali haki. Pomyślałeś o tym? Na pewno mają coś nowego.

Formacja była niezwykła. Kwadratowy szyk ciasno ustawionych ciał tworzył mur z przodu. Za nim znajdował się cylinder, mający sześciu chłopców w obwodzie, wysoki na dwóch. Wszyscy mieli wyciągnięte i zamrożone ramiona, więc nie mogli się trzymać. Mimo to lecieli razem jak związani — co zresztą było prawdą.

Z wnętrza formacji Armia Smoka strzelała z przerażającą precyzją, nie pozwalając Tygrysom i Gryfom na wysunięcie się zza osłony.

— To paskudztwo jest otwarte od tyłu — zauważył Bee. — Kiedy tylko wlecą między gwiazdy, możemy ich obejść…

— Nie opowiadaj o tym. Rób to! — rzucił Momoe, po czym, stosując się do własnej rady, rozkazał swoim chłopcom skakać na ścianę, żeby się odbić i wylądować na tyłach Armii Smoka.

W zamieszaniu startowym, gdy Armia Gryfa nadal trzymała się gwiazd, szyk Smoków zmienił się nagle. Cylinder i przedni mur rozpadły się na dwie części, wypuszczając ukrytych we wnętrzu żołnierzy. Niemal jednocześnie formacja zmieniła kierunek lotu i ruszyła wolno w stronę bramy Smoków. Większa część Gryfów ostrzeliwała szyk i tych, którzy cofali się wraz z nim. Tymczasem Tygrysy zaatakowały niedobitków Armii Smoka od tyłu.

Coś się jednak nie zgadzało. Po chwili namysłu William Bee zrozumiał, co to było. Taka formacja nie może zawrócić w powietrzu, chyba że ktoś wystartuje w przeciwnym kierunku. A jeśli odbili się dostatecznie mocno, by zmienić kierunek ruchu dwudziestoosobowego szyku, to muszą lecieć szybko.

Zauważył ich: sześciu małych żołnierzy Armii Smoka w pobliżu jego, Williama Bee, własnej bramy. Po liczbie świateł na kombinezonach poznał, że trzech było unieszkodliwionych, dwóch trafionych i tylko jeden cały. Nie ma się czym przejmować. Od niechcenia wycelował miotacz, nacisnął guzik i…

Nic się nie stało.

Zapłonęły światła.

Gra była skończona.

Mimo że patrzył wprost na nich, dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co się stało. Czterech żołnierzy Smoków przyłożyło hełmy do czterech rogów bramy. A jeden właśnie przechodził. Dopełnili rytuału zwycięstwa. Byli niszczeni, nie zadali prawie żadnych strat, a mieli czelność to zrobić i zakończyć grę pod jego nosem.

Dopiero wtedy William Bee uświadomił sobie, że Armia Smoka nie tylko skończyła bitwę, ale całkiem możliwe, że — zgodnie z regułami — wygrała. W końcu, niezależnie od tego, co się działo, zostaje się zwycięzcą jedynie wtedy, gdy ma się wystarczającą liczbę sprawnych żołnierzy, by dotknęli rogów bramy, a jeden wszedł do nieprzyjacielskiego korytarza. Zatem, w pewien sposób, końcowy rytuał był zwycięstwem. Bez wątpienia sala bojowa uznała go za zakończenie walki. Otworzyła się nauczycielska bramka i do sali wszedł major Andersen.

— Ender! — zawołał rozglądając się.

Jeden z zamrożonych żołnierzy Smoka usiłował mu odpowiedzieć przez unieruchomione skafandrem szczęki. Anderson podleciał bliżej i rozmiękczył go.

Ender uśmiechał się.

— Pobiłem pana znowu, sir — oświadczył.

— Bzdura, Ender. Walczyłeś z Gryfem i Tygrysem.

— Za jakiego durnia mnie pan uważa? Anderson powiedział głośno:

— Po tej akcji reguły zostały zmienione. Wszyscy żołnierze przeciwnika muszą być zamrożeni lub unieruchomieni, by otworzyła się brama.

— To i tak mogło się udać tylko raz — stwierdził Ender. Anderson podał mu hak. Ender rozmroził wszystkich od razu. Do diabła z protokołem. Do diabła z tym wszystkim.

— Hej! — krzyknął, gdy Anderson już odchodził. — Co będzie następnym razem? Moja armia w klatce, bez broni, przeciwko całej Szkole? Co pan powie o równych szansach, dla odmiany?

Wśród chłopców podniósł się gwar. Popierali go nie tylko żołnierze z Armii Smoka. Anderson nie obejrzał się nawet, słysząc wyzwanie Endera. To William Bee odpowiedział:

— Ender, jeśli ty walczysz po jednej stronie, szansę nie będą równe, niezależnie od warunków.

Racja! wołali chłopcy. Wielu się śmiało.

— Brawo Ender! — zawołał Talo Momoe klaszcząc w ręce. Inni też klaskali i wykrzykiwali imię Endera.