Graff przeprowadził go przez labirynt kontroli. Władzę dawała mu mała, plastikowa kulka, którą wrzucał do czytników. Drzwi się otwierały, ludzie stawali na baczność i salutowali, czytnik wypluwał kulkę i szli dalej. Ender zauważył, że z początku wszyscy patrzyli na Graffa, ale w miarę jak wchodzili coraz głębiej, bardziej przyglądali się Enderowi. Urzędników interesował człowiek obdarzony władzą, ale tam, gdzie wszyscy mieli władzę, ciekawił ich chłopiec.
Dopiero na promie, kiedy Graff zajął fotel obok niego i zapiął pasy, Ender zrozumiał, że startują razem.
— Jak daleko? — zapytał. — Jak daleko pan ze mną leci? Graff uśmiechnął się lekko.
— Do samego końca, Ender.
— Mianowali pana administratorem Szkoły Dowodzenia?
— Nie.
A więc zdjęli Graffa ze stanowiska w Szkole Bojowej wyłącznie po to, by towarzyszył Enderowi. Ależ jestem ważny, pomyślał. I coś podobnego do głosu Petera odezwało się w jego mózgu: jak może to wykorzystać?
Drgnął i spróbował myśleć o czymś innym. Peter pragnął władzy nad światem, ale Endera władza nie interesowała. Mimo to, gdy myślał o swoim życiu w Szkole Bojowej, przyszło mu do głowy, że choć nigdy nie szukał władzy, zawsze ją miał. Uznał jednak, że to zdolności, nie manipulacje, dają mu siłę. Nie miał się czego wstydzić. Nigdy, może tylko w przypadku Groszka, nie wykorzystał jej, by kogoś zranić. A z Groszkiem wszystko w końcu ułożyło się jak najlepiej. Groszek stał się przyjacielem i zajął miejsce utraconego Alai, który z kolei zastąpił Valentine. Valentine, która pomagała Peterowi w jego intrygach. Która ciągle kochała Endera, bez względu na to, co się stanie.
Ten ciąg myśli zaprowadził go znowu na Ziemię, do tych spokojnych chwil, kiedy unosił się na środku jeziora, w misie porośniętych drzewami wzgórz. Oto Ziemia, pomyślał. Nie kula o tysiącach kilometrów obwodu, ale las i błyszcząca powierzchnia jeziora, domek ukryty między drzewami na wierzchołku wzgórza, trawiaste zbocze opadające do wody, wyskakujące w górę ryby i ptaki, co pikują w dół, by schwytać owady żyjące na granicy pomiędzy powietrzem i wodą. Ziemia to ciągły szum głosów świerszczy, wiatru i ptaków. I głos dziewczyny, przemawiający z odległego dzieciństwa. Ten sam głos, który kiedyś chronił go przed grozą. Ten sam, dla którego zrobiłby wszystko, byle nie umilkł. Nawet wrócił do szkoły, zostawił Ziemię na kolejne cztery, czterysta czy cztery tysiące lat. Nawet jeśli bardziej kochała Petera.
Oczy miał zamknięte i nie ruszał się. Oddychał tylko. Mimo to Graff wyciągnął rękę ponad przejściem i dotknął jego dłoni. Ender zesztywniał zaskoczony i Graff się wycofał, lecz chłopiec przez moment rozważał szokującą myśl, że może Graff żywi dla niego jakieś uczucia. Ale nie, to na pewno tylko kolejne wykalkulowane posunięcie. Graff tworzył z małego chłopca komendanta i bez wątpienia lekcja 17 kursu przewidywała ciepły gest nauczyciela.
Prom dotarł do satelity SMP już po kilku godzinach. Skok Międzyplanetarny był miastem z trzema tysiącami mieszkańców oddychających tlenem z roślin, które także ich żywiły, pijących wodę, która już dziesięć tysięcy razy przepłynęła przez ich organizmy. Żyli tylko po to, by obsługiwać holowniki, wykonujące całą czarną robotę w systemie słonecznym, i promy, zabierające pasażerów i ładunki z powrotem na Ziemię lub Księżyc. Był to świat, gdzie przez krótki czas Ender czuł się u siebie, ponieważ podłogi zakrzywiały się do góry, tak samo jak w Szkole Bojowej.
Holownik był całkiem nowy; MF stale pozbywała się starych statków i kupowała najnowsze modele. Przyleciał właśnie z ładunkiem stali, wytopionej na statku eksploatującym małe planetki w pasie asteroidów. Stal miała trafić na Księżyc, a holownik był już połączony z czternastoma barkami. Graff jednak znowu wrzucił swoją kulkę do czytnika i barki odczepiono. Holownik miał tym razem wykonać lot bez obciążenia, do celu wskazanego przez Graffa, jednak dopiero po odcumowaniu od SMP.
— To żadna tajemnica — oświadczył kapitan holownika. — Zawsze, kiedy cel lotu jest nieznany, chodzi o SMG.
Przez analogię z SMP, Ender domyślił się, że skrót oznacza Skok Międzygwiezdny.
— Tym razem nie — odparł Graff.
— Więc co?
— Dowództwo MF.
— Nie mam prawa nawet wiedzieć, gdzie to jest, sir.
— Pański statek będzie wiedział — oświadczył Graff. — Niech tylko komputer to odczyta i podąża wyznaczonym kursem — podał mu plastikową kulkę.
— A ja mam przez całą drogę zamykać oczy, żeby się nie domyślić, gdzie lecimy?
— Ależ nie, naturalnie, że nie. Dowództwo MF znajduje się na Erosie, małej planetce oddalonej stąd o jakieś trzy miesiące lotu z maksymalną szybkością. A taką właśnie szybkością polecimy.
— Eros? Zdawało mi się, że robale zmieniły go w radioaktywny… aha. A kiedy przyznano mi prawo dostępu do tej informacji?
— Nie przyznano panu. Dlatego, kiedy już dotrzemy na Erosa, otrzyma pan zapewne stałą funkcję na miejscu.
Kapitan natychmiast zrozumiał, o co chodzi i wcale nie był zachwycony.
— Jestem pilotem, ty sukinsynu, i nie masz prawa trzymać mnie na tym kawałku skały!
— Pominę milczeniem obraźliwy język, jakiego użył pan wobec starszego stopniem. Przykro mi, ale otrzymałem polecenie, by wykorzystać możliwie najszybszy holownik wojskowy. Kiedy przybyliśmy, był to akurat pański statek. Nikt się specjalnie na pana nie uwziął. Nie ma się czym martwić. Wojna może się skończyć już za piętnaście lat, a wtedy położenie kwatery dowództwa nie będzie już objęte tajemnicą. Przy okazji muszę pana uprzedzić na wypadek, gdyby pan korzystał przy lądowaniu głównie z danych wizualnych, że Eros został wyciemniony. Ma albedo minimalnie tylko większe niż czarna dziura. Nic pan nie zobaczy.
— Dzięki — burknął kapitan.
Dopiero w drugim miesiącu podróży zaczął odzywać się do Graffa uprzejmie.
Biblioteka komputera pokładowego okazała się dość ograniczona, przeznaczona raczej dla rozrywki niż nauki. Dlatego po śniadaniu i porannej gimnastyce Ender i Graff na ogół rozmawiali. O Szkole Dowodzenia. O Ziemi. O astronomii, fizyce i wszystkim, czego Ender chciał się dowiedzieć.
A chciał się dowiedzieć możliwie dużo o robalach.
— Nie wiemy zbyt wiele — mówił Graff. — Nigdy nie udało się nam schwytać robala. Nawet kiedy okrążaliśmy jakiegoś nieuzbrojonego i żywego, umierał, gdy tylko stawało się jasne, że nie ma szans ucieczki. Nawet ten „on” nie jest rzeczą pewną. Najbardziej prawdopodobna teoria mówi, że wszyscy żołnierze robali to samice, choć ich organy płciowe są szczątkowe lub zupełnie niewykształcone. Trudno powiedzieć. Dla ciebie najbardziej użyteczna byłaby wiedza o ich psychologii, a nie udało nam się z żadnym porozmawiać.
— Niech pan opowie wszystko, co pan wie. Może dowiem się wtedy czegoś, co mi się przyda.
I Graff opowiadał. Robale były organizmami, które w zasadzie mogły powstać na Ziemi, gdyby miliardy lat temu sprawy ułożyły się inaczej. Na poziomie molekularnym nie było żadnych niespodzianek. Nawet materiał genetyczny niczym się nie różnił. Nie przypadkiem wydawały się ludziom podobne do owadów. Wprawdzie ich organy wewnętrzne uległy znacznej komplikacji, powstał szkielet wewnętrzny, a zewnętrzny w większej części był w zaniku, jednak struktura wewnętrzna robali wciąż bardzo przypominała budową ich przodków, którzy mogli być podobni do ziemskich mrówek.